Ks. Józef Tischner “Miłość w czasach niepokoju” – część V

Zapraszamy do lektury niepublikowanych dotąd wykładów ks. Józefa Tischnera, w których obok góralskich anegdot pojawiają się rozważania nad myślą największych filozofów. 

 

Odkrywanie siebie dzięki innemu

 

Książka Droga na górę Karmel […] jest oparta na stosunku Oblubieńca do Oblubienicy. To dusza jest oblubienicą, czyli tą, którą ktoś kocha. Ten, kto kocha, mówi: „pójdź za mną”, „pójdź do mnie”.

Panowie, jak usłyszycie takie słowa: „przyjdź ku mnie” (po góralsku się tak mówi), no to co? Nie ma przeszkody, nie ma lasu, nie ma potoku, nie ma zmęczenia, tylko taki chłopak leci jak ćma w okno. Nawet sobie nie wyobrażając, że istnieją na świecie mędrcy, którzy w tym samym czasie siedzą i myślą. Pamiętajmy, że religia jest jednym wielkim komentarzem do fenomenu miłości. Cała filozofia miłości jest w gruncie rzeczy zawarta w tym komentarzu. Ciągle trzeba to mieć na uwadze. Wystarczy powiedzieć: „przyjdź”, „chodź”, wtedy zmienia się od razu stosunek człowieka do samego siebie. Człowiek patrzy na siebie poprzez pryzmat tego, co usłyszał. Wtedy wszystko staje się mniej ważne. Choć jest noc, to się idzie. Choć są przy­wiązania do domu, do krajobrazu, to się zrywa te przywiązania, ponieważ ten głos powiedział: „chodź”. Co więcej, nawet im więcej przeszkód pomiędzy mną a tym głosem, tym większa energia w stronę pokonania przeszkód.

Proszę Państwa, nawet coś takiego, co się nazywa czystością. Bo czystość w tej perspektywie nie jest zaprzeczeniem prze­życia miłości, tylko jej wyrazem. Dochowuje się na przykład wierności głosowi, bo się kocha, bo się jest kochanym. A jeśli tego nie ma, to wszystko nie ma sensu. Proszę zwrócić uwagę, książka jest komentarzem do pewnej poezji, jest to w gruncie rzeczy poezja miłosna, w której Jan od Krzyża odkrywa relację pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Dosłowny przekład:

 

W pewną noc ciemną, wśród udręk, w
miłościach rozpłomieniona, o radosna
szczęśliwości!
wyszłam niespostrzeżona, gdy moja chata
została już uciszona;

W ciemnościach i bezpieczna, przez ukryte
schody, w przebraniu, o radosna
szczęśliwości!
w ciemnościach i w ukryciu, gdy moja chata
została już uciszona;

w Noc szczęśliwą, potajemnie, tak, że nikt
mnie nie widział, ani ja nie oglądałam
niczego, bez innego przewodnika ni światła,
prócz tego, które w sercu płonęło.

Ono mnie prowadziło bezpieczniej niż
światło południa, tam, gdzie mnie oczekiwał
Ten, którego dobrze znałam, na uboczu,
gdzie nikt się nie pokazywał.

O Nocy, któraś przewiodła, o Nocy milsza
niż świtanie, o Nocy, któraś złączyła
Umiłowanego z umiłowaną, umiłowaną
przeobrażoną w Umiłowanego!

Na mojej piersi ukwieconej,
którą zachowałam nietkniętą tylko dla Niego,
tam pozostał uśpiony,
a ja Go pieściłam,
a wachlarz cedrów orzeźwiał powietrze.

Gdy powiew z blanków
już włos Jego rozwiewał
ręką swą delikatną
dotykał mej szyi
i wszystkie me zmysły zawiesił.

Tak trwałam i zapomniałam o sobie,
twarz schyliłam na Umiłowanego,
wszystko ustało i oddałam się,
zostawiając moje troski
zagubione między liliami.

 

To jest tekst mistyka, zakonnika, który przez pryzmat tych strof będzie analizował dramat religijny, czyli to, co się dzieje z człowiekiem, który usłyszał wezwanie Boga. Proszę Państwa, jest dzisiaj – moim zdaniem – straszliwym barbarzyństwem to mówienie o religii, z jakim się spotykamy na co dzień. Na co dzień mamy najczęściej do czynienia nie tyle z religią, ile z religijną ideologią. Podaje się rozmaite tezy, prawdy, które mają charakter ideologii. Te prawdy mają sens, pod warun­kiem że są zakorzenione w tym doświadczeniu. A gdy nie są zakorzenione w tym doświadczeniu, to jak św. Paweł mówił: jeśli „miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęczą­ca albo cymbał brzmiący”. Myślę, że dzisiaj często w religii mamy do czynienia z tymi brzmiącymi cymbałami. Żeby to choć miedź była, a tu czasem nawet coś gorszego… To nie brzmi, tylko się tak ciągnie jak dziegieć, czyli niejeden list pasterski episkopatu. Ale każdy orze, jak może. Człowiekowi, który miłuje, wszystko pomaga do zbawienia, więc nawet i to nie przeszkadza. Ale musi miłować. Jak nie miłuje, no to go szlag trafi.

Proszę Państwa, dwa słowa o końcu. „Tak trwałam i zapo­mniałam o sobie, / twarz schyliłam na Umiłowanego”. Jest to bardzo ciekawa sprawa — ten opis, jakoby szczęście polegało na tym, że się o sobie zapomni. Zapomnieć o sobie to być szczęśliwym w tym momencie ostatecznym miłości. Oblubie­nica zapomina o sobie, powierza się, oddaje się. Stąd u wielu filozofów, którzy sobie wyobrażają życie pośmiertne, mowa o tym, że zapomni człowiek o sobie i zjednoczy się z Bogiem. Zniknie moje „ja”, a powstanie ogromne „ja” Boga. W chrześ­cijaństwie jest trochę inaczej, bo owszem, zapominam o sobie, ale ten, komu się oddaję, nie zapomina o mnie i dzięki temu, że on nie zapomina, ja z powrotem staję się moim „ja”. Ja mu się oddaję, ale on mi się także oddaje. Dzięki temu jest i zapomnienie, i przypomnienie sobie. Ja odkrywam siebie dzięki niemu. Proszę Państwa, jest tak, że człowiek odkrywa siebie poprzez drugiego. Dopiero wtedy, jak drugi mu odkryje siebie, to on odkrywa siebie.

Chodziłem kiedyś na prawo, ale już wtedy postanowiłem iść na księdza. No i tak się zdarzyło jakoś, że w czasie wykładu jedna z koleżanek odezwała się do mnie cieplej nieco. Nie tylko się odezwała, ale jeszcze pogłaskała mnie po włosach. Wiecie Państwo, co ja zrobiłem? Natychmiast poszedłem do fryzjera i się ostrzygłem do goła.

Mamy tutaj finał tego dramatu, który tak wygląda, że umi­łowana powierza się, ale odzyskuje to, dzięki temu, czemu lub komu się powierzyła.

 


Zobacz pozostałe rozdziały