“Wyglądało to tak: co niedzielę o godzinie dziesiątej otwierały się drzwi zakrystii, rozlegał się dźwięk dzwonka i na środek kościoła wychodziła procesja małych ministrantów. Ostatni ministrant niósł dużego pluszowego misia. A za ministrantem, który niósł misia, szedł ksiądz, do którego miś należał. Miś nazywał się Bartek, a ksiądz nazywał się Józef Tischner. Wszystko to działo się w kościele pod wezwaniem Świętego Marka w Krakowie przy ulicy Sławkowskiej.”*
Tischner był pierwszym księdzem, który zamiast przemawiać do dzieci, wychodził do nich z mikrofonem i zadawał pytania. O tych mszach do dziś krążą legendy. Nie było łatwo, ale w ten sposób powoli i z humorem wprowadzał je w świat wielkich tajemnic chrześcijaństwa.
Dziś dla naszych Podopiecznych – kolejne kazanie naszego Patrona skierowane do dzieci – do przeczytania na dobry weekend.
KAZANIE TRZECIE – O ZAZDROŚNIKACH
się przewróciła i był duży krzyk. Więc my tę świecę przeniesiemy i wszyscy będą mogli siedzieć tu bezpiecznie. Dzisiaj możemy powiedzieć tak: że Kościół przyszedł do kościoła. Kościół przyszedł do kościoła! Bo tydzień temu myśmy mówili, że kościół to jest ten dom: ten sufit, ten żyrandol, ten ołtarz – i Pan Jezus, który tam mieszka. To jest kościół. Ale mówiliśmy też, że Kościół to są także ludzie, prawda? I Bernadetta, i Damian, który tutaj był, i Tomek, i Rafał – to także Kościół. I dzisiaj Kościół przyszedł do kościoła. Po to przyszedł, żeby posłuchać dobrej nowiny. A dobra nowina dzisiaj jest taka: Pan Jezus opowiadał swoim uczniom taką przypowieść: był pewien gospodarz. Gospodarz miał piękną winnicę. Winnica to jest miejsce, gdzie się uprawia winogrona. Czy widział ktoś z was winnicę? Niestety, nikt nie widział. A dlaczego u nas nie można zobaczyć winnicy? No bo u nas jest bardzo zimno i winogrona u nas nie rosną. Rosną w ciepłych krajach.
Chłopiec: U nas w domu są winogrona.
Ksiądz Józef: A skąd przyszły do was winogrona, jak myślisz?
Chłopiec: Kupiliśmy w jarzynowym sklepie.
Ksiądz Józef: O tak! A do jarzynowego sklepu przyszły skąd, jak myślicie?
Inny chłopiec: Z ciepłych krajów.
Ksiądz Józef: O właśnie, z ciepłych krajów! A ty widziałaś winnicę?
Dziewczynka: Widziałam.
Ksiądz Józef: A gdzie widziałaś winnicę?
Dziewczynka: Na Majorce.
Ksiądz Józef: Byłaś na Majorce? Znakomicie! A czy mogłabyś nam powiedzieć, jak wygląda winnica, co?
Dziewczynka: To już było dawno dosyć.
Ksiądz Józef: Dawno było i zapomniałaś? No tak. Aaa, Marta! Oczywiście, dzień dobry, Marta. A ty widziałaś winnicę?
Marta: Nie.
Ksiądz Józef: O, bardzo szkoda, że nie widziałaś, prawda?
Marta: No.
Ksiądz Józef: A lubisz winogrona?
Marta: Tak.
Ksiądz Józef: No właśnie. A wiesz, jak się bardzo dużo człowiek musi koło winogron napracować?
Marta: Nie wiem.
Ksiądz: No więc pomyśl sobie, że ogromnie dużo. Bo te winogrona rosną na ciepłych stokach górskich, tam, gdzie jest dużo słońca. I trzeba je tam najpierw zasadzić. A potem trzeba odpowiednio pielęgnować.
I dopiero potem na tych drzewach robią się piękne kiście winogron, wiesz? I jest wielu takich łakomczuchów, którzy lubią winogrona. Nie tylko Marta. Powiedz nam, jak smakują winogrona?
Chłopiec: Bardzo dobre są.
Ksiądz Józef: Tak. I nie tylko łakomczuchy lubią winogrona. Także ptaki. Latają i zjadają, i trzeba je odpędzać. I był gospodarz, który miał taką winnicę i potrzebował robotników do tej winnicy. Pierwszego znalazł
rano. Zaprowadził go do winnicy i powiada: „Pracuj w winnicy, wyrywaj chwasty, przynoś ziemię, wodą podlewaj, żeby były ładne winogrona”. A drugiego znalazł koło południa. I mówi do niego: „Przyjdź do winnicy, pracuj, chwasty wyrywaj, ptaki odpędzaj – bo Marta bardzo lubi winogrona i chce jeść”. A trzeciego robotnika znalazł o godzinie trzeciej po południu. I mówi do niego tak: „Co ty tu tak siedzisz na rynku i nic nie robisz, tylko gołębie przepędzasz z miejsca na miejsce? Chodź popracować do winnicy – bo Marta lubi winogrona, a ptaki wszystko pozjadają”.
I tak pracowali robotnicy w winnicy. Ogromnie się napocili. A najwięcej się napocił który? Ten, który pracował od samego rana, oczywiście. A ten, który od południa? Mniej trochę. A ten, który od popołudnia? Najmniej się napocił, prawda? No i wieczorem przyszedł gospodarz z olbrzymim portfelem pieniędzy. Marta, widziałaś kiedyś olbrzymi portfel pieniędzy? Nigdy nie widziałaś? Nikt z was nie widział? Rafał? Też nie widziałeś. Bo teraz, w dzisiejszych czasach, już nie ma takich ludzi, którzy by mieli olbrzymi portfel olbrzymich pieniędzy. A wtedy byli. I ten gospodarz zaczął płacić robotnikom. I dał sto złotych temu, który przyszedł ostatni. Pracował krótko, ale dostał sto złotych. Dużo to jest – sto złotych? Jak myślicie? Ile lodów można za sto złotych mieć?
Dziewczynka: Nie wiem.
Ksiądz Józef: Ale mało lodów czy dużo?
Dziewczynka: Dużo.
Ksiądz Józef: Na przykład ile?
Chłopiec: Dziesięć!
Ksiądz Józef: O, dziesięć lodów na pewno można! A ile razy można do ogrodu zoologicznego iść za sto złotych, ho ho!
Marta: Jeden raz.
Ksiądz Józef: Marta, jak jeden raz? Dużo razy można iść! No i ten, który najkrócej pracował, dostał sto złotych. Myśli sobie ten drugi, który pracował od południa: „Oho, ile ja dostanę!”. Ale dostał także sto złotych. A ten trzeci, który pracował cały dzień? Także dostał sto złotych. I wtedy w sercu tego drugiego i trzeciego zaczęła się odzywać zazdrość. Cóż to takiego jest zazdrość?
Chłopiec: Jak człowiek wszystko chce.
Ksiądz Józef: Tak, wszystko by chciał mieć taki człowiek zazdrosny. Czy przedszkolak czuje czasem w sercu zazdrość? Czuje czy nie czuje?
Rafał: Ja nie.
Ksiądz Józef: Rafał nie czuje. Jak zobaczył u Tomka piękny samochód, to wcale nie chciał tego samochodu. Marta, a jak zobaczyłaś piękny kapelusz u Bernadetty, to też nie chciałaś pięknego kapelusza? Zupełnie nie chciałaś. A taki, co chce mieć wszystko, to jest zazdrośnik. I z takim się nie warto bawić, bo przyjdzie i zepsuje ci każdą zabawkę, wyrwie z ręki…
Chłopiec: A ja mam pieniądze!
Ksiądz Józef: I lubisz pieniądze?
Chłopiec: No lubię, bo dostałem już trochę.
Ksiądz Józef: Aaa, jak dostałeś, to nic dziwnego.
Chłopiec: Od mamy, od taty i od babci.
Ksiądz Józef: No bardzo fajnie. A jak ty masz na imię, bo zapomniałem?
Chłopiec: Michał.
Ksiądz Józef: Wiesz co, Michał? Jakby tak ktoś przyszedł do ciebie i chciał te pieniądze od ciebie, to taki człowiek byłby zazdrosny, wiesz?
Ksiądz Józef: Bardzo dobrą masz babcię, Marta. Bardzo dobrą. Natomiast taki człowiek zazdrosny to jest okropny typ. Nie można się z nim pobawić w wojsko ani samochodu nie można mu pokazać…
Michał: Ja bardzo lubię się w wojsko bawić.
Ksiądz Józef: Właśnie. Ale z takim się nie można bawić, bo ci wyrwie wszystko. Wszystko chce mieć dla siebie. Najlepsze ciastko przy obiedzie, kompot, rower, samochód… Widziałem takiego zazdrośnika niedaleko stąd, na ulicy Sławkowskiej. Jest tutaj taki sklep. Wiecie jaki?
Rafał: Cukierniczy.
Ksiądz Józef: Nie, Rafał, nie cukierniczy, tylko z zabawkami. I ten zazdrośnik stał pod tym sklepem. Nie można go było odkleić od szyby! Bo się przykleił – nosem, czołem i uchem. A jak mama chciała go odciągnąć, to robił taki wrzask, że nawet gołębie uszy zatykały. Chciał mieć wszystko, co tam było, wiesz? To jest zazdrośnik.
Dziewczynka: Kara za to.
Ksiądz Józef: No tak. Ale ja myślę, że nikt tutaj z przedszkolaków nie jest zazdrosny. Marta, jak myślisz? Jesteś zdolna podzielić się dzisiaj z kimś tym Bartkiem?
Marta: Jestem zdolna.
Ksiądz Józef: Bardzo ci, Marto, za to dziękujemy. Komu damy tego Bartka dzisiaj? Są tu takie dzieci, które są pierwszy raz. Jakby dostały Bartka, to radość byłaby taka, żeby skakały do sufitu. Chodź, Marta,
spytamy, które dziecko jest tutaj pierwszy raz. Ooo, doskonale! Popatrz, Marta, jaki uśmiech! Od ucha do ucha. Dobrze, że to dziecko ma uszy, bo jakby nie miało uszu, toby się śmiało dookoła głowy. Jak masz na imię?
Dziewczynka: Ewunia!
Ksiądz Józef: Bardzo nam miło, że jesteś tutaj z nami. Będziesz do nas jeszcze chodzić, prawda?
Ewunia: Tak.
Ksiądz Józef: Doskonale!
Ewunia: Jak będzie niedziela.
ołtarz i mówimy: Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego…
* Bonowicz W., Ks. Józef Tischner Kazania z dziećmi. Rozmowy niecodzienne, Wydawnictwo Znak