Ks. Józef Tischner “Miłość w czasach niepokoju” – część XV

Zapraszamy do lektury niepublikowanych dotąd wykładów księdza Józefa Tischnera, które są opisem drogi do Miłości wg św. Jana od Krzyża – tej samej Miłości, której uczył Karola Wojtyłę w 1 poł. lat 40. ubiegłego wieku Jan Tyranowski, a o której to późniejszy papież pisał w “Pieśni o Bogu ukrytym”, być może najpiękniejszym w polskiej liryce wyznaniu Miłości.

 

Ryzyko wejścia na manowce

 

Święty Jan od Krzyża opisuje bardzo ryzykowną drogę zrywa­nia z przeszłością, zabijania pamięci, bezustannego odrywania się od czasu teraźniejszego, wędrowania ku czemuś, co nie jest pewne, nie jest oczywiste. Czy ta propozycja św. Jana od Krzyża nie jest nie tylko ryzykowna, ale wręcz błędna? […]

Co do jednego nie ma wątpliwości w przypadku Ob­lubieńca i Oblubienicy – że on jest, ona jest. Można się oczywiście spotkać albo nie spotkać, ale nie można powie­dzieć, że się dążyło do fikcji. Będzie można w przypadku Oblubieńca, Oblubienicy powiedzieć: „drugi jest winny”, „ja jestem winny”, ale nie ma co do tego wątpliwości, że jednak wchodziły w grę wyraźnie dwie osoby. A tutaj? Tutaj mamy chmurę niewiedzy, mamy ciemność, jest bardzo duże ryzyko wypuszczenia się na manowce. Owszem, mamy jakieś do­świadczenia wewnętrzne, doświadczenie jakiegoś wyzwolenia, ale przecież wiemy, jak to jest z tymi doświadczeniami we­wnętrznymi. One są bardzo wątpliwe, bardzo ulotne. Jest to ryzykowna droga. Czy św. Jan od Krzyża zdaje sobie sprawę z tego ryzyka? Tak. Jan od Krzyża nie pokazuje tej drogi jako drogi dogmatycznej, tzn. od samego początku ten opis jest prowadzony w ten sposób, że ostrzega człowieka przed jakimś dogmatyzowaniem na tej drodze czegokolwiek, nie tylko prawdy, ale i doświadczenia. Jest pewne ryzyko od dru­giej strony idące. Mianowicie, wydaje się, że nie ma drugiego człowieka. Ze idący do Boga wierzący człowiek nie natrafia na drodze na innego, na drugiego. Tego drugiego tam nie ma, a drugi jest potrzebny. Drugi jest potrzebny między innymi po to, żeby nas ostrzegał, żeby nas od zewnątrz kontrolował.

Nigdy nie ma pewności, czy postępujemy uczciwie, jeśli nam drugi tej uczciwości nie potwierdzi. Bardzo ładnie mówić: „Ja nie krzywdzę nikogo”, ale trzeba się spytać innych ludzi, czy rzeczywiście tak jest. Bo z samej mojej wewnętrznej pewności jeszcze to nie wyniknie. W życiu zawsze tak jest, że robiąc cokolwiek, trzeba słuchać, czy się nie nadepnęło na nagniotek drugiemu. Jak się człowiek zamknie tylko we własnych doświadczeniach, to wtedy oczywiście wszystko może wyglądać bardzo ładnie.

W Polsce mamy przede wszystkim do czynienia z religijnością romantyczną. Na czym polega ta religijność? Możemy po­wiedzieć, że w religijności romantycznej na rozmaite sposoby jest odmieniane doświadczenie tęsknoty. Romantyk tym się charakteryzuje, że tęskni. I to bardzo tęskni. Po to, żeby tęsknić, gotów się nie spotkać. Bo jak się spotka, przestaje tęsknić. Cały urok romantyka leży w niespełnieniu. Mickiewicz i Maryla. Maryla nie, ale Mickiewicz, bo Maryla zupełnie nie wiedziała, czego ten wierszokleta od niej chce. W każdym razie Mickie­wicz nie mógł spotkać się z Marylą, bo wtedy by nie pisał. Znakomite świadectwo tego jest w poezji Leśmiana. Jak się już mają spotkać, to nagle dochodzi do wybuchu. Jest taki piękny wiersz: „Z górskich szczytów lawina Bogu czyniąc szkodę, rzu­ciła w przepaść nizin Marcina Swobodę”. Jak spadł w prze­paść nizin, to się pogruchotał, a spadł do ogrodu, a w ogrodzie bielała. Kto bielał? Oczywiście dziewczyna. Dziewczyna na takiego Marcina, który w przepaść nizin się stoczył, nie po­gruchotał się, bo też nie wpadł do ogrodu a powiada: „precz, kałużo ciała”. Dodała jeszcze bardzo pobożnie, bo to była Polka: „o Boże, już to ciało Marcinem dla mnie być nie może”. Otóż kiedy już jest blisko spotkanie, wtedy jest blokada. Cały urok w romantyzmie na tym polega, żeby spotkania nie było, żeby była wieczna tęsknota. Tęsknota urasta do miary doświadczenia nadziei. Tęsknota imituje nadzieję. Co to jest tęsknota i czym różni się od nadziei? Tęsknota jest skierowana w przeszłość, a imituje nadzieję, ponieważ usiłuje z przeszło­ści zrobić przyszłość. Tęskni do tego, co było, aby to, co było, mogło się powtórzyć. W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z przeszłością przerzucaną w przyszłość. Religia romantyczna jest próbą przypominania tego, co było, i porzucania tego na przyszłość. A więc minione doświadczenie religijne, minione przeżycie religijne, minione uniesienie religijne bardzo często miniony obraz ewangeliczny przeniesione na przyszłość. Z tej religijności bardzo trudno wyrosnąć, bo ona kręci się w kółko. Ideałem tej religijności jest zawsze doświadczenie, które już było. Teraz chodzi o to, aby je powtórzyć. Często się zdarza u młodzieży, która przeżyła piękne chwile na oazach lub na tego rodzaju spotkaniach religijnych, że pojawia się tęsknota za przerzuceniem tego przeżycia w stronę przyszłości.

U Jana od Krzyża mamy troskę o nadzieję. To jest oczywi­ście klucz do sprawy. Ale jest jeszcze jeden charakterystyczny rys tej religijności romantycznej, mianowicie ten, że ona kocha cierpieć. Wydaje się tej religijności, że tym co łączy człowie­ka z Bogiem, jest ból, cierpienie, smutek. W ten sposób ta postawa w pewnym sensie rozwiązuje sobie problem cier­pienia. Wiadomo, że każdy człowiek cierpi, a dusze subtelne cierpią szczególnie. Powstaje problem, co z tym cierpieniem zrobić. Można starać się usunąć z siebie jakoś pamięć o cier­pieniu, udawać. Ale w pewnym momencie można wpaść na genialny pomysł, że cierpienie łączy, łączy z drugim. To jest bardzo subtelna rzecz. Trafisz na litościwe serce, to trzeba cierpieć. To łączy. Albo: jak ty jesteś litościwym sercem, to będziesz mieć wokół siebie tłumy zmaltretowanych. Można zrobić z cierpienia punkt wyjścia do więzi z Bogiem i wte­dy powiedzieć: „Dobrze, że cierpię, bo to mnie łączy z Bo­giem”. Im więcej cierpienia, tym więcej więzi. Im więcej więzi, tym więcej cierpienia. Można powiedzieć: wtedy wyzwoli się w człowieku instynkt masochistyczny. Człowiek będzie sądził, że jego godność, jego wartość leży w jego cierpieniach.

Kiedyś wykryłem, że nie ma piekła, są tylko masochiści. Poślesz masochistę do nieba, już jest nieszczęśliwy. Reli­gijność romantyczna jest właśnie tego rodzaju religijnością. Nazywano ją czasem za Heglem „świadomością nieszczęś­liwą”. Ktoś ma świadomość nieszczęśliwą, aby ukoić swoje cierpienie. Ta świadomość nieszczęśliwa tęskni. Hegel – jako porządny systematyk – powiada, że tęskni w trzech kierun­kach. Religijność tęskniąca stwarza trzy postacie. Pierwsza postać to postać ucznia, który chce doświadczyć tego, czego doświadczył mistrz. Szuka więc mistrza, szuka doświadczeń bezpośrednich. Stąd Hegla zdaniem wzięły się wyprawy krzyżowe, gdzie religijność szukała miejsc, po których cho­dził mistrz. Ta religijność skończyła się klęską, ponieważ w momencie kiedy zdobyła grób, okazało się, że grób jest pusty, że nie ma Go tu.

Innym wyborem religijności tęskniącej jest postać, którą Hegel nazywa „sługą Bożym”. Pięknie to opisuje. Sługa Boży jest wyższym poziomem w stosunku do ucznia, dlatego że sługa odkrywa, iż łączy się z tym, za którym tęskni, wtedy, kiedy pełni Jego wolę. Pełnić Jego wolę znaczy łączyć się z tym, czyjego wolę się pełni. Mamy tu już odkrycie woli, a nie tylko uczucia. Można powiedzieć, że mamy tu do czy­nienia z religijnością bliższą nastawieniu pozytywistycznemu. Ta religijność wyraża się w czynie. Uznaje, że prawdziwym wyrazem człowieka nie jest westchnienie, tylko czyn. Nie wzdychaj, tylko daj krokodyla, jeśli nie chcesz mojej zguby. Jest tutaj czyn. Czynu nam trzeba.

Jest taka zasada: „Powiedz mi, jakiego masz wroga, a ja ci po­wiem, kim jesteś”. Jeżeli się ma za wroga ciało, to się w końcu jest na miarę ciała. Jeżeli się bez przerwy z ciałem walczy, to się też nigdy ponad to ciało nie wyjdzie. Jest się w gruncie rzeczy ucieleśnionym podwójnie. Mówi się tak, że ciało nie ma znaczenia. Ale ogromne znaczenie ma to, że ciało nie ma znaczenia. W związku z tym ciało przychodzi jakby od drugiej strony. Tego wszystkiego nie ma u Jana od Krzyża. Dlaczego nie ma? Bo rozwiązanie problemu cierpienia u Jana od Krzyża jest takie, że cierpienie, moje cierpienie, ofiaruję Bogu. A skoro ofiarowałem moje cierpienie Bogu, to się nim nie zajmuję, bo to, że tak powiem, nie jest moje. W ten sposób wyzwalam się od tego, co mi doskwiera. Uzyskuję wolność w stosunku do tego, co mnie bardzo mocno pęta. To jest niezwykle ważne doświadczenie.

Jan od Krzyża prowadzi swój opis linią wolności. On poka­zuje wędrówkę na Górę Przemienienia jako stopniowy proces wyzwalania. Ale jakiego wyzwalania? Trzeba by wiedzieć, ja­kiego wyzwalania. Nie takiego, które mówi „nie” światu, tyl­ko takiego, które mówi: „nie muszę”, „mogę, ale nie muszę”. Znowu wejdźmy na terytorium Oblubieńca i Oblubienicy. Musisz czy nie musisz? Nie muszę, ale chcę. To jest relacja. Natomiast kiedy w tej relacji jest: „Oj, ty bardzo musisz ko­chać swoją żonę”. „Oj, muszę, muszę”, to wtedy relacja pęka. Bo wolność polega na tym, żeby nie musieć tego, co się musi, a w pewnym sensie musieć to, czego się nie musi. Jest to ten swobodny stosunek do rzeczywistości, a przede wszystkim do rzeczywistości ciała, które jest siedliskiem rozmaitych cierpień. Ciało jest ważne i nie jest ważne. Mam tę swobodę, wolność w stosunku do ciała, więc tu się pojawia nadzieja. Nadzieja, która nie polega na tym, że się rzuca wszystko, tylko że się ma, jakby się nie miało, i nie ma, jakby się miało. Nie chcę was gorszyć, ale jakby to przełożyć na góralski, to jest piosenka zagubionego turysty (cytowałem ją parę razy; nawet gazety zinterpretowały to zupełnie błędnie; myśleli sobie tam Bóg wie co): „Ani jo sc nie twój, aniś ty nie moja, jak mnie przenocujes, dobra wolo twoja”. Nie myśleć byle co, tylko popatrzeć na zagubionego turystę, który idzie przez świat. Akcent pada na dobrą wolę. W tej sferze obowiązuje, jest ta dobra wola.

Na tym polega wspinanie się, piętrzenie się ku Bogu. I teraz w tym doświadczeniu wspinania się pojawia się coś takiego jak rozmowa z Bogiem.

Zapytajmy: skąd się bierze w religii celibat? Otóż nie bierze się on z zaprzeczenia miłości, tylko z potwierdzenia miłości. Powiedziałbym, że we wnętrzu samej miłości jest wypisany wymiar tzw. czystości. „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Ten wymiar jest wpisany we wnętrze miłości. To nie jest coś, co ma przeczyć miłości, ale co w pewnym sensie wynika z niej.

Jeśli przyjrzymy się pewnej ascezie w małżeństwie, która w życiu jest niezbędna, to ta asceza wynika z miłości, a nic z jej braku. Jeżeli między małżonkami nie ma miłości, to nie będzie i ascezy. A jeżeli jest miłość, to jest porozumienie i wymiar pewnej ascezy. Celibat nie był nigdy czymś, co miało kwestionować miłość, tylko tym, co ją miało pogłębiać.

Przejdźmy dalej: dlaczego duchowieństwo i celibat? Tu jest sprawa bardzo dramatyczna. Duchowny to jest ktoś taki, kto decyduje się na to, żeby funkcjonować na świecie jako symbol. To jest egzystencja symboliczna. Nie funkcjonariusz, który spełnia zadanie, tylko pewien symbol. A co to jest symbol? Symbol to jest znak, który znaczy więcej, niż znaczy. Kiedy patrzy się na symbol, myśli się o czymś, co ten symbolizuje. Musicie się wmyśleć w ideę znaku. Jest znak drogowy, który pokazuje coś, co jest bardzo ważne. On jest czymś więcej niż tylko drzewem i farbą. Człowiek, który jest duchownym, jest takim symbolem. Nie tylko symbolem przez to, co mówi, ale przez to, jak jest. Aby być symbolem, podejmuje ryzyko (bardzo delikatnie rzecz ujmując), ryzyko celibatu, który po­kazuje, że miłość Boga jest nade wszystko.

Oczywiście, ktoś by mnie zapytał: czy można inaczej być znakiem? Owszem, można, jest wiele rozmaitych zna­ków drogowych. Ze względu na celibat erotyzm jest jedną z największych sił, które rządzą człowiekiem. To potężna siła.

Paniom chcę powiedzieć, że u mężczyzn życie składa się z dwóch części: za młodu miłość, a na starość władza. Bywa, że niektórym się to odwraca, wtedy jest groteska. Jeśli można prosić łaskawe panie, te, które już wyszły za mąż, żeby trzyma­ły młodych jak najdalej od władzy, by potem można ich było puścić do władzy. Gdyby było odwrotnie, to byłoby źle. Teraz by mieli władzę, a kto wie, czego by im się na starość zachciało.

Przeinaczenie tej siły pokazuje, że jest w życiu jeszcze większa siła, która potrafi tę siłę zawiesić. To jest siła mi­łości do Boga, no i miłości do bliźnich. Wszystko to dzie­je się w ramach przeżyć miłości, a nie poza miłością. Jeżeli to się przeżywa poza miłością, wtedy człowiek się pogubi. Bo bez miłości nic nie można. To jest kwestia ustawienia jej logiki. Jest w miłości także pewne doświadczenie wolności, które jest ważne, bo i bez wolności żyć nie można. Musi jedno z drugim być połączone. Miłość, wolność, wierność, prawda.

 

 


 

Zobacz pozostałe rozdziały