Rozdział piąty “Kościół a skandal nadużyć seksualnych” cz. 3

KILKA PROPOZYCJI

Co powinniśmy zrobić? Czy aby rozwiązać wszystkie problemy, mamy stworzyć kolejny Kościół? Taki eks­peryment był już podejmowany i się nie powiódł. Je­dynie posłuszeństwo i miłość do naszego Pana Jezusa Chrystusa mogą nam wskazać właściwą drogę. Spróbuj­my więc przede wszystkim zrozumieć w nowy i głębszy sposób, czego chciał i czego chce od nas Pan.
Przede wszystkim powiedziałbym, że jeśli chcieliby­śmy naprawdę krótko podsumować treść wiary opar­tej na Biblii, moglibyśmy powiedzieć: Pan rozpoczął z nami historię miłości i chce objąć nią całe stworzenie. Lekarstwem na zło, które zagraża nam i całemu światu, może być ostatecznie poddanie się tej miłości. To jest prawdziwe antidotum na zło, które czerpie swoją moc z naszego odrzucenia miłości do Boga. Odkupiony jest ten, kto powierza się miłości Boga. Nasze nieodkupie­nie wynika z nieumiejętności kochania Go. Droga do odkupienia ludzi polega więc na tym, by nauczyć się kochać Boga.

Spróbujmy trochę rozwinąć tę zasadniczą treść Boże­go objawienia. Możemy powiedzieć, że pierwszym pod­stawowym darem, jaki przynosi nam wiara, jest pew­ność, że Bóg istnieje. Świat bez Boga nie mógłby być niczym innym jak tylko światem pozbawionym sensu. Bo skąd pochodzi wszystko, co istnieje? Rzeczywistość nie miałaby żadnego duchowego fundamentu. Po pro­stu by istniała i nie miałaby ani celu, ani sensu. Nie ma wtedy żadnych kryteriów dobra i zła. Wtedy wartość ma jedynie to, co silniejsze, co ma przewagę. Władza w takim wypadku staje się jedyną zasadą. Prawda się nie liczy, co więcej, praktycznie nie istnieje. Tylko wówczas gdy rzeczy mają duchowy fundament, tylko wówczas, gdy są chciane i zamierzone, tylko wówczas, gdy istnieje Bóg Stwórca, który jest dobry i pragnie dobra, także ludzkie życie może mieć sens.

Istnienie Boga jako Stwórcy i miary wszystkich rzeczy jest przede wszystkim pierwotnym wymogiem. Jednak Bóg, który w ogóle by się nie objawił, który nie dałby się poznać, pozostałby hipotezą, a więc nie mógłby wpły­wać na kształt naszego życia. Aby Bóg był naprawdę Bogiem w świadomym stworzeniu, musimy oczekiwać, że w jakiś sposób się nam objawi. Uczynił to na wie­le sposobów, a decydujące okazało się wezwanie, któ­re zostało skierowane do Abrahama i nadało ludziom kierunek w poszukiwaniu Boga przekraczający wszelkie oczekiwania: sam Bóg staje się stworzeniem. Mówi do nas ludzi jako człowiek.

W końcu więc zdanie „Bóg jest” staje się naprawdę dobrą nowiną, właśnie dlatego, że jest więcej niż wie­dzą, gdyż rodzi miłość i jest miłością. Uświadomienie tego ludziom na nowo jest pierwszym i podstawowym zadaniem powierzonym nam przez Pana.

Społeczeństwo, w którym Bóg jest nieobecny- spo­łeczeństwo, które już Go nie zna i traktuje Go, jakby nie istniał – jest społeczeństwem, które traci rozsądek. W naszych czasach ukuto hasło o „śmierci Boga”. Za­pewniano nas, że kiedy Bóg w społeczeństwie umie­ra, staje się ono wolne. W rzeczywistości śmierć Boga w społeczeństwie oznacza także koniec jego wolności, ponieważ umiera sens wskazujący nam kierunek: znika kryterium, które uczy nas odróżniania dobra od zła. Społeczeństwo Zachodu jest społeczeństwem, w któ­rym Bóg jest nieobecny w sferze publicznej i któremu nie ma On nic do powiedzenia – i dlatego jest to społe­czeństwo, w którym coraz bardziej zatraca się kryterium i miarę człowieczeństwa. Czasem w niektórych dziedzi­nach nagle oczywiste staje się to, co jest złe i co nisz­czy człowieka. Tak jest w przypadku pedofilii. Jeszcze niedawno teoretyzowano o niej jako o czymś zupełnie normalnym, a ona rozprzestrzeniała się coraz bardziej. Teraz zaś, zszokowani i zgorszeni, uświadamiamy sobie, że na naszych dzieciach i młodzieży popełniane są czy­ny, które niszczą młode pokolenie. Fakt, że mogło się to rozprzestrzenić także w Kościele i wśród księży, po­winien nami wstrząsnąć i szczególnie nas zaniepokoić.

Jak pedofilia mogła osiągnąć takie rozmiary? Osta­tecznie powodem jest brak Boga. Także my, chrześcija­nie i księża, wolimy nie mówić o Bogu, ponieważ jest to temat, który nie wydaje się użyteczny. Po wstrząsa­jących wydarzeniach drugiej wojny światowej przyjęli­śmy w Niemczech naszą konstytucję, wyznając otwarci swoją winę przed Bogiem jako zasadę przewodnią. Pół wieku później okazało się już niemożliwe, by w konstytucji europejskiej wziąć odpowiedzialność przed Bogiem za kryterium i miarę postępowania. Bóg postrzegany jest jako przedmiot zainteresowania małej grupki osób i nie może już stanowić kryterium i miary postępowania dla całej wspólnoty. Decyzja ta jest odzwierciedleniem sytuacji Zachodu, gdzie Bóg stał się prywatną sprawą mniejszości. 

Pierwsze zadanie, które powinno wypływać z moral­nych wstrząsów naszych czasów, polega na tym, byśmy ponownie zaczęli żyć Bogiem: zwrócili się ku Niemu i okazywali Mu posłuszeństwo. Przede wszystkim sami musimy się od nowa nauczyć uznawać Boga za funda­ment naszego życia, zamiast odsuwać Go na bok, jakby był jakimś pustym frazesem. W mojej pamięci utkwiło napomnienie wielkiego teologa Hansa Ursa von Bal­thasara, które napisał mi kiedyś na jednej ze swoich kar­teczek: ,,Boga w Trójcy Jedynego: Ojca, Syna i Ducha Świętego nie należy zakładać, ale przedkładać Go nade wszystko!”. Rzeczywiście, także w teologii Bóg jest czę­sto traktowany jako oczywistość, ale konkretnie Nim się nie zajmujemy. Temat Boga wydaje się tak niereal­ny, tak daleki od spraw, które nas obchodzą. A jednak wszystko się zmienia, gdy Boga się nie zakłada, ale się Go przedkłada, stawia przed wszystkimi rzeczami. Kie­dy nie zostawia się Go w tle, ale uznaje się za centrum swojego myślenia, mówienia i działania.

Bóg stał się dla nas człowiekiem. Tak ukochał czło­wieka, istotę stworzoną, że zjednoczył się z nim, wkra­czając konkretnie w ludzką historię. Rozmawia z nami, żyje z nami, cierpi z nami i dla nas bierze na siebie śmierć. Oczywiście mówimy o tym szczegółowo w teo­logii za pomocą uczonych słów i myśli. Ale właśnie w ten sposób rodzi się niebezpieczeństwo, że uczynimy się panami wiary, zamiast dać się wierze odnowić i opa­nować.

Zastanówmy się nad tym, poczynając od punktu centralnego, jakim jest sprawowanie Najświętszej Eu­charystii. Nasze podejście do Eucharystii może jedynie budzić niepokój. Nie bez powodu Sobór Watykański II postanowił na nowo umieścić w centrum chrześcijań­skiego życia i istnienia Kościoła ten sakrament obec­ności Ciała i Krwi Chrystusa, obecności Jego Osoby, Jego męki, śmierci i zmartwychwstania. Po części to się rzeczywiście stało i chcemy za to z głębi serca po­dziękować Panu.

Nadal dominująca jest jednak inna postawa: prze­waża nie nowy, głęboki szacunek dla obecności śmier­ci i zmartwychwstania Chrystusa, ale taki sposób po­stępowania z Nim, który niszczy wielkość tajemnicy. Spadek liczby uczestniczących w niedzielnej Euchary­stii pokazuje, jak mało my, współcześni chrześcijanie, doceniamy wielkość daru, który polega, na rzeczywistej obecności Pana. Eucharystia zostaje zdegradowana do ceremonialnego gestu, kiedy uważa się za oczywiste, że dobre wychowanie wymaga, aby była ona rozdawana wszystkim zaproszonym ze względu na pokrewieństwo podczas uroczystości rodzinnych czy przy takich oka­zjach jak śluby i pogrzeby. Oczywistość, z jaką w nie­których miejscach ludzie przyjmują Najświętszy Sa­krament w komunii, pokazuje, że postrzega się ją jako gest wyłącznie ceremonialny. Kiedy więc zastanawiamy się nad tym, co należałoby uczynić, jasne staje się, że nie potrzebujemy innego, wymyślonego przez nas Kościoła. Konieczna jest natomiast odnowa wiary w real­ność Jezusa Chrystusa darowaną nam w Najświętszym Sakramencie.

Rozmawiając z ofiarami pedofilii, bardzo wyraźnie uświadomiłem sobie tę potrzebę. Pewna dziewczyna, która służyła przy ołtarzu jako ministrantka, opowie­działa mi, że wikariusz parafialny, który jako opiekun ministrantów był jej przełożonym, zawsze przed wyko­rzystaniem jej seksualnie wypowiadał słowa: ,,To jest ciało moje, które będzie za ciebie wydane”. Oczywiste jest, że ta dziewczyna nie może już słuchać słów konse­kracji, nie doświadczając boleśnie na sobie całego cier­pienia doznanego wykorzystania. Tak, musimy pilnie błagać Pana o przebaczenie, a przede wszystkim musi­my Go wzywać i prosić, aby nauczył nas wszystkich na nowo rozumieć wielkość Jego męki, Jego ofiary. I mu­simy zrobić wszystko, aby chronić przed nadużyciami dar Najświętszej Eucharystii.

I wreszcie mamy misterium Kościoła. W pamięci wciąż rozbrzmiewają słowa, którymi prawie sto lat temu Ro­mano Guardini wyraził radosną nadzieję, jaka rozbłysła w nim i w wielu innych: ,,Rozpoczęło się wydarzenie o nieocenionym znaczeniu: Kościół budzi się w du­szach”. Chciał przez to powiedzieć, że Kościół nie był już, jak dawniej, aparatem władzy ukazującym się nam jedynie z zewnątrz, postrzeganym jako swego rodzaju urząd, ale zaczął być odczuwany jako żyjący w sercach ludzi – nie jako coś zewnętrznego, ale jako coś poru­szającego nas od wewnątrz. Około pół wieku później, zastanawiając się ponownie nad tym procesem i pa­trząc na to, co się właśnie wydarzyło, miałem pokusę, by zmienić to zdanie na: ,,Kościół umiera w duszach”. Istotnie, Kościół jest dzisiaj w dużej mierze postrzega­ny jako pewnego rodzaju aparat polityczny. Mówi się o nim, używając niemal wyłącznie kategorii politycz­nych, a tyczy się to nawet biskupów, którzy formułują swój pogląd na temat Kościoła jutra w znaczącym stop­niu za pomocą politycznych terminów. Kryzys spowo­dowany wieloma przypadkami nadużyć ze strony du­chownych skłania nas do postrzegania Kościoła jako czegoś wręcz nieudanego, co teraz musimy zdecydowa­nie wziąć w swoje ręce i ukształtować na nowo. Ale Ko­ściół stworzony przez nas nie może być żadną nadzieją.

Sam Jezus porównał Kościół do sieci, w której znaj­dują się ryby dobre i złe, a Tym, który na końcu ma od­dzielić jedne od drugich, jest sam Bóg. Jest także przy­powieść o Kościele jako polu, na którym rośnie dobre ziarno, zasiane przez samego Boga, ale także chwasty, które zasiał na nim potajemnie „nieprzyjaciel”. Istot­nie, chwasty na Bożym polu, w Kościele, ze względu na ilość rzucają się w oczy; złe ryby w sieci również dają sobie znać. Jednak pole wciąż pozostaje Bożym po­lem, a sieć- Bożą siecią. I w każdym czasie są i będą nie tylko chwasty i złe ryby, ale także Boży zasiew i dobre ryby. Głoszenie z mocą i w jednakowej mierze obu tych faktów nie jest fałszywą apologetyką, ale nieodzowną służbą Prawdzie.

W tym kontekście konieczne jest odwołanie się do ważnego tekstu z Apokalipsy św. Jana. Diabeł nazywa­ny jest tu „oskarżycielem”, który oskarża naszych bra­ci przed Bogiem w dzień i w nocy (Ap 12, IO). Apoka­lipsa w ten sposób podejmuje myśl stanowiącą ramy narracji Księgi Hioba (Hi r i 2, IO; 42, 7-16). Jest tam mowa o tym, że diabeł stara się umniejszyć prawość i doskonałość Hioba przed Bogiem, ukazując ją jako coś jedynie zewnętrznego i powierzchownego. Chodzi dokładnie o to, o czym mówi Apokalipsa: diabeł chce dowieść, że nie ma ludzi sprawiedliwych, że cała ludzka sprawiedliwość jest tylko na pokaz. Gdyby się jej bliżej przyjrzeć, pozory prawości szybko by zniknęły. Opo­wiadanie zaczyna się od sporu między Bogiem a dia­błem, w którym Bóg wskazał na Hioba jako prawdziwie sprawiedliwego człowieka. Teraz to on stanie się pro­bierzem pozwalającym ustalić, kto ma rację. ,,Zabierz mu to, co posiada, a zobaczysz, że nic nie pozostanie z jego pobożności” -argumentuje diabeł (por. Hi r, n). Bóg pozwala mu na tę próbę, z której Hiob wychodzi zwycięsko. Diabeł jednak naciska dalej i mówi: ,,Skóra za skórę; wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i cia­ła. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył” (Hi 2, 4-5).  Zatem Bóg pozwala diabłu na drugą rundę. Szatan może wyciągnąć rękę i dotknąć także skóry Hioba. Nie wolno mu jednak go zabić. Dla chrześcijan jest jasne, że tym Hiobem, który stoi przed Bogiem jako przykład dla całej ludzkości, jest Jezus Chrystus. W Apokalipsie przedstawiony jest dramat człowieka w całej jego roz­ciągłości. Bogu Stwórcy przeciwstawia się diabeł, który szydzi z całej ludzkości i z całego stworzenia. Zwraca się nie tylko do Boga, ale przede wszystkim do ludzi, mówiąc: ,,Popatrzcie, co ten Bóg uczynił. Pozornie do­bre stworzenie. A w rzeczywistości jest ono pełne nędzy i brudu”. Oczernianie stworzenia jest w rzeczywistości oczernianiem Boga. Diabeł chce dowieść, że sam Bóg nie jest dobry, i w ten sposób odciągnąć nas od Niego.

Aktualność tego, o czym mówi Apokalipsa, jest oczy­wista. W obecnym oskarżaniu Boga chodzi przede wszystkim o to, by zdyskredytować cały Jego Kościół i w ten sposób odciągnąć nas od niego. Idea lepszego Kościoła, stworzonego przez nas samych, jest w rzeczy­wistości propozycją diabła, za pomocą której chce on nas odciągnąć od Boga żywego, posługując się kłamli­wą logiką, na którą zbyt łatwo dajemy się nabrać. Nie, nawet dzisiaj Kościół nie składa się tylko ze złych ryb i z chwastów. Kościół Boży istnieje także dzisiaj i dzisiaj także właśnie on jest narzędziem, przez które Bóg nas zbawia. Bardzo ważne jest, by kłamstwom i półpraw dom diabła przeciwstawić pełną prawdę: Tak, w Kościele jest grzech i zło. Ale również dzisiaj istnieje Kościół święty, który jest niezniszczalny. Również dzisiaj jest wielu ludzi, którzy pokornie wierzą, cierpią i kochają i w których ukazuje się nam prawdziwy Bóg, kochający Bóg. Również dzisiaj Bóg ma na świecie swoich świad­ków (martyres). Musimy tylko być czujni, aby ich zo­baczyć i usłyszeć.

Słowo „męczennik” zostało zaczerpnięte z prawa pro­cesowego. W procesie przeciwko diabłu Jezus Chrystus jest pierwszym i prawdziwym świadkiem Boga, pierw­szym męczennikiem, którego śladem poszła niezliczo­na rzesza kolejnych męczenników. Dzisiejszy Kościół jest bardziej niż kiedykolwiek Kościołem męczenników i przez to jest świadkiem Boga żywego. Jeśli z czujnym sercem rozglądamy się wokół i mamy otwarte uszy, mo­żemy dzisiaj wszędzie, szczególnie wśród zwykłych ludzi, ale także wśród wysokich hierarchów Kościoła, znaleźć świadków, którzy swoim życiem i cierpieniem ofiaru­ją się Bogu. Lenistwo serca sprawia, że nie chcemy ich dostrzec. Jednym z wielkich i zasadniczych zadań na­szej ewangelizacji jest – w stopniu takim, w jakim to możliwe – tworzenie przestrzeni życiowych dla wiary, a przede wszystkim znajdowanie ich i rozpoznawanie.

Mieszkam w domu, w małej wspólnocie osób, któ­re w codziennym życiu nieustannie odkrywają takich świadków Boga żywego i radośnie ukazują ich również mnie. Odkrywanie i znajdowanie żywego Kościoła jest cudownym zadaniem, które umacnia nas samych i po­zwala nam ciągle na nowo weselić się wiarą.

Na zakończenie moich rozważań chciałbym podzię­kować papieżowi Franciszkowi za wszystko, co robi, by ciągle pokazywać nam światło Boga,· które do dzisiaj nie zgasło. Dziękuję, Ojcze Święty!

 

Benedykt XVI

 

Poprzednia część