Supertata na każdy dzień

Źródło: Dziennik Polski

Ludzie. W niedzielę Dzień Ojca. Jednym z tych, którzy zasłużyli na życzenia z tej okazji, jest Michał Piąstka z Dobczyc. Dzieci go uwielbiają, a żona nazywa bohaterem. On sam niezbyt chętnie mówi o sobie, za to, kiedy mówi o Filipie i Patrycji, słychać miłość i dumę.

Jeśliby ktoś szukał wzorca ojca zaangażowanego, śmiało może za takiego uznać pana Michała. To on jesienne wieczory spędza na własnoręcznym robieniu bożonarodzeniowej szopki, a zimowe na przygotowaniu karnawałowego stroju dla Filipa. Popołudniami, po pracy, siada z Patrycją do lekcji albo idzie oglądać jej występ, bo dziewczynka trenuje gimnastykę artystyczną. A w weekendy pakuje całą rodzinę do samochodu i ruszają w nowe albo już dobrze znane, ulubione miejsca.

Te wspólne chwile to jest coś, czego nie zamieniłby na nic innego. Jak mówi, dobrowolnie rezygnujący z tacierzyństwa, być może mają życie bardziej spokojne, ale… puste.

O tym, że będzie tatą dowiedział się 4 grudnia 2002. Dokładnie pamięta datę. – Żona nie wytrzymała do  Mikołaja i powiedziała mi dwa dni wcześniej – wspomina z uśmiechem. Był to najlepszy prezent mikołajkowy, jakiego mógłby sobie życzyć.

Kiedy Filip się urodził, dostał 10 punktów w skali Apgar. Wydawał się okazem zdrowia, ale szybko okazało się, że nim nie jest. Kiedy miał 6 miesięcy od lekarzy usłyszeli, że nie będzie chodził i mówił. Z czasem dowiadywali się więcej, że Filip ma nie tylko czterokończynowe porażenie dziecięce, ale też jest głęboko upośledzony intelektualnie.

Przez kilka pierwszych lat żyli pomiędzy domem a szpitalem. Ataki padaczki, duszności, z którymi nie potrafili sobie radzić tak dobrze jak teraz – wszystko to powodowało, że żyli w ciągłym strachu. Każdą noc dzielili na części, aby kiedy jedno spało, drugie czuwało przy Filipie. Właśnie wtedy zaakceptowali jego niepełnosprawność. Już nie pytali, dlaczego to spotkało właśnie jego, ale cieszyli się, że Filip jest. Że przetrwał kolejny atak. Że żyje.

Dziś uważają, że to błogosławieństwo, że mają takiego syna. Bo dzięki niemu dostrzegają rzeczy, których inni nie dostrzegają. Jednocześnie oboje przyznają, że zmierzenie się z niepełnosprawnością Filipa było ciężką próbą  dla nich jako rodziców. Ale też jako małżeństwa. Mieli wsparcie w rodzinie, ale i tak nie obyło się bez wyrzeczeń i rezygnacji ze swoich ambicji i planów. W trudnym finansowo czasie, pan Michał zrezygnował z kontynuowania studiów zaocznych, żeby móc więcej pracować. Za to, kiedy zdobył stabilną pracę i sytuacja się poprawiła, sam wrócił do tematu, który kiedyś podsunęła mu żona. Tym tematem była adopcja dziecka.

– Życie nas nie rozpieszczało, ale za to dziś mogę powiedzieć z całą pewnością, że mąż sprawdził się. Jako mąż i jako tata. Znam wiele mam niepełnosprawnych dzieci, które zostały same, bo mąż a tata ich dziecka – odszedł. A u nas nie tylko został, ale nawet wystarczyło miłości, aby Patrycja znalazła u nas swój dom – mówi pani Stanisława i dodaje, że dla niej mąż jest prawdziwym bohaterem. Bo dźwiga ciężar dużo większy niż ojcowie zdrowych dzieci. I dosłownie, kiedy dźwiga całkowicie od siebie zależnego Filipa, i w przenośni. Bo spoczywa na nim większa odpowiedzialność (wszak to on utrzymuje dom pracując), bo mierzy się ze smutkiem i strachem, którego ojcowie zdrowych dzieci nie znają.

O adopcję starali się latami, ale dopiero półtora roku temu stała się faktem. W domu pojawiła się Patrycja, a wraz nią dodatkowa porcja radości.

– Filip jest raczej przewidywalny, natomiast Patrycja to żywe srebro. Można powiedzieć, że z Filipem prawie wpadliśmy w rutynę, za to Patrycja wywróciła nasze życie do góry nogami – mówi pan Michał. Pamięta dokładnie, że pierwszy raz powiedziała do niego „tato” podczas wyprawy na grzyby.

Patrycja mówi o tacie, że jest świetny. On dodaje, śmiejąc się, że czasem może trochę mniej, bo zdarza się, że trzeba przywołać „żywe srebro” do porządku, a nawet pokarać. Nie zmienia to jednak faktu, że córka wpatrzona jest w tatę jak w obrazek.

Na pytanie czy nie bał się odpowiedzialności za większą rodzinę, w końcu ciężar jej utrzymania leży głównie na jego barkach, bo żona zajmuje się dziećmi w domu, odpowiada: – Dopóki jest zdrowie, to wszystko się da.

To samo powtarzają, kiedy ludzie pytają ich skąd czerpią siłę, aby z Filipem (a teraz również i z Patrycją) docierać w tyle różnych miejsc. Nie straszna im wyprawa w góry (i to nie tylko doliny, ale i na szczyty), do kopalni soli, do zoo, na piknik lotniczy, do term, nad jezioro, nawet za granicę, mimo że po drodze mają do pokonania więcej barier niż rodziny z pełnosprawnymi dziećmi. Trzy lata temu odwiedzili Włochy i Watykan, gdzie spotkali się z Ojcem Świętym Franciszkiem. W tym roku spełnili kolejne marzenie – odwiedzili Lourdes.

– Chcemy pokazać dzieciom jak najwięcej teraz, bo Uczymy się z tym, że nie zawsze będziemy mieli tyle sił – mówią zgodnie pani Stasia i pan Michał, a on dodaje: – Jestem dumny, że nam się to udaje. Bo niejeden zdrowy nie dotarł tam, gdzie dotarł Filip, a my razem z nim.

 


Podobne artykuły: