Mamy jeść, aby żyć, czy żyć, aby jeść? Jeśli się napcham, jestem jak wąż boa, leżę i ani dyszę. Człowiek czuje, czy zjadł wystarczająco. Trzeba jeść do syta, a nie żreć. W jedzeniu być zwierzęciem rozumnym.
Małgorzata Bilska: Kardynał Karol Wojtyła powiedział o ojcu: „Gdy patrzę na Leona, to mam definicję mnicha. Kupa kości owiniętych w czarny materiał”.
O. Leon Knabit OSB: Zgadza się.
Czy ojciec dużo je?
Raczej mniej, a częściej. Bo jak za dużo się najem, to jak to mówią górale „beko mi się”.
(śmiech) Będzie ojciec jadł pączki w tłusty czwartek?
Już jadłem. Nie potrzeba tłustego czwartku. Od Trzech Króli jem, gdy dają, bo to czas karnawału.
Jak nie popaść w grzech obżarstwa? Zachować umiar w jedzeniu?
Wiele rzeczy zależy od konstytucji biologicznej, fizycznej człowieka. Są tacy, co bardzo dużo jedzą i im nic nie pomaga, jeśli chodzi o tuszę. Ja mogę nieźle zjeść i po moim ciele nie widać, żebym był grubszy. Niektóre panie (oraz panowie) mają pretensje, że zjedzą cokolwiek – ciastko, coś mlecznego czy tłustego i od razu wszędzie jest „za dużo”.
Ojciec może zjeść mnóstwo pączków.
Za dużo ich nie jem, w tym roku cztery razy. Jeden pączek mi wystarczy. Natomiast lubię, jak nadzienie w środku jest porządne, z różą. Z wisienką też lubię. Pączek pączkowi nierówny. Ciasto jest na ogół podobne, ale każdy zakład cukierniczy, każda gospodyni, piecze troszkę inaczej. Tak, jak gotuje rosół. Niby taki sam, ale ileż smaków można wykreować!
Jada ojciec faworki?
U nas to chrust nazywali. W swoim czasie, w domu, były częstsze niż pączki. W czasie karnawału zawsze było jedno i drugie. Pączki kupowało się w dobrej cukierni, faworki mamusia robiła sama. Pamiętam, że ciasto się wałkowało, potem kroiło na paski i przewlekało.
Nie pomagał ojciec mamie?
Mamusia nas nie bardzo dopuszczała do kuchni. Była wspaniała i była dobrym wychowawcą. Ale jeśli chodziło o kuchnię, mówiła – idź się baw albo ucz, ja to szybciej i lepiej zrobię. Nie chciała, żeby jej pomóc.
Kobiety narzekają, że wszystko na ich głowie, a wolą zrobić coś same… Być niezastąpione.
Dlatego się nie żeniłem (śmiech). Potem byłem w harcerstwie, które pomogło mi w samodzielności. A w zakonie przeszedłem formację kuchenną. Kłopot z tym był, bo trzeba było płukać kalafiory. I wtedy nie tylko flora, ale i fauna się odnajdowała. Przebierałem kalafiory i czyściłem. Kładłem się spać i cały czas widziałem, jak robaczki z nich wychodzą.
Co to jest „formacja kuchenna” u benedyktynów?
Chodzi o to, żeby każdy mniej więcej, według swoich możliwości, w czasie postulatu i nowicjatu przechodził przez rozmaite miejsca: ogród, kuchnię, furtę, bibliotekę. Oprowadzał zwiedzających, sprzątał itd. Trzeba powąchać wszystkiego. Przełożeni się przyglądają. Muszą wiedzieć w jakim kierunku go ustawić, żeby za dużo nie cierpiał, robiąc to, czego nie lubi lub absolutnie nie umie.
Kalafiorów ojciec później nie mył, jak się domyślam?
Nie było okazji. Byłem już uczulony. Kiedyś u sióstr sakramentek w Warszawie podano kalafior, duży, masełkiem oblany. Spytałem siostry przełożonej zza krat, czy fauna tu jest. Popatrzyła: Ojcze, u nas? Przekroiłem na pół – a tu taki robaczek… Siostra: Yyyyyyy! (śmiech)
Pączkami objadamy się przed Wielkim Postem. Pozwalamy sobie na trochę rozpusty, ponieważ w czasie postu i tak „się wyrówna”?
W świecie są tak zwane ostatki, chodzi się na zabawy. Żeby to należycie wybrzmiało, do tych, którzy „świętują tłusty czwartek” trzeba zwrócić się z apelem: Wierzysz w Boga czy nie, ale potraktuj na serio Środę Popielcową. To jest katolicki zwyczaj, nakaz postu. Mogą się przyłączyć wszyscy. Asceci w tłusty czwartek zjedzą coś słodkiego, będą się bawić do 12.00 w nocy.
Tak samo prosimy niewierzących – uszanujcie Środę Popielcową. Nie urządzajcie w tym dniu zabaw. W któryś Wielki Piątek byłem w Warszawie, lokalna orkiestra rżnęła na całego. Aż wyszedłem na ulicę. Równowaga jest z jednej strony z powodów religijnych, z drugiej – ludzkich. Nieroztropne umartwienie może doprowadzić do przedwczesnej, niepotrzebnej śmierci. Podobnie, jak wielkie żarcie.
Jest stereotyp mnicha, grubego braciszka…
Ale to nie benedyktyni. Raczej bernardyni… Pies bernardyn też jest duży.
(śmiech) Jak zachować umiar na co dzień?
Mnisi – jeśli chodzi o jedzenie – zawsze byli bardzo oszczędni. Właściwie jedzono raz w ciągu dnia. Ewentualnie na kolację coś, z obiadu wydzielony kawałek chleba. Śniadania nie. Dawniej życie było bardziej zgodne z naturą. Mnisi nie mieli wydawnictw, katechizacji, podróży nadzwyczajnych. Jak się wejdzie dobrze w ten rytm, wystarczy zjeść dobry obiad i kolację. W ramach postanowień postnych można, za pozwoleniem przełożonego, zrezygnować z jednego posiłku. Kiedyś próbowałem (teraz już nie) zostać bez śniadania. Poszło bez kłopotu. To znaczy zawsze można jeść mniej, ale rezygnacja z całego posiłku jest wyjściem poza normę zakonną.
Trudno się zmotywować do przestrzegania umiaru, skoro ktoś dużo je i pozostaje szczupły. Skąd brać wewnętrzną samodyscyplinę?
Jak się przejadam, żołądek reaguje. U mnie nie widać przejedzenia w ilości tłuszczu lub masy mięśniowej. Jednak przepracowany żołądek po pewnym czasie nie wytrzymuje. Mamy jeść, aby żyć, czy żyć, aby jeść? Umiar jest dla zdrowia. Proszę popatrzeć na rozmaite treningi sportowców, artystek. Jak oni i one się umartwiają.
Modelki także.
Teraz kobiety robią bunt. Nawet te bardzo puszyste chodzą w bikini, startują w konkursach piękności. – Czy to nie jest seksowne? – pytają, bo chcą być modne i na topie.
Ile pączków możemy zjeść z okazji tłustego czwartku?
Każdy ma swoje normy biologiczne. Ksiądz prymas Stefan Wyszyński mówił bardzo ładnie: Zawsze wstawałem od stołu troszkę niedojedzony. Chociaż nie zawsze było to łatwe. Bo wiadomo, że jak biskup przyjeżdża w gości, zawsze jest witany smakołykami.
Poczucie sytości utrzymuje się pół godziny po posiłku. Jeśli troszkę nie dojem, za pół godziny jestem akurat. A jeśli się napcham, jestem jak wąż boa, leżę i ani dyszę. Człowiek czuje, czy zjadł wystarczająco. Trzeba jeść do syta, a nie żreć. W jedzeniu być zwierzęciem rozumnym.
W Tyńcu pojawią się pączki na deser?
Nie wiem. Zobaczymy. Tak rzadko jest tłusty czwartek, że nie pamiętam. Między jednym a drugim jest 364 dni. Jakie jedzenie, jacy ludzie, jakie wydarzenia w międzyczasie!
Warto dobrze wykorzystać dzień.
Przypomniał mi się wierszyk ze szkoły, przedwojenny:
Pączki, pączki, chrusty, chrusty,
niechaj żyje czwartek tłusty.
Wszyscy bawią się i jedzą,
biedne dzieci w szkole siedzą.
Niech i pan nasz się zlituje,
jedną lekcję nam daruje.
Mówiliście go nauczycielowi?
Tak. I często z ostatniej lekcji puszczał nas do domu.
źródło: pl.aleteia.org