Ks. Józef Tischner “Miłość w czasach niepokoju” – część XII – ciąg dalszy

Zapraszamy do lektury niepublikowanych dotąd wykładów księdza Józefa Tischnera, które są opisem drogi do Miłości wg św. Jana od Krzyża – tej samej Miłości, której uczył Karola Wojtyłę w 1 poł. lat 40. ubiegłego wieku Jan Tyranowski, a o której to późniejszy papież pisał w “Pieśni o Bogu ukrytym”, być może najpiękniejszym w polskiej liryce wyznaniu Miłości.

 

Dobro nigdy nie samotne – Ciąg dalszy

 

Może jeszcze jeden obraz uczestnictwa wzięty z tradycji greckiej. Mianowicie: muzyka i taniec. Ruch w rytm muzyki. Muzyka wchodzi w ludzkie ciało, w ludzką duszę i zostaje zamieniona na ruch. Uczestnictwo polega tutaj nie tylko na biernym odbieraniu muzyki, ale na twórczym przekształcaniu w ruch. Jakby tak patrzeć obiektywnie, to między muzyką a ruchem nie ma podobieństwa. Co ma wspólnego dźwięk z ruchem, prawda? A jednak dusza potrafi wyrazić dźwięk przez ruch, ma uczestnictwo. Zjednoczenie z Bogiem, o któ­rym tu się mówi, ma ten charakter. Jakaś boska muzyka, ja­kieś boskie światło, wnika w człowieka i człowiek zamienia to światło w ruch. Można powiedzieć, że on czyni z siebie ekspresję tego światła albo tej muzyki. Znowu ważne słowo: „ekspresja”. Wyraz, wyraz, wyraz. Na przykład: ktoś się śmieje, ktoś płacze. Płacz jest ekspresją, wyrazem. Śmiech też jest ekspresją, wyrazem. W wyniku zjednoczenia z Bogiem (tutaj się o Bogu nie mówi, ponieważ Bóg jest niewypowiedziany), cały ruch, całe życie człowieka staje się ekspresją Jego muzyki.

Oblubieniec śpiewa, Oblubienica śpiewa. Obecność Oblu­bieńca, Oblubienicy w Oblubieńcu, wyraża się poprzez eks­presję, czyli poprzez ten śpiew, a nie poprzez to, co on albo ona o sobie mówią. Musimy rozróżnić doświadczenie obiektywne, przedmiotowe i doświadczenie ekspresyjne. Doświadczenie przedmiotowe, obiektywne, nie przystaje do doświadczenia ekspresyjnego. Czym innym jest tańczyć, a czym innym jest mówić o tańcu. Czym innym jest żyć w zjednoczeniu z Bo­giem, a czym innym o tym mówić. Najczęściej jest tak, że ten, kto bardzo głęboko żyje, ten o tym nie mówi, bo widzi dys­proporcję między jednym a drugim. To tak, jakby ktoś chciał opowiadać o miłości. Jeżeli przeżywa autentyczną miłość, to o niej nic opowiada, tylko po prostu się poświęca, robi to, co miłość nakazuje.

Widzimy już mniej więcej pole refleksji Jana od Krzyża. Teraz poszukajmy płaszczyzny zjednoczenia. Najpierw zdaj­my sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które niewątpliwie w takich sytuacjach zachodzi. Wyobraźmy sobie ludzi zako­chanych. Pojawia się takie niebezpieczeństwo, że są wobec siebie bezkrytyczni. Co więcej, rodzi się niebezpieczeństwo, że któraś ze stron w dowód miłości gotowa jest popełnić każ­de głupstwo. Aby dowieść miłości, ta osoba gotowa jest na wszystko. To niebezpieczeństwo przeżył Abraham. Można powiedzieć: zakochany w Bogu, wyobrażał sobie, że jego syn jest konkurentem Boga. Pokusa Abrahama na tym polegała, żeby zabić syna w dowód miłości Boga. To niebezpieczeństwo istnieje w religii. Jest bardzo poważne. Ono istnieje w każdej miłości. Jak temu niebezpieczeństwu zapobiec albo co zapo­biega temu niebezpieczeństwu? Temu niebezpieczeństwu nie można zapobiec od zewnątrz. Nie można tworzyć zewnętrz­nych nakazów, bo miłość na tym polega, że kieruje się tylko i wyłącznie swoim wewnętrznym przeżyciem. Dlatego żadne prawa zewnętrzne nie są w stanie zakazać ofiary z syna. Nawet gdyby takie prawo istniało, to zakochany w Bogu ojciec – im bardziej by mu zakazywano, tym bardziej by dążył do tej ofiary, żeby pokazać, jak miłuje Boga. Ta logika zdarza się w każdej ludzkiej miłości. Na przykład kiedy miłuje się dziecko kosz­tem miłości do innych dzieci. […]

Problem polega tym, żeby w miłości Boga miłować wszyst­ko, co jest boskie. W miłości własnego dziecka miłować wszystkie dzieci na tym Bożym świecie. Na tym polega rzecz, żeby miłość do Boga nie ograniczała horyzontów ludzkich, ale je poszerzała. Co musi być spoiwem, żeby dochodziło do ta­kiego poszerzenia, a nie zawężenia? Bo bardzo łatwo w religii o sekciarstwo. Sekciarstwo polega na tym, że człowiek miłuje swoich, a nienawidzi obcych. W religii ciągle istnieje ta walka, na przykład w Starym Testamencie szczególnie widoczna – pomiędzy partykularyzmem a uniwersalizmem. Czy Bóg jest tylko moim Bogiem, czy nie? W chrześcijaństwie ten prob­lem jest także ładnie pokazany w Eucharystii. W Eucharystii mamy pewien paradoks, a nawet można by powiedzieć: niemal sprzeczność, że oto Bóg, który jest jeden, staje się moim Bo­giem, każdego przyjmującego. Każdy, kto przystępuje do ko­munii, może powiedzieć: „mój Bóg”, a przecież Bóg jest jeden. Tu jest paradoks tej miłości i jej wewnętrzny dramat. A więc co jest kanwą, która staje się podstawą związku? Otóż kanwą jest doświadczenie dobra. Ta ścieżka, na której dochodzi do zjednoczenia, jest ścieżką dobra. Wchodzi tu w grę jakieś pod­stawowe, fundamentalne doświadczenie dobra. Oczywiście wyjaśniam w ten sposób, że jedną ciemność zastępuję drugą ciemnością, bo pojęcie dobra także nie jest jasne, prawda? Także jest niejasne. Musimy zamienić te wszystkie pojęcia w konkret. Najpierw św. Jan od Krzyża mówi o tym, że chodzi o „zjednoczenie woli”. Nie rozumu, lecz woli. Ono się wyraża choćby takim stwierdzeniem: „dziej się wola Twoja”. Co to jest ta wola Boga? Co to jest? W istocie rzeczy wola Boga to to samo, co wolność Boga. Wola Boga jest najwyższą wolnością. Kiedy więc człowiek mówi: „dziej się wola Twoja”, to chce, żeby w nim działa się wolność Boga, żeby się upodabniał w swojej wolności do wolności Boga, żeby jego wolność była taka, jaka jest wolność Boga. Ta modlitwa nie jest modlitwą niewolników, ale modlitwą ludzi wolnych, którzy w Bogu mają ideał wolności. Droga do zjednoczenia jest jednocześnie drogą wyzwalania. Mógłbym powiedzieć teraz tak barbarzyńsko, że jeżeli ktoś z Was chodzi do kościoła i kościół go zniewala, to niech przestanie chodzić. Wtedy może być bliższy Boga, bo nie będzie niewolnikiem. A kiedy się jest niewolnikiem, jest się od Boga daleko, nie jest człowiek wtedy sobą. Innymi słowy przeżycie zbliżenia do Boga musi być przeżyciem wyzwalania. Człowiek musi wychodzić z kościoła bardziej wolny, niż do niego wlazł. „Dziej się wola Twoja”, czyli wolność na miarę wolności Boga.

Co ogranicza wolność człowieka? Rozmaite strachy, lęki. Kiedy więc człowiek przychodzi do kościoła, powinien się z tych lęków wyzwolić. Wtedy jest wolny. Ciągle chodzimy wkoło tego doświadczenia dobra, nie dotykamy go jeszcze. Powiem coś, czego na razie w tekście nie ma. Mianowicie, zbliżając się do Boga – wedle Jana od Krzyża – człowiek coraz lepiej rozumie tego Boga, a dzięki temu rozumie trochę lepiej siebie. To dziwne – zrozumieć Pana Boga, a jednak. To się zdarzyło nie tylko jednej pani dziekan reżyserii. Kiedyś, kiedy studenci reżyserii wystawiali sztukę w ramach próby, przy­chodzi do mnie zdesperowana i mówi: „Słuchaj, Trójca Świę­ta – ja to rozumiem. A tego, cholera, nie rozumiem”. Proszę Państwa, to się zdarza. Na czym polega to rozumienie Boga? Bóg jest dobrem. Rozumienie Boga polega między innymi na tym, że człowiek sobie uświadamia, że nikt nie może być dobry w samotności. Nawet Bóg. Jeżeli jest dobry, to nie może być samotny, bo przecież musi być ktoś, komu tę dobroć się okaże. Logika Boga jest logiką dobra, które nie może być w samotno­ści. W pewnym sensie potrzebuje człowieka. Z drugiej strony nikt nie może być dobry z przymusu, tylko z własnej wolnej woli. I Bóg też. W związku z czym Bóg musi tego człowieka wybrać. Nie może go przymusić, tylko musi go wybrać, musi go chcieć w jego wolności. Bo człowiek musi z dobrej woli wybierać Boga. Gdyby nie wybierał z dobrej woli, toby Boga nie wybierał. Tu mamy ten paradoks, że dobro nie może być samotne, ale nie może też być zniewolone, czyli musi być wol­ne. Niezwykła sprawa. Musi być wolne. Dobro musi być wolne. Coś podobnego jest także w człowieku. Człowiek nie może być wolny w samotności, musi być dobry dla kogoś. I musi być dobry, jeśli chce być dobry, w sposób wolny. Rozumiecie? Teraz to zjednoczenie z Bogiem na tym przedziwnym etapie polega na tym, że mamy dwie dobroci. Z jednej strony człowiek, też w końcu nie taki zły, z drugiej strony Bóg – dwie wolności, które dążą do zjednoczenia. Jednocześnie to zjednoczenie nie może polegać na unicestwieniu którejś ze stron. Nic może być tak, żeby ta szyba zniknęła pod wpływem światła, bo wtedy nie byłoby kogo kochać. Bóg nie może pochłonąć człowieka, boby go zniszczył i wtedy nie byłby dobry, skazałby się zno­wu na samotność. Stąd zbliżanie do Boga wiąże się równo­cześnie z odpychaniem od Boga. Odpychanie polega na tym, że musi się dać drugiej stronie szansę na wolność, na wolny wybór. Zazwyczaj mówi się, że mamy wtedy do czynienia z dialogiem. To słowo nie jest głębokie, ale: z dialogiem. Dla­tego tego zjednoczenia z Bogiem nie należy sobie wyobrażać tak, jak zjednoczenie rzeki z morzem. Rzeka w morzu znika, natomiast tutaj nie może znikać, musi być jedność i różnica.

Teraz, proszę Państwa, powiem coś takiego, o czym mistycy mówią, ale moi bracia teologowie raczej nie. Mianowicie Bóg musi przebaczać człowiekowi jego oddalenie, w tym prze­baczaniu Bóg potwierdza własną dobroć. Dlatego Bóg chce przebaczać. Człowiek jest zawsze w oddaleniu, Bóg zawsze daleko. Jest także problem taki, że i człowiek musi przebaczać Bogu Jego oddalenie. W jakimś sensie wybaczać Bogu chwilę, w której człowiek został skazany na samotność. „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Ale właśnie w tej chwili, kiedy opuści, rodzi się pełny człowiek. W pewnym sensie trzeba opuścić, żeby móc stworzyć samodzielną istotę i potem zbliżyć się znowu do samodzielnej istoty. Na tym polega droga zjednoczenia oparta na doświadczeniu dobra.

Nie podałem definicji dobra, bo też takiej definicji nie ma. Ale kiedy wchodzimy w te doświadczenia, w ten opis, widzimy, jak dobro tutaj gra, jak dobro tutaj jest siłą, która łączy, rozdziela, zaprasza itd. Koncentruję się ciągle na Ab­rahamie i Bogu. Na razie nic nie mówimy o Izaaku, ale o tej sprawie będziemy mówić potem, bo jest niezwykle ważna. Zawsze jest w miłości problem stosunku do tego trzeciego. Jest zawsze w miłości ktoś trzeci, kto bruździ. Nie ma miłości bez tego trzeciego, kto bruździł, zawsze przyjdzie nie w porę. Zazwyczaj mama, tata, wujek, ciotka – doradca tak zwany. Jak to powiedział kiedyś Boryna: „opickuny, psiekrwie”. Ale w pewnym sensie sama miłość stwarza tych trzecich.

 

 


Zobacz pozostałe rozdziały