Ks. Józef Tischner “Miłość w czasach niepokoju” – część XVII

Zapraszamy do lektury niepublikowanych dotąd wykładów księdza Józefa Tischnera, które są opisem drogi do Miłości wg św. Jana od Krzyża – tej samej Miłości, której uczył Karola Wojtyłę w 1 poł. lat 40. ubiegłego wieku Jan Tyranowski, a o której to późniejszy papież pisał w “Pieśni o Bogu ukrytym”, być może najpiękniejszym w polskiej liryce wyznaniu Miłości.

 

Tragedia pod postacią piękna

 

Wybór piękna – jako tego, co usprawiedliwia nasze istnie­nie – otwiera drogę do dramatu greckiego i romantycznego. Dramat grecki i dramat romantyczny to jest próba usprawied­liwienia istnienia poprzez piękno. Z tym że w tym dramacie i w tej perspektywie jest teza, wedle której prawdziwe piękno to piękno tragiczne. A więc nie sztuka być pięknym na dyskotece, nie sztuka być pięknym na ulicy, ale sztuka być pięknym wte­dy, kiedy przyjdzie tragedia. Zachować wymiar dzieła sztuki, piękna. Przykładem tego piękna jest Antygona. Antygona jest piękna wtedy, kiedy przeżywa tragedię. Albo Grupa Laokoona – rzeźba przedstawiająca ludzi otoczonych przez węże. Otóż węże duszą całą rodzinę, a artysta zamiast uciekać albo ewentu­alnie zabijać węże, siada i fotografuje, bo to takie piękne. Przez piękno uwiecznia daną scenę. Bo najważniejsze jest piękno.

W nowoczesnej filozofii, we współczesnej filozofii po tej linii szły między innymi romantyczne analizy Kierkegaarda. Romantyzm był próbą powtórzenia tego wymiaru w nowo­czesnej Europie. W Zarysie filozofii człowieka tej sprawie jest poświęcony rozdział czwarty, szczególnie punkt trzeci, w któ­rym jest mowa o tragedii estetycznej36. Kierkegaard mówi o wolności, która chce znaleźć usprawiedliwienie poprzez piękno. Przyswajamy piękno, ażeby w pięknie znaleźć uspra­wiedliwienie. Więc u Kierkegaarda piszemy, bardzo nieładnie, ale piszemy o ciele, o dwóch metaforach cielesności, co to jest cielesność, bo pięknym jest się przede wszystkim poprzez ciało. Cokolwiek by się rzekło, ciało powinno ukazywać piękno.

Ja komentuję szczególnie Kierkegaarda, zwłaszcza pierw­szą część jego tekstu Albo – albo, gdzie on bardzo ładnie pokazuje, co to znaczy znaleźć usprawiedliwienie w pięknie. Otóż sytuacja jest banalna. Johannes (czyli prawdopodobnie sam Kierkegaard) zakochuje się, Kordelia zakochuje się i się kochają. Historia stara jak świat. A jak się kochają, no to pewnie się pożenią i proboszcz będzie miał radość doskonałą. Tymczasem okazuje się, że się nie żenią, bo Johannes (czyli Kierkegaard) zrywa zaręczyny. Nie ma żadnego powodu do zerwania, ale zrywa. Kordelia, jak to zwykle bywa w takiej sy­tuacji, staje się bardzo smutna. Zrozumiałe, jest smutna, nawet płacze. Johannes pisze wtedy, że ona wygląda malowniczo, to jest piękne. I dla tej chwili warto przejść całą tragedię, żeby przez jeden moment w życiu wyglądać malowniczo, żeby być dziełem sztuki. Oczywiście Kordelia, co sobie tam myśli, to sobie myśli. Pisze list do Johannesa. List przepiękny. Jest arcy­dziełem literatury. W końcu trzeba zrobić coś, aby arcydzieła powstawały. Arcydzieła nie powstają tak na kamieniu, tylko z bólu. A więc trzeba Kordelię wtrącić w ból, żeby mogła na­pisać ładny list. Wtedy on usprawiedliwia całą tragedię. List jest dlatego ciekawy, że kluczem do niego jest słowo „moje”.

Wolność przyswaja. Kiedy ludzie się zakochują, to mówią do siebie: „mój”, „moja”.„Ty jesteś moja”, „ty jesteś mój”. Moż­na powiedzieć, że to jest szczyt wysławiania miłości. To się da przełożyć na góralski, bo jak góral podrywa, to pyta: „Cyja ześ?”. A ona, jak jest mądra i wie, o co chodzi, to odpowiada, że „mamina”. Jak mu nie wyjdzie i ona nic nie odpowie, to góral popada w nastrój religijny. Mówi: „Ej, dziewcynko, nie jestem godzien, abyś rzekla do mnie, abyś na mnie poźrała, ale rzeknij ino słowo, a pocieszona będzie dusa moja”. Widać, że nie chodzi po darmo do kościoła. Ale rozumiecie, ciągle jest klucz „mój”, „moja”. To jest jakby najwyższy wyraz miłości. Tu wyraża się wolność, która przyswaja. Mimo że mówimy o tym z uśmiechem, to wypowiadamy rzeczy szalenie poważne. Będziecie mieć do czynienia ciągle z tym problemem. Jak Tomasz dotknął ran Chrystusa, powiedział: „Pan mój i Bóg mój”. Powiedział „mój”, to jest bardzo ważne. Przyswoił sobie, wtedy sobie przyswoił.

Posłuchajcie, co pisze Kordelia: „Nie nazywam Cię moim; zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że nigdy nie byłeś moim, i dość surowo pokutuję za to, że kiedyś taka myśl rozświetlała moją duszę; a jednak nazywam Cię moim: moim uwodzi­cielem, moim oszukaniem, moim wrogiem, moim morder­cą, moim powodem nieszczęść, moim grobem radości, moją przepaścią zatracenia. Nazywam Cię moim i siebie nazywam Twoją, i słowo to, które niegdyś pieściło Twoje ucho, które dumnie schylało się ku mojej adoracji, będzie teraz brzmiało jak przekleństwo, przekleństwo na wieki. Nie ciesz się, że moim celem jest prześladowanie Ciebie, czy też że się uzbroję w sztylet, aby wywołać Twoje szyderstwo! Leć, gdzie chcesz, ja jestem Twoja, sięgnij ostatecznych granic świata, a ja jestem Twoja, kochaj tysiące innych, a ja jestem Twoja, nawet i w go­dzinę śmierci ja jestem Twoja! Nawet to, co mówię przeciw Tobie, świadczy, że ja jestem Twoja. Tak opętałeś człowieka, że stałeś się dla mnie wszystkim, i całe moje szczęście będzie po­legało na tym, że stanę się Twoją niewolnicą, Twój a jestem, tak, Twój a, Twój a, Twój a przeklęta – Twoja Kordelia”37. Zauważcie, jaka tu jest gra na poziomic mój-twój poprzez estetykę. Piękny list, pięknie wygląda, jest dzieło sztuki. Wedle teorii roman­tycznej na tym właśnie polega los człowieka i życic człowieka. Ponieważ romantycy twierdzą, że nie ma Boga, człowiek nie może być szczęśliwy z drugim człowiekiem, w związku z czym jedyne co pozostaje, to przeżyć tragedię pod postacią piękna. Piękno cię zbawi, piękno cię usprawiedliwi. Jest chwila, która daje szczęście. Jest to chwila piękna, a poza tym nie warto już żyć. Jeżeli nawet się żyje, to po to tylko, żeby wspominać tę chwilę. Romantycy mówili, że największą łaską jest to, żeby umrzeć młodo. Przeżyć piękno i umrzeć. Bo chwila piękna jest jedyną chwilą, w której człowiek odnajduje sens życia. To jest ten poziom estetyczny, ale związany z tragizmem. Inny poziom, o którym będzie mowa, to jest poziom filozoficzny, na którym pojawia się problem prawdy, pojęcie prawdy. Nie chodzi o to, czy piękne, czy niepiękne, chodzi o to, żeby było prawdziwe. Żeby być naprawdę.

Można powiedzieć tak, że człowiek na tym bożym świecie jest jedyną istotą, która może kłamstwo wcielić w swoje życie i całą jakby być kłamstwem, żyć iluzją. Kim właściwie jeste­śmy? A może się nam zdaje, że jesteśmy pobożni? A może się nam zdaje, że jesteśmy sprawiedliwi? A może się nam zdaje, że jesteśmy dobrzy? Może w gruncie rzeczy jesteśmy okrutni? Może się nam zdaje, że jesteśmy studentami? A może się nam zdaje, że jesteśmy profesorami? Niektórym na pewno tak tylko się zdaje. A może się nam zdaje, że jesteśmy ludź­mi? Jest problem, kim naprawdę jesteśmy. Sokrates powiada „Człowieku, poznaj samego siebie”. Co to znaczy? To znaczy: wyzwól się z iluzji, wyzwól się ze złudzeń, spójrz prawdzie w oczy, miej odwagę spojrzeć prawdzie w oczy. Bo człowiek wbrew pozorom nie ma wcale odwagi popatrzeć prawdzie w oczy, ucieka od prawdy.

Wolność funkcjonuje tu inaczej. Sokrates mówi tak, że człowiek wtedy usprawiedliwi siebie, usprawiedliwi swój byt, jeżeli potrafi dążyć do prawdy w swoim życiu. Bo podstawo­wym problemem dla człowieka jest prawda bycia. Jak człowiek nie będzie prawdziwy, to go nawet Pan Bóg nie zbawi, bo jak może zbawić coś, co jest jednym wielkim złudzeniem? Mamy na przykład tęczę na niebie. Czy można zbawić tęczę? Tęcza jest iluzją. Czy człowiek nie jest taką iluzją? Czy nie powinien wyzwolić się z iluzji, żeby być sobą?

Ta postawa także zaznaczyła się w Grecji, jej nosicielem był Sokrates. Podjął próbę powrotu do prawdy. Znamy tę postawę także z anegdot związanych z postacią Diogenesa. Mieszkał w beczce, chodził z latarnią po Atenach, świecił ludziom w oczy tą latarnią. Kiedy go pytano, co robi, mówił, że szuka człowieka, ale człowieka nie znajduje. Ci, co koło niego chodzą, w gruncie rzeczy to są złudzenia ludzi, tylko udają ludzi, to nie są ludzie. On miał kryterium człowieczeństwa, którym było myślenie. Dotąd, dokąd człowiek nie zacznie myśleć, będzie tonął w iluzjach, będzie się mu wydawało, że jest tym, co czuje w tej chwili; że najważniejsze jest to, żeby zjeść, żeby się wyspać. Będzie miał iluzję siebie. Ponieważ nie było ludzi myślących wokół niego, to twierdził, że nie ma ludzi. Ale miał definicję człowieka. Gorzej, kiedy tej definicji człowieka nie ma.

 

 


 

Zobacz pozostałe rozdziały