Ks. Józef Tischner “Miłość w czasach niepokoju” – część VI

Zapraszamy do lektury niepublikowanych dotąd wykładów ks. Józefa Tischnera, w których obok góralskich anegdot pojawiają się rozważania nad myślą największych filozofów. 

 

Wyzbycie się przywiązań

Proszę Państwa, wchodzimy w sam środek dzieła Droga na górę Karmel. Spróbujemy podjąć się dzisiaj komentarza kil­ku pierwszych stron tej rozprawy. Rozpoczyna się ona poezją i każdy jej rozdział jest komentarzem do fragmentu poezji. Zaczyna się owa poezja w ten sposób: „W pewną noc ciemną, wśród udręk, w miłościach rozpłomieniona, o radosna szczęś­liwości! wyszłam niespostrzeżona, gdy moja chata została już uciszona” (dgk 59).Ten wiersz dla św. Jana od Krzyża ma cha­rakter metaforyczny, jest metaforą dramatu religijnego. Dra­mat religijny zaczyna się od jakiegoś wyjścia. Wyjście na górę Karmel – mówiliśmy już o tym. To wyjście jest motywowane wezwaniem. Nie dlatego się wychodzi, że człowiekowi źle siedzieć, że go przepędza chłód, głód i to, że daleko od domu. Wyjście nie jest powodowane przez siły popychające człowieka. Jest spowodowane przez siłę pociągającą. Tą siłą pociągającą jest głos Oblubieńca, dusza – ona idzie za głosem Oblubień­ca. I teraz zaczyna się opis tego, co się dzieje we wnętrzu człowieka, który zaufał owemu głosowi. Dramat religijny jest zatem tutaj potraktowany jako dramat zmiany stosunku do samego siebie dokonanej przez zapośredniczenie głosem Ob­lubieńca. Bardzo proste porównanie, bardzo codzienne, bar­dzo głębokie. W tej pierwszej strofie wyśpiewuje dusza swoje szczęście, które znalazła w wyzwoleniu się ze wszystkich rzeczy zewnętrznych, pożądań i niedoskonałości tkwiących w czę­ści zmysłowej człowieka, z powodu jej niezgody z rozumem.

Najpierw zwróćmy uwagę na słowo „wyzwolenie”. Dusza, która usłyszała głos Oblubieńca, nagle przeżywa doświad­czenie wyzwolenia. „Pójdź do mnie”, „pójdź za mną”. Jak się okazuje, to „pójdź”, to „przyjdź” nie jest doświadczane jako narzucenie niewoli. Wręcz przeciwnie: jest doświad­czane, przeżywane jako siła wyzwalająca z dotychczasowej niewoli. Można powiedzieć, że podmiot religijny odkrywa, w wyniku tego, co usłyszał, swoje dotychczasowe zniewolenie. Dopiero teraz odkrywa, że był zniewolony przez pożądania, przez niedoskonałości, przez całą część zmysłową człowie­ka. Podobieństwo z Platonem istnieje, ale inne. Dla Platona część zmysłowa była źródłem złudzeń, rozum był źródłem prawdy. Dla Platona wyzwolenie nie było w sensie ścisłym wyzwoleniem, lecz zwątpieniem w prawdomówność zmysłów. Natomiast tutaj pada słowo „wyzwolenie”. Będziemy do tego słowa wracać.

Teraz, proszę Państwa, wędrówka. Zostaje określona jako przechodzenie przez noc, jako wchodzenie w „noc ciemną”. Czytamy: „Z trzech przyczyn nazywa się nocą ta droga, którą przechodzi dusza do zjednoczenia z Bogiem. Po pierwsze ze względu na punkt wyjścia; musi bowiem iść pozbawiona po­żądania i upodobania, wyrzekając się wszystkich rzeczy świa­towych, jakie posiadała. Takie wyrzeczenie i pozbawienie się tych rzeczy jest nocą dla zmysłów ludzkich” (dgk 71). Wygląda to tak w punkcie wyjścia, jakby cały widzialny świat, otaczający człowieka widzialny świat, został przysłonięty ciemnością, jak­by człowiek zamknął oczy, zatkał sobie uszy, przestał smakować rzeczy, które tu są, i rzucił się w coś, co jest ciemnością. Ponie­waż już nic nie widać. U Platona wyzwolenie miało charakter dochodzenia do słońca, czyli do tym większej światłości. Tutaj cały opis jest oparty na metaforyce ciemności. To znaczy trzeba się zgodzić na ciemność. Co pozostaje? Pozostaje tylko mały kontakt ze światem, mianowicie głos Oblubieńca. „Po wtóre zowie się nocą ze względu na drogę, czyli na środki, jakimi musi posługiwać się dusza, by dojść do zjednoczenia. Środkiem jest tu wiara będąca taką ciemnością dla umysłu jak noc” (dgk 71).

Czym jest wiara? Jest pewnością w ciemności. Wiara jest „ciemnością dla umysłu”. Bo co? Bo umysł nie może żadnym argumentem wesprzeć tego wezwania: „przyjdź”, „chodź”. „Po trzecie, nazywa się nocą ze względu na cel, do którego dusza chce dojść. Celem tym jest Bóg. W życiu doczesnym jest On dla duszy również nocą ciemną” (dgk 71). Bóg jest ciemną nocą dla duszy. Potem będziemy czytać, że ta ciemność jest trochę inna. Mianowicie jest ciemność, która wynika z braku światła, i jest ciemność, która wynika z nadmiaru światła. Otóż Bóg jest tą ciemnością, która wynika z nadmiaru światła.

Zróbmy jeszcze jeden krok w analizie. W dzisiejszej filozo­ficznej literaturze używamy – zamiast słów „światłość”! „ciem­ność” — słowa innego, mianowicie słowa „sens”. Przetłumacz­my zatem ten tekst, opierając się na słowie „sens”. Czymże więc jest ta noc? Ta noc jest niczym innym jak odkryciem, że cały świat, który nas otacza, nie ma sensu. Bo sens ma tylko to jedno wezwanie: „chodź”, „przyjdź”. Jest trochę tak jak między zakochanymi. Nagle istniejący dotąd świat, rodzinny dom, najbliżsi są, ale jakby stracili wartość, stracili sens. Oni już nie są sensem egzystencji, która czuje w sobie miłość. Stąd porzuci mężczyzna, porzuci kobieta i zjednoczą się. To jest ta metaforyka. Ciemność oznacza tutaj, że czemuś brakuje sensownego fundamentu. Jedyny sens, jedyny blask tego sensu jest w wezwaniu: „przyjdź”, „chodź”. Także rozum nie może człowieka oświecić w tej sprawie. Wręcz przeciwnie. Mama, ciotka, wszyscy mówią: „Miejże, dziewczyno, rozum”. Mówią: „Miejże, chłopaku, rozum”. A oni im mniej mają rozumu, tym bardziej są dumni z tego, że reagują na to „przyjdź” i „chodź”. Jest to relacja zmiany sensu. Niby świat jest, ale tak jakby go nie było.

Wszystko rozgrywa się na poziomie doświadczenia wol­ności. Człowiek, który się zakochał, nagle odkrywa, że wszedł w świat nowej wolności. Ale ma jeszcze jakieś przywiązania, jakieś przyzwyczajenia, jakieś nawyki. Nie wie, czy mu będzie wolno z tym wszystkim wejść w tę niezwykłą przygodę. Ktoś lubi piwo, ktoś lubi papierosy, a ona nie lubi. Mój znajomy lubił szybkie tańce, a ona lubiła powolne. Niby drobiazg, ale poza tym fenomenem widać jakieś głębsze przywiązanie do sposobu przeżywania czasu, które może się skończyć katastro­fą. Ten, kto lubi prędkie tańce, nigdy nie ma czasu. A ten, co lubi powolne, zawsze ma czas. Zestawienie takiego, który nie ma czasu, z takim, który zawsze ma czas, grozi niewątpliwym wybuchem. Widzimy tu taj, jak w tym pójściu za głosem dużą rolę odgrywają tzw. przywiązania. Pojęcie przywiązania łączy się z pojęciem wolności. Przywiązanie to jest coś takiego, co ogranicza wolność. Zarazem przywiązanie, powiedziałbym, przywiązuje człowieka do pewnego miejsca w przestrzeni. Wędrowiec, który się przywiązał do jednego miejsca w prze­strzeni, nie jest w stanie wyjść na szczyt. Stąd kluczową spra­wą w dramacie religijnym jest wewnętrzna polemika z przy- wiązaniami. Tych przywiązań na poziomie zmysłowym jest bardzo wiele. Proszę Państwa, co tu jest ciekawe? Pojęcie przywiązania staje się kluczem do interpretacji życia we­wnętrznego człowieka religijnego. Tak jak w psychoanalizie mamy klucz do interpretacji życia wewnętrznego w postaci kompleksu i patrzymy na człowieka poprzez pryzmat tego, jakie ma kompleksy, tak w dramacie religijnym kluczem do rozumienia człowieka jest przywiązanie. Jak można rozwiązać przywiązanie? Można powiedzieć: na siłę. Zmusić faceta, żeby nie chodził na piwo. Wtedy na siłę zerwie się to przywiązanie. W życiu religijnym coś takiego też może się zdarzyć. Ktoś może być przywiązany do pięknej książeczki do modlenia. Co prawda modli się, ale nie potrafi się modlić z brzydkiej ksią­żeczki. Musi wyjąć w kościele taką, która budzi powszechny entuzjazm. Otóż tego typu przywiązania świadczą o jakimś ograniczeniu ludzkiej wolności. Żeby pójść, trzeba się rozwią­zać. Co to znaczy „rozwiązać się”? Czy to znaczy wyrzucić tę piękną książeczkę do modlenia? W religii – nie. Zmienić do niej stosunek. Mieć do tej rzeczy taki stosunek, żeby ona nie wiązała, lecz była tylko tym, czym naprawdę jest. Narzędziem, a nie bóstwem. Rozumiecie Państwo? Religia prowadzi tutaj do zmiany sensu, a zmiana sensu prowadzi do zmiany relacji. Żeby ta zmiana relacji mogła nastąpić, trzeba się odwołać do głosu. Teza ogólna jest taka, że sam człowiek, choćby nie wiem jakie wysiłki robił, żeby zerwać z tym przywiązaniem, to przegra. Ale może się zwrócić do tego, który woła. Ten, kto woła, zawoła tak, że człowiek rzuci to, co go wiąże. Zawsze siłą, która rozwiązuje, jest siła drugiego, siła innego, tego, który wzywa, a nie wewnętrzna siła człowieka. Jak usłyszeć ten głos?

Jak go chwycić? To bardzo proste. Trzeba wziąć Pismo Święte i czytać tak, żeby jednocześnie słuchać, które słowo trafia we mnie. Cała tajemnica tego wyzwolenia polega na sposobie czytania tekstu. Jest założenie ogólne, że Bóg mówi poprzez tekst i że mówi do mnie. Nie do ludzkości jako takiej, tylko do mnie. Trzeba ten tekst tak umieć wyczytać, żeby złapać te słowa, te frazy, które we mnie biją. Człowiek, w zależności od potrzeb, rozumie lepiej lub gorzej dany tekst. Cała tajemnica wyzwolenia leży w czytaniu tekstu. […]

Weźmy pod uwagę te fragmenty Drogi na górę Karmel, które wydają się bardzo ważne. Następuje krótki opis przy­wiązali, tych przywiązali wymienia św. Jan (który jest scho­lastykiem, systematykiem) kilka. Oto tekst: „Przejście przez ciemną noc umartwienia pożądań i wyzbycia się upodobań we wszystkich rzeczach jest niezbędne dla duszy, by mogła dojść do zjednoczenia z Bogiem. Przywiązania, jakie dusza żywi do stworzeń, są dla Boga jak gęste mgły, które duszę tak spowi­jają, że dopóki się z nich nie uwolni, nie będzie zdolną, by ją mogło oświecić i ogarnąć rzeczywiste światło Boże” (dgk 76). Jest światło Boże, ale jest także doświadczenie ciemności. Ta ciemność wygląda tak, jakby duszę ogarnęła mgła. Mgła nie dopuszcza światła. W pewnym momencie dusza czyta fragment Ewangelii św. Jana: „światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła”. Człowiek nagle odkrywa, że ma w sobie ciemność, ale jednocześnie słyszy głos Oblubieńca, który mówi: „Nie bój się. Światłość jest większa od ciemnoś­ci”. Chociaż Tobie ciemno, to światłość jest większa. Albo mówi tak: „Cóż za łączność światła z ciemnością!”. W tym momencie dochodzi do odkrycia dwóch rzeczy: że ja jestem w ciemności i zarazem do wyzwolenia się z ciemności. To znaczy ta ciemność, która mnie otacza, traci sens. Ona nie jest już ciemnością, która wiąże. Mamy zatem odkrycie siebie, ale takie odkrycie siebie, które jest jednocześnie wyzwoleniem z pewnej ciemności. Nie ma tutaj takiego odkrycia, jakie pro­ponuje na przykład psychologia obiektywizująca. Nie mówi się tu: masz kompleks, masz rozum, masz wolę. Spróbuj, po­trafisz, bo masz wolę. Nie, mówi się inaczej. Mówi się trochę metaforycznie: ciemność światła nie ogarnia. Rozumiecie? Wtedy to powiedzenie działa na duszę jako wyzwolenie, jako wszczepienie pewnej nadziei. Ciemność być może trwa dalej, ale przestaje być ostatecznym losem człowieka. Przybiera charakter jakiejś próby. A więc mamy polemikę z wewnętrz­ną ciemnością, choć zarazem jest powiedziane, że ciemność musi być. Tylko że ciemność nie jest ostatecznością świata. Przechodzimy przez „noc ciemną”.

Widzę, że nie wszyscy pojmują, to ja to przetłumaczę na góralski: „Moja kochanecko, ło co ci to chodzi? Choć się zachmurało, to sie rozpogodzi”. Rozumiecie Państwo? Zawsze mówiłem, że nie jest prawdą teza filozoficzna i metafizyczna, jeśli się jej nie da przełożyć na góralski. Pójdźmy i dajmy przykład następnego przywiązania, następnej granicy wolno­ści. „Dla lepszego zrozumienia tego, o czym mówimy, należy zauważyć, że skłonność uczuciowa i przylgnięcie duszy do stworzenia, równają z tym stworzeniem, i im mocniejsza jest ta skłonność, tym bardziej równa ją i czyni podobną do nie­go, gdyż miłość upodabnia kochającego z kochaną” (dgk 76).

Mamy tutaj wgląd w tajemnicę miłości. „Miłość upodabnia kochającego z kochaną”. Powiedz mi, kogo kochasz albo co kochasz, a ja ci powiem, kim jesteś. Jeżeli zatem człowiek kocha przedmiot, sam staje się jakby uprzedmiotowiony. [… ]

Proszę zwrócić uwagę: odkrycie prawdy, że miłość upo­dabnia miłujących, nie miałoby znaczenia dla dramatu religijnego, gdyby nie to, że ta prawda znalazła się w tek­ście Biblii. „Toteż Dawid mówi o tych, którzy skłaniali się do bożków: »Wszyscy, którzy im ufają, będą im podobni*” (dgk 76-77). Nagle dusza czująca zniewolenie przez jakie­goś bożka odkrywa tekst, który interpretuje jako wezwanie do siebie, jako upomnienie dla siebie: uważaj, bo będziesz podobna temu, kogo kochasz. „Kto więc miłuje stworzenie, stanie tak nisko jak to stworzenie, a pod pewnym względem jeszcze niżej, bo miłość nie tylko równa, ale poddaje kocha­jącego kochanemu”. To jest krok dalej. Uważaj, bo możesz się poddać temu, kogo kochasz. Dlatego w tej interpretacji dramatu religijnego było bardzo ważne to, żeby ludziom po­wiedzieć, że mają miłować Boga nade wszystko, a bliźniego jak siebie samego. Bo taka jest logika poddania. Jeżeli miłujesz Boga, to się upodobnisz do Boga. Jeżeli miłujesz Boga nade wszystko, bliźniego jak siebie samego, to upodabniając się do Boga, będziesz miał taki stosunek do bliźniego, jaki miał do niego Bóg, który go stworzył na obraz i podobieństwo swoje, który umarł za niego i tak dalej, i tak dalej. Jeśli nastawisz swoją miłość na skończoność, to sam staniesz się skończony.

Teraz następuje interpretacja z Jeremiasza: „»Patrzyłem na ziemię, a oto czcza była i nikła; i na niebo i nie było na nim światłości«. Mówiąc, że ziemia była pusta, daje do zrozumie­nia, że wszystkie stworzenia na niej są niczym, jak i ona sama. Mówiąc zaś, że patrzył na niebo, a nie widział światła, daje do zrozumienia, że wszystkie światła niebieskie w porówna­niu z Bogiem są ciemnością. Zatem jest jasne, że wszystkie stworzenia są niczym, a skłonność uczuciowa duszy do nich jest jeszcze gorsza niż nic, bo jest przeszkodą i pozbawieniem możliwości przeobrażenia się w Boga” (dgk 77). Nie chodzi tutaj o to, żeby świat unicestwić. Chodzi tylko o to, żeby wy­zwolić się z przywiązania. Czym innym jest unicestwienie świata – powiedzmy przez filozofię, która neguje jego istnienie a czym innym potwierdzenie świata, ale bez przywiązania do niego. Nie są to doświadczenia, które by nie były nam znane. Kiedy człowiek jest zakochany, to ma to doświadczenie, że na świecie – oprócz miłości – nie ma nic sensownego. Ale to nie znaczy, że świat dla niego znika, tylko świat zmienia sens, zmienia znaczenie. To przeżycie mamy tutaj na uwadze. Nie należy tego interpretować odwrotnie, tzn. w tym sensie, że jak unicestwię świat, zerwę kontakty z ludźmi, zacznę się biczować i nie patrzeć, nie słyszeć, to w ten sposób od razu znajdę Boga. Logika jest odwrotna. Najpierw trzeba usłyszeć, a potem się zmienia stosunek do świata. Jeśli się robi odwrot­nie, to wtedy robi się parodię tej sytuacji. Wtedy człowiek zachowuje się w religii tak jak ten, który wszedł do muzeum. Nie czuje piękna dzieł sztuki, ale ma przewodnik, w którym jest napisane, że to arcydzieło i trzeba się zachwycić. Wtedy on się zachwyca, nawet nie patrząc na arcydzieło.

 


Zobacz pozostałe rozdziały