Ks. Józef Tischner “Miłość w czasach niepokoju” – część VII

Zapraszamy do lektury niepublikowanych dotąd wykładów ks. Józefa Tischnera, w których obok góralskich anegdot pojawiają się rozważania nad myślą największych filozofów. 

 

Człowiek dziełem dramatu

 

Można porównać człowieka do melodii. Słyszymy śpiewaną albo graną melodię, prawda? Widzimy, że poprzez tę me­lodię płynie czas. Nie można pomyśleć melodii bez czasu. Kiedy znika czas, znika melodia. Coś podobnego dzieje się z dramatem. Tak jak nie można melodii pomyśleć bez czasu, tak nie można pomyśleć człowieka bez dramatu, w którym bierze udział. Człowiek zachowuje się jakoś w tym dramacie, dramat określa jego zachowanie. Można powiedzieć: człowiek tworzy dramat. Można także powiedzieć odwrotnie: że dra­mat tworzy człowieka. Będziemy jeszcze nieraz odwoływać się do tej metafory melodii, która określa naturę osoby jako uczestniczki dramatu.

Na czym polega to uczestnictwo w dramacie? Grecy uży­wali na tę sytuację słowa „naśladowanie”. Człowiek, uczestni­cząc w dramacie, naśladuje kogoś, coś. Można powiedzieć, że człowiek nie ma tej świadomości, że idzie przez swój dramat taką drogą, po której nikt nie przeszedł. Człowiek ma świa­domość, że idzie ścieżkami, które już ktoś przeszedł. No więc na przykład młody człowiek zawiera małżeństwo, zakłada rodzinę. Wie, że są tysiące rodzin na świecie, że nie idzie po tej swojej linii dramatycznej jako pierwszy. Ktoś postanowi zostać duchownym. Również ma tę świadomość, że nie idzie pierwszy. Kiedy Grek przychodził do teatru i patrzył na przykład na historię Edypa, to odczytywał w tej historii samego siebie. Na tym polegało słynne greckie katharsis, że widz, patrząc na to, co się dzieje na scenie, widział swoje własne fatum. Niekoniecznie takie samo. Ale dostrzegał swoje własne spętanie wolności. Coś podobnego jest w tym uczestnictwie w dramacie. Grecy mówili: „naśladowanie”. Ale dobrze jest wiedzieć, co Grecy rozumieli przez naśla­dowanie. Oni mówili o naśladowaniu wtedy, kiedy na przy­kład tancerz zamieniał muzykę w taniec. To było dla nich naśladowanie.

Muzyka gra. Czymże jest muzyka? Przede wszystkim jest jakością słuchową, jest systemem dźwięków. Te dźwięki nie mają nic wspólnego z przestrzenią. Muzyka ma swój rytm. Oto teraz przychodzi artysta i zaczyna przekładać dźwięk na ruch, na przestrzeń. I nagle w tańcu można widzieć muzykę.

Potem, kiedy chrześcijanie mówili o naśladowaniu Chry­stusa, to nie mieli na uwadze fotokopiowania Chrystusa, tyl­ko tę twórczą czynność przekładu muzyki w ruch. Chociaż dramat jest jakby wspólny, jest podobny, to przekładów jest tyle, ilu ludzi. Tak samo jak nie ma dwóch takich samych rodzin, nie ma dwóch takich samych powołań. Jest bardzo wiele możliwości przekładu muzyki – tego podstawowego dramatu – na życie, na ruch.    ‘

Uczestnictwo w dramacie. Na ogół nie zdajemy so­bie sprawy z tego, w czym uczestniczymy. Ale nie można powiedzieć, żebyśmy byli tego zupełnie nieświadomi. Nie zwracamy uwagi na to, w czym uczestniczymy. A jednak po­ruszamy się, zachowujemy się tak, jak dyktuje nasze uczest­nictwo. Tancerz w tańcu nie słucha muzyki, nie wsłuchuje się w nią, ale w istocie rzeczy słyszy muzykę. Może śpiewać, może rozmawiać, tańcząc, ale ma świadomość, że porusza się wedle rytmu dyktowanego przez muzykę. I to jest uczestnic­two. Rozróżniamy jakby dwojaką świadomość w człowieku.

Świadomość przedmiotową – to, na co kieruje się moja uwaga. I świadomość podmiotową – to, w czym uczestniczę. Państwo uczestniczą teraz w wykładzie, ale nikt z nas o tym nie myśli, tylko myślimy o problemie, który staje przed nami. Mamy przedmiotową świadomość tej sprawy i mamy świadomość podmiotową. Świadomość, która idzie poprzez uczestnictwo. W tej sferze uczestnictwa dokonuje się przekład pewnych treści, w których uczestniczymy, na czyny, na słowa, na za­chowania. To jest możliwe tylko i wyłącznie w obszarze osoby. Tego przekładu dokonuje osoba, uczestnicząc w dramacie.

Czasem zdarza się, że między kobietą i mężczyzną pojawi się coś takiego jak przekonanie, że oni są dla siebie. Ale rozcho­dzą się. Jedna strona ma swoje życie, druga strona ma swoje życie. Jednak to jest nie do wymazania. To trwa w nich do końca życia. Jest nie do przekreślenia. To przeświadczenie, że w gruncie rzeczy są dla siebie. Jakby ich Pan Bóg dla siebie stworzył, a nie są ze sobą. Ci ludzie mają często taką prywatną ideologię, która im się wciąż śni.

Był taki film, pewnie za Waszych szczenięcych lat, Noce i dnie. Bohaterka tego filmu miała przekonanie, że w gruncie rzeczy przynależy do kogoś innego, a ten ktoś do niej przy­należy. Miała swoje życie, bardzo dobre, bardzo szczęśliwe, a jednak miała też świadomość, że jest nie do końca uszczęśli­wiona, jakby zawsze jej czegoś brakowało. Oczywiście ciosała kołki na głowie swojemu mężowi, mąż nie wiedział dlaczego.

Maria Dąbrowska w powieści Noce i dnie ładnie pokazuje, że istnieje jakaś taka prywatna, osobista ideologia. Składają się na nią bardzo głębokie przeżycia określające człowieka od strony tego, co ma i czego nie ma. Jak pożyjecie dłużej na bożym świecie i przyjrzycie się, jak to życie biegnie, jak ludzi łączy i rozłącza, to zobaczycie, że właściwie wszystkie ludzkie dramaty koncentrują się wokół tej sprawy. Jest ta­kie zdanie w Ewangelii: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?”. Można powiedzieć, że bohaterka Nocy i dni poniosła na duszy szkodę. Ta szkoda na duszy szła przez całe jej życie. Autorka pokazuje jednak, że gdyby Barbara Niechcic wyszła za mąż za swą poprzednią miłość, prawdopodobnie jej życie skończyłoby się kompletną katastrofą. Jest jakby podwójna mądrość w życiu człowieka. Ta mądrość dopełnionego dla siebie i mądrość niedopełnionego dla siebie.

Spotkanie „na tak” rodzi sytuację wierności rodziny. Kobieta, mężczyzna i ich spotkanie „na tak”. Ale pojawia się potem następna prawda, że między kobietą a mężczyzną jest tak straszna różnica, że się w pale nie mieści. I oto okazuje się, że raz po raz pojawiają się tutaj różnice „na nie”. Inna wrażliwość na świat, inna hierarchia wartości. W ogóle ten, który miał taki pomysł, żeby łączyć te dwie istoty, mężczyznę z kobietą, to miał szczyt dobrego poczucia humoru. Jest to tyle różnic, że w gruncie rzeczy trzeba z nimi nieustannie walczyć. Bardzo często słyszy się, czyta się, że relacja pomiędzy płciami jest re­lacją jakiejś walki, jakiegoś napięcia. Trzeba walczyć o coś, nie bardzo wiadomo o co. Jakby odzyskiwać coś, co się nieustan­nie traci. To, co się traci, powraca. Relacja staje się niezwykle dynamiczna.

 

 


Zobacz pozostałe rozdziały