Korona Polskich Gór – Turbacz

Relacja ze zdobywania piątego szczytu w ramach projektu Korona Polskich Gór  realizowanego pod Patronatem Krakowskiego Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera – Turbacz – 1310​  m.n.p.m. 

Zaczęło się niewinnie – Wyciąg krzesełkowy z Koninek na Polanę Tobołów – 960​ ​m.n.p.m. Czuliśmy się trochę nieswojo, że część drogi pokonujemy wyciągiem, lecz wkrótce mieliśmy się przekonać, że to był bardzo dobry wybór. Szczerze mówiąc nie jestem pewien, co nas tak zmęczyło. Wchodząc na wzgórze Suhora  – 1000​ ​m.n.p.m. – na którym stoi obserwatorium, pogoda była ładna, słoneczna z chmurkami. Odczuwalna temperatura kilkanaście stopni Celsjusza. Mieliśmy szczęście z pogodą, bo widoczne ze wzgórza Tatry były skryte w ołowianych chmurach. Podejście wybraliśmy najlżejsze z możliwych. Józef większość drogi spędził w nosidełku turystycznym, a kiedy szedł to w pełni współpracował i zmierzał w tym samym kierunku, co my, ale swoim tempem. Jest to sporą poprawą w porównaniu do obierania kierunku wprost odwrotnego podczas poprzednich wypraw. Droga przyjemna, a jakimś sposobem wszystkich nas zmęczyła. Gabryś dotarł na szczyt mocno zmęczony, Tymoteusz nie mniej. Po drodze przystanęliśmy przy miejscu katastrofy lotniczej z 1973 roku i pomodliliśmy się za ofiary i ich rodziny.

Temperatura na szczycie Turbacza wynosiła ok 7°C i wiał zimny wiatr. Koszulki termoaktywne z logo Hospicjum pozwoliły nam nie przemarznąć. Zjedliśmy część prowiantu, a następnie udaliśmy się do schroniska, aby chwile odpocząć przed zejściem. Schodząc podziwialiśmy przepiękną panoramę Gorców, Gabryś i Tymek cieszyli się widokami, a Józef nauczył się spać w nosidełku. Zatrzymaliśmy się przy Szałasowym Ołtarzu, gdzie 17.09.1953 Karol Wojtyła odprawiał Msze św. dla grupy młodzieży akademickiej, z którą wędrował po górach. Zmówiliśmy modlitwę w intencji pracowników, podopiecznych i rodzin Krakowskiego Hospicjum dla Dzieci im. Księdza Józefa Tischnera​ po czym​ ruszyliśmy w dalszą drogę.

Józef (nie Tischner) obudził się w połowie zejścia, a pół godziny przed końcem drogi obudził się w nim stary nawyk i zaczął wracać w kierunku szczytu z uporem godnym lepszej sprawy. Po opanowaniu jednoosobowego buntu w zespole wszyscy byliśmy naprawdę zdrowo zmęczeni. Niemniej jednak w końcu zeszliśmy na parking, a Tymek stwierdził, że wyprawa mu się podobała i na następną górę też pójdzie. Gabryś cieszył się z zimna, gdyż może się bardzo stopniowo przygotowywać do warunków w wysokich górach. 

Może jest coś takiego w górach, co pozwala człowiekowi stawać się lepszą wersją siebie? Na pewno pozwala nam na to Hospicjum Tischnera i jako rodzina po stracie jesteśmy za to wdzięczni.