Rozdział II “Z problematyki wychowania chrześcijańskiego” cz. 3

SYTUACJA WYCHOWAWCY W PROCESIE WYCHOWANIA

Przechodzimy obecnie do spraw związanych z sytuacją wychowawcy w procesie chrześcijańskiego wychowania. Zachodzi tutaj ciekawe zjawisko, któremu nadaje się nazwę ideału wychowawczego, a to ze względu na analogię do totalistycznej metody rządzenia państwem. Wiąże się ono ściśle ze sprawą tak zwanego ideału wychowawczego.

Wspomniałem na wstępie, że centralnym problemem wychowania chrześcijańskiego jest naśladowanie Chrystusa pojęte jako postępowanie według tej samej hierarchii wartości, według której On postępował. Utarło się poza tym przekonanie, że sam wychowawca powinien dla wychowanka stanowić swoisty wzór postępowania, bo co to niby za pedagog, który nie daje przykładu. Sprawa jest delikatna. Gdyby zawsze było tak, że obydwa ideały wychowawcze, to jest Chrystus i wychowawca, uzupełniają się nawzajem, harmonizują ze sobą lub że wychowawca jest pod jakimś tam względem autentyczną interpretacją Chrystusa, sprawa nie kwalifikowałaby się do zaszeregowania jej do rzędu zjawisk niepokojących. Ale niestety tak nie jest. Niekiedy istnieje wyraźna dysharmonia między postawą wychowawcy a postawą Chrystusa i wtedy postulat naśladowania wychowawcy jest postulatem zejścia na manowce. Kiedy indziej, gdy w zasadzie tej dysharmonii
nie widać, samo postawienie sprawy dowodzi niejakiej megalomanii u jego autora. W jednym i drugim wypadku zachodzi jakaś nienaturalność.

Czym zatem jest na tym tle zjawisko pedagogiki totalistycznej? Otóż jest właśnie nienaturalnością tego typu.

Pedagogika totalistyczna jest pedagogiką, która świadomie lub nieświadomie, wyraźnie lub w zamaskowany sposób dąży do tego, by dać wychowawcy prawo do uczynienia z siebie wzoru dla wychowanka. Wychowawcy być może powiedziano najpierw: pracuj nad sobą, staraj się o własną doskonałość, a wówczas dopiero będziesz mógł skutecznie wychowywać innych.
Potem zaś uczyniono go urzędowym wychowawcą. A ponieważ każdy człowiek, w tej liczbie wychowawca także, woli o sobie myśleć dobrze niż wcale, wychowawca wierzy, że tym samym dano mu etykietę człowieka godnego naśladowania. Tutaj może wytrysło jedno ze źródeł fatalnej pedagogiki, której treść zawiera się w postulacie naśladowania wychowawcy.

Wychowawca będzie mówił o tym, jaki to on był mądrzejszy, gdy był młody, od tych, którzy teraz są młodzi. Jak to on potrafi wszystko najlepiej. Jakby to było dobrze, gdyby po świecie chodziły wierne kopie jego nieskazitelnej osobowości. W sferze praktyk religijnych taki wychowawca będzie narzucał młodzieży własne prywatne nabożeństwa, własny sposób modlitwy, własny styl życia, przy jednoczesnej wyraźnej lub niewyraźnej deprecjacji. stylu życia i myślenia innych wychowawców. Wszelkie próby polemiki będzie traktował jako atak na jego własną godność. Najczęściej zatraca on też zdolność rozpoznawania spraw zasadniczych od spraw peryferyjnych, usiłując uczynić siebie ogniskiem entuzjazmu wychowanków.

Niekiedy na tym tle pojawia się u wychowawcy szereg zachowań motywowanych lękiem przed kompromitacją w oczach otoczenia. Lęk zupełnie zrozumiały przy milczącym założeniu, że się jest wzorem absolutnym. Poza tym jest to lęk przed kompromitacją w oczach wychowanka. Stąd tendencja do izolacji od owych oczu. Lęk jest tutaj również niewątpliwie przejawem poglądu, że wartości etyczne nie są obiektywne, lecz że zobowiązują – zależnie od tego, czy człowieka widzą, czy nie widzą.

Na gruncie chrześcijańskim świadomość tego typu jest tym trudniejsza do zrozumienia, że przecież pomiędzy człowiekiem konkretnym a ideałem człowieczeństwa ucieleśnionym w Chrystusie zachodzi 0lbrzymi dystans, dystans, o którym przypomina tekst Ewangelii, liturgii mszalnej, nie mówiąc już o rachunku sumienia. W tych perspektywach czymś zupełnie naturalnym staje się poczucie wspólnoty z wychowankiem oparte o wzajemny trud uczłowieczenia zwierzęcia w sobie i innych. Bądźmy realistami. Bądźmy zatem wobec wychowanków normalnymi ludźmi, a nie jak istota, co to „zażenowana swym anielstwem, udaje dosyć źle człowieka”. Poza tym nie stawiajmy się w opozycji do naturalnej indywidualności człowieka, tak mocno akcentowanej przez filozofię chrześcijańską.

Sprawa jest niezawodnie z rzędu subtelnych.

Przede wszystkim nie twierdzę, że wychowanek nie powinien naśladować wychowawcy lub że nigdy tego nie będzie robił. Tak oczywiście nie jest. Człowiek z natury rzeczy naśladuje człowieka, ponieważ jest aż do rdzenia istotą społeczną. Na ogół jednak wzorce do naśladowania sam sobie dobiera. Nie twierdzę również, że wychowawca jako ideał nie może pozostawać w harmonii z Chrystusem jako ideałem naczelnym. Istnieje szereg przykładów świętych, które przeczą takiemu twierdzeniu. Ale wydaje mi się, że postawienie przez wychowawcę jako zasady wychowania naśladowania jego samego, niezależnie od tego, czy obiektywnie jest ideałem, czy nie jest, czy harmonizuje z postacią Chrystusa, czy nie harmonizuje, że zatem sam fakt takiego postawienia sprawy, choćby nawet w sposób niewyraźny, jest sam w sobie niepokojący i dowodzi megalomanii. Stanowi też źródło opisanych wyżej przejawów właściwych pedagogice totalistycznej.

Dopowiedzmy jednak rzecz do końca. Argumentacja, przy pomocy której usiłowano kiedyś skłonić wychowawcę do pracy nad sobą, wydaje się lekko naciągana. Nie rozumiem, jak można szczerze się doskonalić w imię nadziei sukcesu wychowawczego w otoczeniu. Także nie rozumiem, jak można wymyślić teorię względności po to, by zapewnić sobie… emeryturę na starość. Po prostu nie wydaje mi się trafne realizowanie wartości wyższego rzędu po to tylko, by dzięki nim uzyskać wartości niższego rzędu. Czy zresztą wychowawca naprawdę nie ma innych motywów do pracy nad sobą oprócz wizji samego siebie jako pedagoga zwycięskiego? A co na to powie wychowanek? Jakie motywy będzie wysuwał? Wydaje się, że sprawę wzorca wychowawczego i motywów do pracy nad własną świętością trzeba postawić realniej, może nawet uczciwiej, a na pewno bardziej przekonywająco.

Ze spraw dotyczących sytuacji wychowawcy w procesie wychowania pragnę poruszyć jeszcze zagadnienie związane z intelektualnym przygotowaniem wychowawcy do spełnienia wychowawczej roli. Św. Augustyn powiedział, że człowiek, który wie, co jest dobre, może ostatecznie dobra nie czynić, ale nie można żądać od nikogo, by czynił dobro, jeżeli go się przedtem o tym co dobre przekonywająco nie poinformowało. Niekiedy stawia się pytanie, co ważniejsze : rozum wychowawcy, czy jego świętość. Nie sądzę, by taka alternatywa miała sens, ponieważ nie sądzę, by istniała świętość nierozumna. Ale ktokolwiek przypomni sobie z przeszłości swych własnych wychowawców, ten chyba odkryje, jak olbrzymi wpływ na ludzi wywierają ci wychowawcy, którzy przede wszystkim potrafią uzasadnić to, czego od wychowanka wymagają. Aleksander Bek w Szosie Wołokołamskiej opisuje, że w czasie bitwy o Moskwę powiedział do żołnierzy po prostu: ,,Jeżeli wy nie będziecie strzelać, to was zastrzelą”, i to było lepsze niż stek sloganów o ojczyźnie i potrzebie bohaterstwa.

 


Pozostałe części