Ks. Józef Tischner “Miłość w czasach niepokoju” – część XIX

Zapraszamy do lektury niepublikowanych dotąd wykładów księdza Józefa Tischnera, które są opisem drogi do Miłości wg św. Jana od Krzyża – tej samej Miłości, której uczył Karola Wojtyłę w 1 poł. lat 40. ubiegłego wieku Jan Tyranowski, a o której to późniejszy papież pisał w “Pieśni o Bogu ukrytym”, być może najpiękniejszym w polskiej liryce wyznaniu Miłości.

 

Dojrzewanie do rozumienia miłości

Opis miłości u Jana od Krzyża ma aspekty pasywne i aspekty aktywne. Zasada opisu jest zasadą dialogu. Jest to miłość pomiędzy „ja” i „ty”, pomiędzy Oblubieńcem i Oblubienicą, gdzie dochodzi do dialogicznej wymiany. Nic tyle wymiany słów (aczkolwiek słowa też są istotne), ile wymiany wyborów. Kluczem do tej relacji jest wybór, jest wolność. Myślę, że na­wet zamiast „oblubienica”, „oblubieniec” można by tu mówić „wybrany”, „wybrana” (co pięknie się też kojarzy z „wybranką”). Historia sprawiła, że wybranki stały się po prostu brankami.

Chciałbym dziś szerzej omówić szósty i siódmy stopień miłości według Jana od Krzyża. Zwłaszcza ten siódmy jest bardzo interesujący. Znowu pojawia się motyw wyzwolenia. To bardzo charakterystyczne. Ciągle w tych opisach mamy powracający motyw wyzwolenia. Wyzwolenia od jakiegoś ograniczenia, jakiejś iluzji, jakiejś skończoności, jakiegoś zła. „Dusza swobodnie wzlata ku Bogu, i po wielokroć Go dotyka, bez omdlenia” – jak było poprzednio. Siły duszy są jakby większe, „biegnąc drogą nadziei”. To jest niesłychanie ważne w przeżyciu religijnym. Kluczem do tego przeżycia jest nadzieja, o wiele bardziej niż wiara. Nadzieja ciągle się powtarza. Jest to ciągle jakieś wyzwanie w stronę coraz to nowej nadziei. Miłość bowiem do tego stopnia ją tu umoc­niła, że swobodna podnosi się wzwyż. O tym stopniu miłości mówi również prorok Izajasz: „Którzy mają nadzieję w Panu, odmienią siłę, wezmą pióra jako orły; polecą, a nie utrudzą się”. To jest bardzo ciekawe dla polonistów, jak w opisie sta­nów wewnętrznych funkcjonuje piękna, poetycka metaforyka. Sprawy religii są to bowiem takie sprawy; których nie można opisać językiem jednoznacznym, trzeba sięgać do języka sym­boli. I tutaj symbolem jest orzeł wzlatujący. Wzlot jest zawsze symbolem wolności. Wolność to nie jest możliwość kroczenia do przodu, do tyłu albo na boki na tej samej płaszczyźnie, ale możliwość wzlatania w górę w doświadczeniu wyzwolenia.

Ciągle motyw nadziei. Posiada się tutaj Boga poprzez na­dzieję. Ściślej mówiąc: poprzez nadzieję posiadania. W tym punkcie warto zwrócić uwagę na pewne słowo, którym często posługuje się inny mistyk, Mistrz Eckhart. On używa słowa, które bardzo trudno przełożyć na polski, bo jest to staro- niemczyzna. Łacińskie tłumaczenie także nie oddaje istoty sprawy. Mistrz Eckhart twierdzi, że doświadczenie Boga na tym poziomie jest tego typu, iż najlepiej wyraża się słowami: „do widzenia”. To tak, jakbyśmy mówili komuś, kto odchodzi: „Do widzenia”.

Bóg wedle Mistrza Eckharta przychodzi do człowieka w ten sposób, że człowiek nie może Go inaczej odebrać, jak mówiąc Mu: „Do widzenia”. A więc przychodzi jako odcho­dzący. Widzimy go tak, jak to Mojżesz interpretował: jako wciąż odchodzącego. Mojżesz prosił Boga, aby mógł zobaczyć Jego oblicze. Bóg mu odpowiedział, że nie może zobaczyć obli­cza, bo jeśli je zobaczy, to umrze. Ale może zobaczyć ślad, któ­rym Bóg przeszedł. Bóg przechodzi obok Mojżesza i Mojżesz widzi obłok odchodzący, znikający. Stąd mówi: „Do widzenia”. W tym „do widzenia” jest nadzieja powrotu. To Ten, który zno­wu przyjdzie. Ale znowu jak się Go zobaczy, to odchodzącego.

Jan od Krzyża mówi, że dotyka się Boga jako tego, któ­ry odchodząco przychodzi. Myślę, proszę Państwa, że to jest w zasadzie bardzo dobre oddanie także tego, co się dokonuje pomiędzy ludźmi. Pomiędzy ludźmi w stanie miłości istotą spotkania jest bezustanne mówienie: „Do widzenia”. Wyob­raźmy sobie relację pomiędzy rodzicami a dzieckiem. Dziecko przychodzi, ale rodzice ciągle je widzą przez pryzmat jakiegoś rośnięcia i ciągle mówią mu: „Do widzenia”. „Do widzenia” ty, jakim jesteś. Przyjdź takim, jakim będziesz. Wysyłają dziecko do szkoły, mówiąc mu: „Do widzenia”. Jak dziecko podrośnie, to do Krakowa na studia wysyłają, ale ciągle mówiąc: „Do widze­nia”. Jest to pożegnanie z jednoczesną nadzieją na powitanie. Ile razy przyjdzie ten moment powitania, powtarza się motyw „do widzenia”- gdzie funkcjonuje nadzieja i wspomnienie zarazem. To jest bardzo głęboka uwaga, przeniesienie relacji międzyludz­kich na boskie. W tym „do widzenia” bardzo ważne jest słowo. Mówi święty, że Boga się dotyka, ale co się z Boga dotyka? Jak już mówiłem na poprzednich wykładach, dotyka się przede wszystkim słowa. Czuję, jakby to słowo było ku mnie skiero­wane. Są czasem takie sytuacje, że człowiek czyta daną lekturę, przez lata całe czyta i coś mu tam świta, a nagle przychodzi taki moment, że czuje, jakby czytał ten tekst po raz pierwszy, ten tekst odsłania mu zupełnie nowe perspektywy. Tak jest z teks­tami religijnymi. Mają to do siebie, że pokazują swoje bogactwo stopniowo. Do pewnych tekstów religijnych trzeba dojrzeć. […]

Dojrzewanie do tekstu jest to także dojrzewanie do rozu­mienia miłości. Bo miłość jest takim doświadczeniem, któ­re nigdy nie daje się wyczerpać w jednym akcie rozumienia. Problem rozumienia miłości to jest problem życia człowieka. Muszę przyznać, że nigdy nie mówiłem wykładu, konferencji o miłości. Tutaj mówię na podstawie tekstu, interpretuję tekst. Bardzo dużo pisałem o nadziei, ale o miłości nie. Wydawało mi się, że jakby do tego nie dojrzałem. Nie dojrzałem wtedy, a dzisiaj tym bardziej. Dlatego, że w takim stanie jak mój nie przeżywa się miłości jako ryzyka życia. Mimo wszystko. No oczywiście człowiek coś tam robi, czasem się nawet poświęci przez roztargnienie, ale nie ma tego wystawienia życia na szwank. Tymczasem, jak obserwowałem moje koleżanki, moich kolegów – w zasadzie niemal każde urodzenie dziecka, niezależnie od wszystkiego, było takim otarciem się o śmierć i życie. Myśmy tego nic mieli.

Dzisiaj właśnie rozmawiałem z przyjacielem, który spo­dziewa się dziecka i jest przerażony. Mówi, że o wiele lepiej było dawniej, kiedy takiego chłopa, który się spodziewał dziec­ka, koledzy brali do siebie, pocieszali go. No głównie go spijali, trzeźwiał dopiero po wszystkim.

Jest coś takiego w tym współuczestnictwie, w tym ryzyku…

Ktoś inny mi opowiadał, że odwiózł żonę do szpitala, do porodu. Potem wracał w nocy piechotą z rzeczami (bo nie było innej możliwości), a ona została tam. Mówił mi, że to było jego tragiczne przeżycie. Ale myślę, że w tych przeżyciach poznaje się głębiej naturę miłości. Poznaje się ją nie w tym sensie, że się o niej mówi, tylko w tym sensie, że dopiero wtedy widać, co ta miłość z człowiekiem robi. Bo miłość poznaje się dopiero w ten sposób, jak się patrzy na siebie i widzi się, co miłość z człowiekiem zrobiła.

Siódmy stopień jest wyjątkowo istotny. Dochodzi tutaj do szczególnej relacji pomiędzy „ja” i „ty”. Jest to relacja przedziwnej śmiałości. Oto dusza nabiera śmiałości w sto­sunku do Boga. Tak jak Oblubienica do Oblubieńca, Oblu­bieniec do Oblubienicy. O ile przedtem dominowała relacja pewnej ostrożności, pewnej bojaźni, żeby nie zrazić, żeby nie przestraszyć, tutaj nagle pojawiają się ze strony człowieka – na przykład w stosunku do Boga – niesłychanie śmiałe żądania. I oto Bóg słucha, a człowiek zaczyna żądać. „Miłość nie kieruje się tu rozsądkiem, by oczekiwać, ani jakąś radą, by się zatrzy­mać. Nie może też być powstrzymywana wstydem, gdyż łaski, jakie Bóg daje duszy, wzniecają w niej pełną zapału śmiałość. Ten stan wyraża Apostoł, gdy mówi: »Miłość wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko wytrzyma«”. Dawid mówi: „Rozkoszuj się w Panu, a da ci, czego pożąda twe serce”. Jest jakaś pewność serca, że Bóg jest zdolny speł­nić każde jego życzenie. W tym punkcie pojawia się słynne twierdzenie św. Augustyna, które jest przedmiotem wielu ko­mentarzy: „Kochaj i rób, co chcesz”. Jest to twierdzenie, które może być rozmaicie interpretowane. Może dopuszcza taką interpretację, że Bóg sam mówi do umiłowanego: „Możesz robić, co chcesz. Kochasz, rób co chcesz”. Wtedy to, co chcesz, nie jest swawolą, tylko pewną logiką miłości.

Żeby to lepiej poznać, zacytuję inny przykład, przykład Mistrza Eckharta. On powiada w pewnym momencie, że „ser­ce wolne wszystko potrafi”39. To jest bardzo ciekawa formuła. Najpierw pojawia się serce wolne. Na tym stopniu miłości serce nie czuje się zniewolone. Jest wolne. Co to znaczy wolne? To znaczy, że ono jest przekonane, iż niczego nie musi, bo Bóg tak umiłował człowieka, że w zasadzie ten człowiek niczego nie musi. Serce czuje, że nie musi, ale z drugiej strony serce chce. I stąd pełnia wolności. Nie ma zewnętrznego przymusu, nie ma wewnętrznego przymusu, jest pełna wolność.

To samo Oblubieniec – niczego nie musi, ale chce. Teraz jest takie wzajemne zaufanie między jedną i drugą stroną, że na tym chceniu można polegać. To znaczy nie ma tutaj zerwań. Ja nie muszę, chcę. Druga strona też niczego nie musi wobec mnie, ale chce. Pewność jest tutaj jakby dialogiczna, tzn. moja wolność jest jednocześnie wolnością innego, wolność innego jest moją wolnością. Wolne serce wszystko potrafi. Mistrz Eckhart pisze tak: „Najpotężniejsza, wszechmocna niemal, zdolna wszystko osiągnąć modlitwa oraz najszlachetniejszy ze wszystkich uczynek mogą się rodzić tylko w całkowicie wolnym sercu. Im ono swobodniejsze, tym potężniejsze są modlitwa i uczynki, tym one są godniejsze, pożyteczniejsze, chwalebniejsze i doskonalsze. Serce wolne wszystko potrafi”. Widzimy, jak bardzo mocno kluczem do religii jest wolność. Można powiedzieć: liberalizm, najwyższy stopień liberalizmu. „Cóż znaczy »wolne serce«? To takie, którego nic nie zwodzi i nie krępuje, które swojego ideału nie związało z żadnym spo­sobem, w niczym też nie szuka swego, lecz przeciwnie – zanu­rzyło się w umiłowanej nade wszystko woli Bożej i wyrzekło się swego. W takim sercu czerpać musi siłę i moc każdy, naj­mniejszy nawet czyn, zamierzony przez człowieka”. To jest paradoks, bo to wolne serce jednocześnie ma świadomość, że do kogoś należy. Święty Augustyn rozpoczynając Wyznania mówi: „Dla siebie nas, Boże, stworzyłeś i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie”. To serce ma więc świadomość, że jest cudze, ale jednocześnie ma świadomość, że jest wolne. Stąd to „wolne serce wszystko potrafi”.

Jest bardzo ciekawa sprawa związana z doświadczeniem zła, z doświadczeniem grzechu. Pewna śmiałość w spojrze­niu na zło, na grzech. W tej sytuacji zło, grzech jakby tracą swoją substancjalność, tracą swoją realność. „Dopóki człowiek ma jeszcze dobrą wolę, niech niczego się nic obawia. Niech się nie smuci, jeśli jej nie potrafi przemienić w czyn. Bo jak długo dostrzega w sobie prawą, dobrą wolę, jest niedaleko od cnoty. Ona bowiem i wszelkie dobro zasadzają się na dobrej woli”. Rozumiecie, co tu jest? Jak długo ma człowiek dobrą wolę, niech się nie smuci, nawet wtedy, kiedy ta dobra wola nie wypala, wydaje się nie realizować w rzeczywistości. Jest to niesłychanie głębokie doświadczenie dobra jako substancji człowieka, substancji rzeczywistości. „Gdy masz prawą, dobrą wolę, niczego nie może ci zabraknąć: ani miłości, ani pokory, ani żadnej innej cnoty. Jeśli czegoś chcesz mocno, całą swą wolą, to już to masz i nie mogą ci tego odebrać ani Bóg, ani żadne stworzenie, pod warunkiem jednak, że jest to niepodzielona, prawdziwie Boska wola, skierowana na chwilę obecną”. To też jest ważne, niestety do tego nie doszliśmy.

Jest sprawa czasu w relacji pomiędzy Oblubieńcem i Ob­lubienicą. Czas jest tutaj bardzo istotny. Czas nadziei jako czas przyszłości. Jest tu taka teza ogólna, że Bóg jest Bogiem w chwili obecnej. Rozumiecie? Bóg to nie jest Ten, który był wczoraj, nie jest Ten, który będzie, Bóg jest Bogiem w chwili obecnej. Im bardziej wchodzi się w chwilę obecną, tym bliżej jest się Boga. „A zatem nie: »chciałbym kiedyś« – bo to by się odnosiło do przyszłości, lecz: »chcę teraz!«. […] nawet gdyby się coś znajdowało tysiąc mil ode mnie, jeśli chcę to mieć, wtedy mam to prawdziwiej aniżeli coś, co chowam wprawdzie w swoim zanadrzu, ale jako niechciane”. Chcieć dobra to w pewnym sensie budować w sobie to dobro. Wybierać dobro to znaczy stawać się dobrym. Jest to logika wolności. „Dobro ma równie wielką moc czynienia dobra jak zło zła. Gdybym nigdy nic złego nie uczynił, ale chciałbym uczynić, mam grzech tak samo jak wówczas, gdybym rzeczywiście zrobił coś złego. Samą tylko decyzją woli, bez najmniejszego nawet uczynku mógłbym popełnić grzech równie wielki jak wymor­dowanie całego świata. Dlaczegóżby zatem dobra wola nie mogła dokonać czegoś równie wielkiego? Rzeczywiście jest to możliwe. Może ona dokonać nawet nieporównanie więcej. […] Otóż w miłości musisz rozróżnić dwie rzeczy: istotę oraz uczynić albo szczególne zewnętrzne przejawy. Siedliskiem jej istoty jest wyłącznie wola i kto tej ma więcej, więcej ma też miłości. Kto jednak ma jej więcej, tego nikt inny nie wie, pozostaje to tajemnicą samej duszy, w której głębi przebywa utajony Bóg. Ta miłość znajduje się tylko i wyłącznie w woli i kto ma więcej woli, więcej ma też miłości”.

Można by z tego uczynić pewną krytykę romantyzmu, bo idea romantyczna szukała miłości przede wszystkim w sferze nastroju, a więc w sferze uczuć, w sferze emocji. Natomiast tutaj widzimy bardzo mocne związanie miłości z Bogiem.

Teraz tekst, który jest dowodem na śmiałość. Wiecie Pań­stwo, jak to jest: siedzi spowiednik w konfesjonale i jest głęboko przerażony tym, że ludzie grzeszą. Co więcej, jest przekonany także, że grzesząc, dotykają jego osobiście. Z tego przerażenia płynie zawsze jedno wielkie: bądź ostrożny, bądź ostrożna. Jakeś pijak, nie chodź do karczmy. Jest taka silna tendencja w pedagogice codziennej religijnej: chronić ludzi przed tzw. okazjami. To łączy się z pewną niewiarą w siłę człowieka, ale także z pewnym doświadczeniem, że rzeczywiście jak się ma okazję, to się przeważnie korzysta. Jak chłopak, który kolegę drapał w piętę w czasie spowiedzi.

„Wierzcie mi, że popełniane przez nas grzechy nie są grze­chami, jeśli sprawiają nam ból”. Dlaczego to zdanie jest takie charakterystyczne? Może je wypowiedzieć tylko człowiek, który doszedł do pewnego poziomu śmiałości w obcowaniu z Bogiem. Tego zdania nie można powiedzieć ot tak sobie, jeśli się ma w głowie wyłącznie podręcznik etyki albo teologii moralnej. Bo to zdanie wydaje się za bardzo ryzykowne. Czło­wiek grzeszy, a potem jeszcze jak cierpi, że grzeszy! Niektórzy cierpią nie tylko po grzechu, ale jeszcze nawet w trakcie. I tacy są, powiedziałbym, specjalnie nieprzyzwoici. No bo jeżeli się już grzeszy, to należałoby przynajmniej nie cierpieć. Chyba że, proszę Państwa, chodzi o grzech zazdrości. Jest to jedyny grzech, który nie wiadomo dlaczego jest nazwany grzechem, ponieważ nie daje żadnej przyjemności. Jeżeli jest się masochi­stą, to jest ten straszny problem, że wtedy jest rozkosz. Wedle mojej teorii, którą gdzie mogę, to głoszę, nie ma piekła, tylko są masochiści. Masochista trafia do nieba i cierpi.

„Kto by całkowicie był zanurzony w woli Bożej, ten nie powinien chcieć, żeby grzech, którego się dopuścił, nie został popełniony”. To jest to zdanie, które stało się przedmiotem badań Świętej Inkwizycji, co omal nie skończyło się nieszczęś­ciem dla Mistrza Eckharta. Niemniej zdanie się ostało i w tej książce jest nawet „cum permission eauctoritatis Ecclesiam” – za zezwoleniem władzy kościelnej. Otóż za zezwoleniem władzy kościelnej czytamy, że „kto by całkowicie był zanu­rzony w woli Bożej, ten nie powinien chcieć, żeby grzech, którego się dopuścił, nie został popełniony”. Z tego wynika, że jeżeli ktoś zgrzeszy zanurzony w woli Bożej i smuci się z tego powodu, to powinien rozumieć, że ten grzech został w jakiś sposób dopuszczony przez Boga, powiada Mistrz Eckhart. Grzech rozumiany oczywiście nie jako przeciwstawienie się Bogu, którego woli się przezeń sprzeciwił, ale jako pobudka do większej miłości. Jako coś, co poniża i upokarza.

Dalej jest tak: „Miej do Niego pełne zaufanie i bądź prze­konany, że On nie dopuściłby do grzechu, gdyby nie zamierzał przezeń osiągnąć twego większego dobra”. Czy wiecie, jaka tu jest logika? Taka logika, że człowiek jest istotą skończoną i w zasadzie jest rzeczą niemożliwą, żeby przeszedł przez życie, nie grzesząc. Ale jeżeli tak się stało, że zgrzeszył, powinien zrozumieć, że także ten grzech jest znakiem jakiejś woli Boga i on został przez Boga zamierzony, żeby człowiek nie zagubił swojej prawdy wewnętrznej.

 

 


Zobacz pozostałe rozdziały


Podobne artykuły: