Ks. Józef Tischner “Miłość w czasach niepokoju” – część III

Zapraszamy do lektury niepublikowanych dotąd wykładów ks. Józefa Tischnera, w których obok góralskich anegdot pojawiają się rozważania nad myślą największych filozofów. 

Ofiarować komuś świat

 

Relacje jednostkowe ujawniają się na płaszczyźnie przyjaźni. Tu się już odkrywamy. Jeszcze bardziej stają się one jednost­kowe na płaszczyźnie miłości, gdzie dochodzi do odkrycia „ja” i „ty”. Zawsze w miłości jest taki etap, o czym pisze bardzo pięknie Max Scheler29, że pojawia się odkrycie: ty jesteś inny, ty jesteś inna. To „ty” różnicujące się pojawia. Natomiast w dzie­dzinie religijnej to „ty” staje się jeszcze bardziej odrębne. Kiedy Bóg mówi do Abrahama: „ty”, to „ty” Abrahama jest tak od­rębne, że nie ma drugiego odpowiednika na całym świecie. To, czego Bóg żąda od Abrahama, żąda wyłącznie od niego. W tym momencie, kiedy mówi do niego: „Ty pójdź z Izaakiem”, to „ty” Abrahama staje się „ty” absolutnym, jedynym. W religii rzecz bardzo ważna: Abraham jest niemożliwy do zastąpienia. Nie było tak i nie jest tak, że za Abrahama mógł pójść kto inny ze swoim synem i zamiast niego złożyć tę ofiarę. Gdyby Abraham nie poszedł, nie byłoby w ogóle tego wydarzenia. Nikt by go w tym nie zastąpił. Coś podobnego mamy potem na gruncie Ewangelii ze zwiastowaniem Matce Bożej. Przychodzi anioł do Marii. Gdyby Maria powiedziała: „nie”, to anioł wcale nie poszedłby do sąsiadki i nie spytał: „Może ty?”. Te relacje mają charakter absolutny. Człowiek odkrywa, że jest niemożliwy do zastąpienia, że tej wyznaczonej drogi za niego nikt nie przejdzie.

Kościół pojawia się już po zejściu z góry, na etapie, kiedy Ab­raham otrzymuje przykazanie „Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego”. Ale Boga nade wszystko. Proszę pamiętać, że na tym polegała funkcja wychowawcza chrześcijaństwa, religii, że stwarzała „ty” jednostkowe. Kiedy św. Augustyn się nawracał, jednocześnie osiągał swoją niepowtarzalną indywidualność w tym nawróceniu. Tak samo ze św. Ambrożym. Szczególnie widać to w sytuacji św. Franciszka z Asyżu. W momencie kie­dy odczuwa to (podobne do Abrahama) wezwanie „Pójdź za Mną”, rzuca wszystko. Wie, że on i tylko on ma iść tą drogą. Nikt nie jest dla niego przykładem ani przeciwnym, ani przy­kładem pomocnym. Nikt mu nie jest w stanie przeszkodzić, ale też nikt mu nie jest w stanie pomóc. Relacje są tutaj absolutnie indywidualne. Będziemy to jeszcze obserwować w tekstach Jana od Krzyża, kiedy mówi o rozmowie duszy z Bogiem. Wte­dy pisze, że Bóg mówi do człowieka zawsze „ty”. Jest to takie „ty”, które nie tylko wskazuje na człowieka, ale także budzi go ze snu. W pewnym sensie w tym momencie, kiedy człowiek słyszy „ty”, budzi się w nim zupełnie nowe „ja”. Ale, proszę Państwa, znowu nie mówmy, że tego nie ma w doświadcze­niach międzyludzkich. Pieśń nad Pieśniami, a także teksty opisujące miłość wskazują na podobne przeżycie.

Kierkegaard opisuje taki moment w Dzienniku uwodzi­ciela, w którym zakochani przechodzą na ty30. Opisuje urok tej chwili, czar tej chwili. W tym momencie to „ty” jakby się rodziło, jakby pod ustami tego, który mówi do mnie „ty”, albo tej, która mówi do mnie „ty”, we mnie na nowo to „ty” powstawało. Powiedziałbym: inne jest „ty”, kiedy mówi oj­ciec, matka, kolega, a inne wtedy, kiedy przemawia ukochana/ ukochany i między ludźmi rysuje się szczególny pomost wza­jemnej odpowiedzialności. Skąd się bierze ten pomost? No stąd, że można powiedzieć: ty stworzyłeś we mnie moje „ja”. Albo: ty stworzyłaś we mnie moje „ja”. Jest coś takiego w tym doświadczeniu. I potem, dlaczego tak boleśnie przeżywa się ewentualne rozstanie? Bo rozstanie jest równocześnie ciosem w to „ja”. Być może często pogardą dla tego stworzonego w miłości „ja”. Tutaj wszelkie stosunki są bardzo bolesne, ra­niące. Bo tutaj się nie opisuje, tutaj się coś tworzy w środku człowieka. […]

Ja jestem dla kogoś pewną wartością. A skoro jestem war­tością dla kogoś, jestem tą wartością także dla siebie. I mam swoją godność stąd wynikającą. Abraham idzie z tą godnoś­cią na górę, nie wiedząc, co począć z relacją do syna. Dać czy nie dać? Wierzy, że syna odzyska, ale szczerze prowadzi syna na ofiarę. To jest ten paradoks, to jest absurd wiary dla Kierkegaarda.

Przeczytam tekst, który charakteryzuje postawę Abraha­ma schodzącego z Góry Ofiarnej. „Bóg wymaga absolutnej miłości. Ale ten, kto żądając miłości od człowieka, mniemałby, że miłość ta powinna się wykazywać tym, iż wszystko, co dotąd było mu drogie, ma się stać obojętne, nie tylko jest egoistą, ale po prostu głupcem. Jeżeli żąda on takiej miłości, podpisuje na siebie wyrok śmierci, gdyż chce płacić całym życiem za uczucie tak przez siebie pojęte. Mąż więc żąda, by żona porzuciła ojca i matkę; ale jeżeli chce widzieć w tym, że staje się ona obojętną córką, jest najgłupszym z głupców. Jeżeli ma jakiekolwiek pojęcie o tym, czym jest miłość, będzie chciał, aby żona jego była wzorową córką i siostrą, i w tym będzie widział pewność, że będzie go kochała bardziej niż ktokolwiek na świecie”31.

Bóg żąda miłości absolutnej, co jednak nie oznacza, że żąda przekreślenia stosunku ojca do syna. Wręcz przeciwnie.

Wymagania miłości absolutnej są tego rodzaju, że potwier­dzają wszystkie przywiązania i miłości, które człowiek miał przedtem. Zwłaszcza relacje ojca do syna. Rozumiecie Pań­stwo, jaka jest tutaj logika miłości? Logika jest taka, że oto miłość jest miłością do drugiego, do takiego, jakim on jest, do drugiego wraz z jego światem. Nie miłujemy drugiego, nie miłując świata, w którym on dotąd istniał. Levinas bardzo ładnie mówi, że drugi, ten umiłowany, ofiarując nam siebie, ofiaruje nam świat, przynosi nam ze sobą swój świat. My, od­krywając drugiego, mamy szczęście nie tylko z powodu, że on jest taki, jaki jest, ale mamy szczęście także z tego powodu, że poszerzamy nasz świat o jego świat czy o jej świat. Drugi ofiarowuje nam świat. Bóg bierze Abrahama i jego syna wraz z ich światem. Potwierdza tę obietnicę, że pokolenie Abra­hama rozmnoży się jak gwiazdy na niebie. Miłość nie okrada, ale broni od pewnego fałszu, broni od przywiązania do rzeczy miłości niegodnych. Tutaj obraz miłości jest, proszę Państwa, taki, że miłość nie jest miłością między mną a tobą, lecz zawsze między mną, tobą i kimś, kto jako trzeci jest między nami. Miłość ma zawsze tego trzeciego między sobą. Powiada Biblia bardzo ładnie: “Ja jestem między wami”. Po co jestem? Po to, żeby was nie ogarnęło szaleństwo, żebyś ty nie był bogiem dla drugiej strony i boginią dla drugiej strony. Miłość musi być broniona także przed pokusą szaleństwa. Stąd miłuj Boga nade wszystko, a bliźniego jak siebie samego. Kiedy znika ta miara, wtedy ludzi ogarnia szaleństwo i miłość zamienia się we wzajemne zabijanie, ale zabijanie, które wynika nie z tego, że ja chcę zabić drugiego, żeby pokazać, że mam władzę nad drugim (chociaż to też jest możliwe). Niebezpieczeństwo jest taicie, że ja się dopraszam, aby mnie zabito. Niebezpieczeństwo miłości idzie w tę stronę, że nagle jedna lub druga osoba doprasza się, by zostać zabitą i w ten sposób pokazać, że ty jesteś bogiem drugiego. W historii ludzkich miłości jest to dosyć częste zjawisko. Jest zawsze w miłości taki etap wzajemnego szaleństwa. Jeżeli w to szaleństwo nie wchodzi coś trzeciego, to wtedy ono przeradza się we wzajemne zabijanie. Miłość, która poczyna się jako wzajemne szczęście, wzajemne uszczęś­liwianie siebie, przechodzi następnie w coś, co Freud nazwał instynktem sadomasochistycznym. A więc zadawać cierpienie i dopraszać się cierpienia. Tam, gdzie rozkosz się skończyła, grozi samotność. Zęby się bronić od samotności, ludzie wy­wołują w sobie okrucieństwo. Boli wtedy ten związek, ale jest przynajmniej pewność, że nie ma samotności. I stąd w religii, która cała jest w gruncie rzeczy logiką miłości, pojawia się idea trzeciego. Musi być ten trzeci, który jako Absolut reguluje stosunek pomiędzy bliźnimi. Dopiero ten trzeci wprowadza coś takiego jak koleżeństwo, jak przyjaźń, jak bliskość. Bliskość, przyjaźń, koleżeństwo, które już nie są wzajemną obsesją. Ale jak powiadam, Kierkegaard przede wszystkim patrzy na Ab­rahama w momencie wyjścia na górę, zejście tonie w mroku. Kierkegaard ma obraz wiary, obraz religii – przy całej genialności tego obrazu – jako czegoś fascynującego, niemniej ocierającego się o jakieś okrucieństwo.

 


Zobacz pozostałe rozdziały