Wyjść poza samego siebie
Kiedy przychodzi do mas w odwiedziny ktoś z naszych znajomych, pytamy go zazwyczaj: „co słychać?” Wyobraziłem sobie dzisiaj, że niejeden z was także postawiłby mi to pytanie. Spróbuję wobec tego na nie odpowiedzieć, nawiązując przy okazji do starej j znanej historii
Oto razu jednego na ulicach starożytnych Aten pojawił się człowiek, o którym wszyscy wiedzieli, że jest nieprzeciętnym dziwakiem. Był filozofem, co ostatecznie wiele tłumaczy, ale w tym przypadku to już nie wystarczyło. Chodził w biały dzień z zapaloną latarnią i świecił nią w oczy każdemu napotkanemu przechodniowi, a szczególnie co znamienitszym mieszkańcom miasta. Wpatrywał się w każdą twarz, po czym okrutnie się krzywił i gonił za następnymi ofiarami „Kogo szukasz?” — zapytano go. Odpowiedział: „szukam człowieka”, Wielu ludzi chodziło wtedy ulicami miasta, ale prawdziwego człowieka wśród nich nie było. Być może postawicie mi pytanie: „co słychać?” — No cóż, to, co zwykle. Ludzie chodzą ulicami miasta, wchodzą do sklepów, jedni cod kupują inni sprzedają, wchodzą do szkół, jedni się uczą, a inni nauczają, pozostają ‘w domach, jedni zaczynają się bardzo kochać, inni zaczynają się właśnie bardzo nienawidzić. Wszędzie pełno ludzkich postaci. A gdzie wśród nich jest prawdziwy człowiek?
A może wartałoby dziś powtórzyć eksperyment starego filozofa? Wziąć latarnię do ręki, świecić nią w oczy każdemu przechodniowi i pytać: jesteś już, czy nie jesteś człowiekiem? Ale tego zrobić nie można. Dałoby się jednak zrobić coś podobnego: wziąć w rękę światło i sobie samemu w oczy poświęcić, sobie stawiając kłopotliwe pytanie!
Lecz oto w tym miejscu rodzi się problem: co to znaczy być człowiekiem? — Na pytanie to jeszcze nie można dać pełnej odpowiedzi. Postarajmy się jednak o odpowiedź częściową, która także może mieć znaczenie.
Być człowiekiem, to znaczy zawsze umieć wyjść poza. samego siebie. Tak, umieć siebie przekroczyć. Najpierw jakby oderwać się od siebie, wznieść się ponad siebie i nagle znaleźć się przed sobą. Przyjrzyjmy się temu nieco bardziej konkretnie.
Oderwać się od siebie… Często tak Właśnie było trzeba. Ileż to razy sami dla siebie byliśmy przeszkodą i zawadą! Była w nas jakaś gnuśność i ociężałość, jakaś nieopanowana niecierpliwość, albo może jakaś nieustępliwa nuda: nudzimy siebie i zanudzamy swoją nudą innych. Jesteśmy dla siebie barierą. Trzeba więc przelecieć ponad sobą, aby znaleźć się przed sobą, niby ci sami, a jednak inni. Kto straci siebie, ten zachowa Siebie, a kto będzie chciał zachować siebie, ten straci siebie. Taka jest natura człowieczeństwa: zawszę umieć wyjść poza samego siebie.
Zechciejcie towarzyszyć obrazom wyobraźni. Spójrzmy na swoje życie.
Kiedyś jeszcze będąc dziećmi znaleźliśmy się na spacerze i oto wyrosła przed nami pierwsza życiowa przeszkoda. Stanęliśmy nad strumieniem, nad którym nie było kładki. Trzeba było strumień przeskoczyć, Nie wiadomo było, gdzie skończy się nasz skok: na drugim brzegu, czy w wodzie? Ale nie było wyjścia, trzeba było spróbować. Udało się, nabraliśmy pewności siebie. Potem może być oczarowała nas dziewczyna i przyszła ku nam pierwsza miłość. Długo nie mieliśmy odwagi, wyobrażaliśmy sobie, że jej odmowa będzie końcem naszego Życia. Wreszcie jakaś decyzja, pierwsze słowa, pierwszy smak porozumienia. Potem przyszły sprawy trudniejsze, ale zawsze podobnie: przeszkoda, rozterka, rozpęd i… skok. Wciąż trzeba było niemal na nowo budować siebie na miarę sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.
Postawmy teraz kluczowe pytanie: co nas uzdalniało do podjęcia takiego kroku? Jaka siła? Jakim określić ją słowem?
Z pewnością tu właśnie trzeba zastosować słowo: n a d z i e j a. W ciągu całego naszego życia, na progu każdej przeszkody, każdego skoku przed siebie, rosła w nas i mężniała nasza intymna nadzieja. To ona popychała naszą wolę do próby, to ona tłumiła odruchy lęku, to ona pobudzała nas do tego, abyśmy nie przegrywali jeszcze przed rozpoczęciem gry. W miarę jak rosły nasze próby, rosła tęż w nas nasza nadzieją.
Nadzieja to serce naszego wnętrza. Choroba przychodzi ku nam od zewnątrz, jak nieproszony gość ze Świata, ale my nie jesteśmy naszą chorobą. Nadzieja wyłania się z wnętrza, z nas, to my jesteśmy naszą nadzieją. Choroba jest jak strumień bez kładki na drodze naszego życia, Nadzieją jest naszą gotowością do skoku. Choroba jest jak surowe spojrzenie naszej dziewczyny, nadzieja jest jak gest wyciągniętej do powitania ręki, jak pierwsza sylaba słowa „Kocham”. Choroba staje naprzeciw nas, swoje ostrze kieruje narodzenie jeszcze jednego ziarna nadziei. Nadzieja zawsze musi być na miarę próby. im większa próba; tym mocniejsza nadzieja. Im większa przemoc od zewnątrz, tym bardziej przemożna gotowość wewnątrz. Kto kiedy poznał wszystkie rozmiary wewnętrznych mocy człowieka!
Chodził stary filozof ulicami Aten ze swoją latarnią i na próżno szukał człowieka, Być może dlatego na próżno, bo wszędzie widział tylko trzciny chwiejące się od wiatru, ludzi w miękkie szaty odzianych, ludzi, którzy pozwolili, aby im wiatr rozwiał gdzieś ich najgłębsze ludzkie nadzieje.
Wszystkie opublikowane fragmenty rozważań księdza Tischnera: