Józef Tischner – O ufności i mądrości życia

 
Powróćmy raz jeszcze do sprawy ufności, o której mówiłem. Ufność jest przede wszystkim charakterystyczną właściwością psychiki dziecka: Jeśli dziecko wychowuje się w dobrej atmosferze rodzinnej, jeżeli wszystko rozwija się w nim normalnie, budzi się w nim i doskonali bezgraniczne zaufanie do wszystkiego i do wszystkich. Wyciąga ręce do każdego spotkanego człowieka, do każdego psa i kota, wchodzi odważnie do każdej kałuży, Dziecku wydaje się, że cały świat mu sprzyja, bo ono sprzyja całemu światu. Dopiero dotknięte boleśnie smutnymi doświadczeniami uczy się dzielić ziemię na część sobie przyjazną i część sobie nieprzyjazną, uczy się umiejętności odróżniania ludzi godnych zaufania i niegodnych zaufania. Pierwsze doświadczenia ze złem odciskają głębokie piętno na duszy dziecka. Zaufanie podcięte w okresie dziecięctwa już nigdy później nie osiągnie swej naturalnej pełni. Jak z nadłamanego drzewka wyrasta drzewo pokrzywione, tak ze zranionego w swym spontanicznym zaufaniu do ludzi dziecka wyrasta człowiek skrzywiony — człowiek podejrzliwy.

Wydaję się nam niekiedy, że ufność dziecka pochodzi z braków jego doświadczenia. Mówimy: gdyby dziecko było mądre, nie ufałoby wszystkiemu i wszystkim. Przezorność i podejrzliwość są dla nas dowodem mądrości i dojrzałości. Ale czy słusznie? Kto wie, czy w instynktownej i całkowicie spontanicznej ufności dziecka nie kryje się więcej prawdziwej mądrości życia, niż w gorzkiej podejrzliwości człowieka dojrzałego. Czy nie więcej jest prawdy w owym dziecięcym porozumieniu, z jakim podchodzi dziecko do napotkanego na łące motyla, niż w upartej podejrzliwości człowieka dojrzałego, któremu wewnętrzna gorycz nie pozwala spotkać się nie tylko z innymi ludźmi, ale także ze samym sobą? Czyż całe istnienie nie jest godne zaufania? Czyż nie jest godny zaufania i ogień, i woda, i motyl, i pies, i drugi człowiek? Nie chodzi o to, aby zabić w sobie wszelką zdolność do ufności, lecz o to aby ją w mądry sposób uformować. Człowiek dojrzały nie tym różni się od dziecka, że ma w sobie mniej niż ono ufności, ale tym, że ufność dziecka kieruje się do wszystkiego i wszystkich bez żadnej różnicy, natomiast ufność człowieka dojrzałego jest zróżnicowana przez widzenie rzeczy i poszerzona przez nadzieję. Mimo tych różnic obydwie są do siebie podobne. Bowiem każda ufność, czy to będzie ufność dziecka czy ufność starca, jeżeli tylko chce pozostać ufnością, musi być otwarta na nieograniczone możliwości życia. Gdy pozornie nie nie jest możliwe, być może wszystko jest możliwe.

Pozostańmy przy obrazie dziecka. Dziecko uczy się pierwszych kroków. Widzi wyciągnięte ku sobie ręce matki, widzi jej zapraszający uśmiech. Zapatrzone w matczyną twarz nawet nie wie, kiedy zrobi swój pierwszy krok. Dziecko nie zna słowa „ufność”, ale ma żywe doświadczenie tego, o czym to słowo mówi, i właśnie dzięki temu uczy się chodzić. Ufność dziecka wiąże się nierozerwalnie z obrazem matki, z obrazem wyciągniętych ku niemu ramion, ale sama w sobie jest głębsza i szersza niż ten obraz. W gruncie rzeczy jest ona częścią jego zaufania do siły życia, tego życia, które jest mądre, bo wie, co robi, Życie jest pełne mocy. Ona nie zawodzi. Bywa niekiedy bolesne, bardzo bolesne, ale ból życia także służy życiu. Niestety nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tej służby.

Dziwną i tajemniczą istotą jest człowiek. Całą jego naturę zbudowano na ufności. Ufność zawsze poprzedzała w nim próbę, a udana próba rodziła nową ufność, przygotowując go w ten sposób do nowych przygód. Człowiek nie prosił się na ten świat. Przywołała go tu nieznana mu tajemnicza siła życia. Został poczęty bez pytania o zgodę. Potem będąc w łonie matki nie wiedział, gdzie jest, ani co się z nim stanie. Gdyby na moment przed urodzeniem otrzymał świadomość, ogarnęłoby go przerażenie. Z pewnością wydawałoby mu się wtedy, że umiera. Musi opuścić ciepłe, przyjazne środowisko, musi wkroczyć w świat mrozów i upałów, odcinają go od źródeł pokarmu, bolesnym uderzeniem zmuszają do płaczu, o którym nie wie, że będzie jego pierwszym oddechem. To chyba koniec. A jednak wcale nie, to był dopiero początek. Oto na świecie, na który wszedł, oczekiwały go ręce matki. Od nich nauczył się ufności, jeszcze zanim nauczył się mówić. Na tej ufności wzrastał potem cały. Dalekie wspomnienie macierzyńskich rąk, niczym echo, towarzyszyło każdej chwili jego wzrostu, Dzięki temu wspomnieniu umiał zdobywać się na nadzieję i umiał być mężny. Ono budowało jego wielką więź z życiem. I chociaż nie zdołał ogarnąć wszystkich tajemnic istnienia pokochał to istnienie, oswoił się z nim.

W pewnej chwili człowiek zachorował. Choroba, jak to choroba, przyszła do człowieka od zewnątrz i choć zachorował człowiek zewnętrzny, to jednak ożywił się człowiek wewnętrzny. Dawny ból matki, która rodziła go cierpiąc, stał się teraz także jego udziałem. Dziś jakby człowiek rodził sam siebie, jakby się stawał swą matką i swym rodzicielem.

W chwili choroby cisną się nam na usta pytania podstawowe: jaki jest sens życia, jaki jest sens choroby, jakie jest prawdziwe oblicze śmierci? Ale czy naprawdę mamy sobie zaprzątać głowę tymi pytaniami? Czy nie byłaby to jakaś strata czasu? Tak, to są ważne pytania, ale kto z nas zdoła uzyskać na nie pewną odpowiedź? Czy nie właściwiej będzie przyjrzeć się najbliższemu nam światu, by zobaczyć, co można by jeszcze dla tego świata zrobić? Jakim gestem pomóc sąsiadowi, który cierpi więcej niż my? Jakim słowem nauczyć mądrości naszych najbliższych? Jakim świadectwem zbudować człowieczeństwo w tych, którzy jeszcze nie umieją być naprawdę ludźmi?

Jeżeli zaś idzie o ludzkie sprawy podstawowe, o pytania o sens i bezsens, cel lub brak celu, to będzie chyba właściwiej, gdy i tym razem po prostu zaufamy mocy tego życia które nas kiedyś do istnienia powołało. Skoro cała natura człowieka została zbudowana na ufności, sama logika nakazuje zaufać. Dość ma dzień nędzy swojej. Ożywiając w sobie ufność, ufność na miarę dzisiejszej próby, przywołujemy tym samym z odległej przeszłości obraz dobrych rąk, które przyjęły nas przed laty na tym świecie i które nas chroniły, gdybyśmy stawiali na nim nasze pierwsze kroki. Skoro już raz były ręce, będą ręce i teraz. Taka jest mądrość życia. Mieć ufność znaczy w skrytości serca powierzyć siebie tym rękom. Niechaj ich dobry, orzeźwiający cień towarzyszy nam dziś i jutro, gdy kroczyć będziemy po tej pustyni utrapień, którą otoczyło nas nasze choróbsko.

 


Wszystkie opublikowane fragmenty rozważań księdza Tischnera: