Ostatnio szczególnego znaczenia nabiera intelektualna gotowość wychowawcy do rzetelnego i atrakcyjnego przedstawienia materiału z zakresu nauki religii. Materiał trzeba dobierać tak, by wychowanek znalazł w nim odpowiedź na wszystkie niepokoje, z jakimi zetknie się jutro. Ale wychowawca winien je sam dobrze znać, i to znać lepiej niż wychowanek. Odpowiedź wychowawcy
musi więc być tak wszechstronna i wyczerpująca, by uniemożliwiała wszelki sensowny protest. Tymczasem istnieją wypadki, że wychowanek pyta, a rutynowany wychowawca nie wie. Jest to tym
dziwniejsze, że przecież pedagog w zasadzie przestudiował kiedyś teologię i filozofię i zna argumenty wysuwane przeciwko katechizmowi od czasów Celsusa do czasów Sartre’a i nie powinien stawać bezradny wobec intelektualnych kłopotów wychowanka. Tymczasem to są fakty: na pytanie o sprawy ewolucjonizmu brzmiała odpowiedź: ,,to tyko hipoteza”, na pytanie w sprawie słynnego kiedyś doświadczenia prof. Petrucciego padła odpowiedź wymijająca , w sprawie Bóstwa Chrystusa umiano wskazać tylko na cuda, których cudowność trzeba było przyjmować na wiarę, na pytanie w sprawie indeksu książek zakazanych odpowiedziano, wskazując na niezbyt chlubne przykłady niektórych państw. Istnieje wśród pedagogów na ogół dobra znajomość teorii. Ale często daje o sobie znać olbrzymia nieporadność w uzasadnianiu obiektywnie słusznych tez. Dla wychowanka, który wierzy w kompetencje wychowawcy, bo niby dlaczego ma nie wierzyć, jest to równoznaczne z brakiem uzasadnień w ogóle.
Istnie je jeszcze inny typ wiedzy nieodzownej dla wychowawcy – wiedza o wychowanku . Chodzi mi o bodaj najbardziej zasadnicze źródło sukcesu wychowawczego, o umiejętność rozumienia wychowanka, wnikania w zakamarki jego pracy, w istotne tło jego radości i smutku, w motywy marzeń , którymi zabarwia codzienny żywot . Niemcy mówią o swoistym Einfilhlung. Ewangelista powiedział o Chrystusie, że nie potrzebował nikogo pytać, bo sam wiedział, co jest w człowieku. I nie chodzi tutaj o tzw. ,,wiedzę teoretyczną”, chodzi o umiejętność rozumienia wychowanka. ,,Rozumieć człowieka – powiedział Lacroix – to podzielać jego niepokój.” Trzeba mieć w sobie coś z niepokoju wychowanka, by mu móc pokazać, jakie jest wyjście z impasu, który przeżywa. Dlatego właśnie tak silnie podkreśliłem potrzebę pewnej wspólnoty między wychowawcą a wychowankiem, utworzonej między innymi ze wspólnego trudu uczłowieczenia zwierzęcia w sobie i innych.
Istnieją niejednokrotnie ludzie totalnie nieczuli na te sprawy. Gorzej, istnieją czasami wychowawcy kompletnie niezdolni do zrozumienia czegokolwiek, co w człowieku jest, wychowawcy podejrzliwi, pryncypialni, nie umiejący słuchać, za to umiejący przegadać całe wychowanie.
Klasycznym typem pedagoga pozbawionego umiejętności rozumienia wychowanka był na łamach literatury leutnant Dub z Przygód dobrego wojaka Szwejka Haska. Ten, który ciągle powtarzał żołnierzom: ,,wy mnie jeszcze nie znacie, ale wy mnie poznacie”. W pewnej chwili swej namiętnej pedagogiki pokazywał żołnierzom austriackim szczątki zestrzelonych samolotów z namalowanymi na nich znakami ck Austrii i jednocześnie tłumaczył im, że to był podstęp, bo samoloty są w rzeczywistości rosyjskie, a dzielni artylerzyści cesarza podstęp wykryli i samoloty strącili. Leutnant Dub był w cywilu nauczycielem państwowym ck Austrii i jako taki obnosił wszędzie dobry przykład lojalności wobec chlebodawcy. Była to cnota pomyślana na eksport oraz godne podziwu przywiązanie do odgrywanej w życiu roli, roli, której, wzniosłość miała usprawiedliwiać pospolite mijanie się z prawdą.
Czasami nawet medycyna szkodzi lalkarzom, co dopiero mówić o pedagogice…
UWAGA KONCOWA
Jaka jest różnica między optymistą a pesymistą? Pesymista twierdzi, że jeden dzień jest otoczony dwiema nocami, a optymista, że jedna noc jest otoczona dwoma dniami. Podobnie w sprawie pedagogiki. Pesymista będzie twierdził, że na jednego dobrego pedagoga przypada co najmniej dwóch złych, a optymista, że jest akurat odwrotnie. Jak jest w rzeczywistości? Osoibiście jestem przekonany; że wśród wielu złych pedagogów znajdzie się kilku lepszych i najlepszych, którzy umiejętnie ponaprawiają błędy kolegów i że to głównie dzięki nim zasadniczy nurt chrześcijańskiej
pedagogiki jest dzisiaj prawidłowy. Sądzę, że skoro wychowanek jest istotą wolną, zły pedagog nie jest znowu tak wielkim nieszczęściem, jakby się pozornie wydawało.
Nie jestem zatem w stanie rozstrzygnąć sporu między optymistą a pesymistą. Wybieram wyjście pośrednie, opisuję, jak wygląda mrok. Opis ten przeznaczam dla tych pełnych największego poświęcenia pedagogów, których żenuje modne czasami obliczanie bilansów, ale dla których sprawa wychowania jest problemem wartym nieustannej refleksji krytycznej.