Gisbert Greshake “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” cz. XIII

Zapraszamy do lektury dzieła “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” autorstwa Gisberta Greshake’a.

 

Rozdział piąty
ZMARTWYCHWSTANIE W ŚMIERCI

 

Z tego wszystkiego wynika, że nie trzeba ciągnąć za sobą niektórych naiwnych wyobrażeń ze wcześniejszych czasów. Nie musi­my trzymać się tradycyjnego przekonania, iż w śmierci dusza oddziela się od ciała i idzie do Boga, a na końcu czasów ciało niejako podąża „za” nią. Przeciwnie, jak wielu (jeśli nie jak większość) teologów współczesnych możemy powiedzieć: Chrześcijanin ma nadzieję, że w śmierci dokonuje się zmartwychwstanie. Zmartwychwstanie nie w tym sensie, że ciało widzialne zostaje przemienione; umarłe ciało składa się przecież do ziemi. Ciała zmartwychwstanie nie oznacza zmartwychwstania ciała w sensie tkanki obrastającej szkielet czło­wieka7 albo ciała w sensie zwłok; zmartwychwstanie oznacza raczej, że w śmierci cały człowiek ze swym konkretnym światem i historią otrzymuje od Boga nową przyszłość. Tej przyszłości nie potrafimy sobie wyobrazić, ponieważ znamy tylko warunki tego świata, który jest ograniczony, skończony i skierowany ku nicości. Nie wiem jak wygląda przyszłość po śmierci, ale nie musimy też traktować jako obowiązujących wyobrażeń minionego obrazu świata, dla większości dziś tak czy owak już właściwie niezrozumiałych.

Pogląd, że w śmierci dokonuje się zmartwychwstanie, reprezen­towany jest obecnie nie tylko przez bardzo wielu teologów, znalazł się on już nawet w „półoficjalnych” tekstach Kościoła. I tak w wy­danym przez episkopat Niderlandów Katechizmie holenderskim z roku 1966 mówi się wyraźnie: „Zmartwychwstanie dokonuje się już w śmierci”. Przekonanie to znalazło również swe odbicie w po­soborowych tekstach liturgii zmarłych, w których unika się ewiden­tnie słowa dusza. To z pewnością nie przypadek, że w oficjalnym nie­mieckim przekładzie liturgii nie mówi się już o spokoju duszy, mszy za spokój duszy, o dniu zadusznym i tak dalej, lecz że Kościół modli się za wiernego, za człowieka, który powrócił w całości do Domu Ojca. Czy jednak zmartwychwstanie nie staje się tutaj po prostu wydarze­niem indywidualnym, dokonującym się od czasu do czasu i dotyczą­cym tylko poszczególnych ludzi? A co z wymiarem uniwersalnym, który dochodzi do głosu w obrazach Pisma i we wczesnochrześcijań­skim przekonaniu o zmartwychwstaniu ciała [sarks]?

W tym względzie podniosły się również głosy krytyczne pro­testujące przeciw mówieniu o „zmartwychwstaniu w śmierci”, które po dziś dzień nie milkną. Do najbardziej prominentnych krytyków należy Joseph Ratzinger, który z początku, jako młody profesor teologii podążał w swej refleksji jeszcze w tym samym kierunku, potem jednak rewokował swe wcześniejsze wypowiedzi w tym względzie. Jego krytyka dotyczy generalnie następujących punktów:

  1. Nieakceptowalne jest dla niego (używane czasami przeze mnie) sformułowanie: „Materia »w sobie« (jako atom, cząsteczka, organ…) nie może osiągnąć dopełnienia”. Poprzez takie twierdze­nie według Ratzingera „dobitnie zaprzecza się jakiejkolwiek rela­cji (cieleśnie ukonstytuowanego człowieka) do materii”, człowiek, który osiągnął pełnię, pozostawia „wtedy definitywnie za sobą” ma­terię jako taką „w sferze wiecznie niedopełnialnego”, co miałoby oznaczać „ostatni [bastion] dualizmu”.
  2. Ratzinger obawia się, że koncepcja „zmartwychwstania w śmierci „ogranicza obiecane dopełnienie do „wymiaru indywidualistycznego”, a osiągnięcie rzeczywistej pełni całego stwo­rzenia, świata i dziejów, znika z pola widzenia. Dlatego konieczne jest jego zdaniem przekonanie o stanie przejściowym, „międzysta­nie”, między śmiercią jednostki a osiągnięciem pełni przez świat. Tę samą linię reprezentuje również list Rzymskiej Kongregacji Nauki Wiary „W sprawie niektórych zagadnień związanych z eschato­logią”, który ukazał się w lecie 1979 roku.
  3. Wedle Ratzingera (jak również wedle wspomnianego doku­mentu Kongregacji Rzymskiej) nie wolno rezygnować z pojęcia duszy, którego nie należy też eliminować na korzyść zmartwychwsta­nia „całego” człowieka.

W jaki sposób można odnieść się do powyższej krytyki?

Ad (1): Mimo wielokrotnych wyjaśnień z mojej strony, Joseph Ratzinger nie jest w stanie najwidoczniej zaakceptować poglądu, że istnieje nie tylko pełnia „w sobie”, lecz również pełnia „w innym i w kontakcie z innym”. Właśnie to jednak mam na myśli: materialność, cielesność (podobnie jak przestrzenność i czasowość) nie zostają „zrzucone”, nie są wyłączone z osiągnięcia pełni, z wydarzenia dopełnienia. Dopełniają się one raczej w dopełnieniu, w relacji do dopełnienia i zapośredniczone przez dopełnienie jednego i całego konkretnego człowieka, jednej i całej konkretnej ludzkości.

Ad (2): Wyrażonej tutaj wątpliwości należy bezwzględnie przy­znać rację. Zmartwychwstanie nie jest niczym indywidualnym, przeciwnie, jest częścią uniwersalnego procesu, w którym — jak już zostało sformułowane to powyżej — jednostka i wspólnota, dzieje i pełnia splatają się ze sobą i będą się splatać. Jest to proces, w którym cała rzeczywistość znajduje swe spełnienie. Dlatego ten, kto znalazł już w śmierci pełnię u Boga, tak długo nie jest całkowicie dopełniony, dopóki do domu Ojca nie powrócą wszyscy ludzie, z którymi był związany i w ten sposób również świat, którego „część” stanowił. Wydarzenie zmartwychwstania całkowicie wypełni się dopiero wtedy, gdy wszyscy osiągną zmartwychwstanie i gdy w całości będzie wybudowane i gotowe „niebieskie miasto Boga”, gdy Bóg będzie „wszystkim we wszystkich”. Do tego czasu również dla żyjącego pełnią jest czas oczekiwania i wypatrywa­nia ostatecznego celu dziejów (zob. str. 89 i nast.). Jeszcze Bóg nie jest „wszystkim we wszystkich”, jeszcze królestwo Chrystusa jest w fazie stawania się (por. 1 Kor 15,24), a Jego „Ciało” jeszcze roś­nie (por. Ef 4,15n.). Aby nazwać tę różnicę między „zmartwychwstaniem już w śmierci” jednostki a obejmującym wszystko zmar­twychwstaniem na końcu czasów, przytoczony powyżej dokument rzymski używa sposobu mówienia, że „»ja« człowieka” w czasie między śmiercią a osiągnięciem pełni świata „pozbawione jest swej pełnej cielesności”. To sformułowanie jest niezwykle wieloznaczne, wywołując wręcz nieporozumienie platońskiego dualizmu duszy i ciała. Na fakt, że to wyrażenie językowe w samym Rzymie było najwidoczniej kontrowersyjne, wskazuje okoliczność, że nie występowało ono pierwotnie w liście skierowanym do biskupów całego świata i dodano je dopiero wiele miesięcy później (w oficjal­nym „Dzienniku Urzędowym” Kościoła, w tak zwanych Acta Apo­stolicae Sedis). Takie uzupełnienia listów dokonywane post factum (co do oficjalnego charakteru tych uzupełnień można się spierać) były niejednokrotnie w przeszłości przedmiotem wewnętrznych dyskusji, a nawet sprzecznych poglądów w Kongregacji Doktryny Wiary. Niezależnie od tego, jak toczyły się te sprawy, można ową niejasną retorykę interpretować również całkiem poprawnie, jeśli w przypadku „pozbawionego pełnej cielesności”, „»ja« człowieka” nie myśli się o przebywającej u Boga „bezcielesnej duszy”, do któ­rej na końcu czasów na skutek otwarcia się grobów dołączy znowu (przemienione) ciało fizyczne. Cielesność to nie po prostu fizycz­ność! Należy raczej myśleć o przedstawionym tu wcześniej modelu: Mocą tego, że człowiek jest ciałem (nie że ma ciało), przemienia on w procesie życia świat w siebie. Więcej jeszcze — Ciało człowieka jest, jak zauważa Teilhard:

Istotną ogólnością samych rzeczy, o ile są one skierowane ku du­chowi dającemu życie, o ile mają wpływ na niego — i również o ile on ma wpływ na nie oraz je podtrzymuje. […] Moje własne ciało to nie ta lub inna komórka, nad którą mam władzę; o wiele bardziej jest ono tym, co w moich komórkach i w całym świecie mnie do­świadcza i na mnie reaguje. Moja materia nie jest częścią uniwer­sum, którą posiadam całkowicie; jest ona całością w części posiada­nego przeze mnie uniwersum.

A zatem bycie ciałem człowieka oznacza, że znajduje się on w sposób istotowy w relacji do pozostałej rzeczywistości, do innych ludzi i świata, a bez drugiego człowieka i świata nie jest on wcale człowiekiem. W tym rozumieniu człowiek, który już w śmierci zmar­twychwstaje w Bogu, faktycznie tak długo „pozbawiony jest” swej „pełnej cielesności” (tj. swego bycia w relacji ze wszystkim innym), dopóty cała rzeczywistość świata nie osiągnie pełni. Użyte w doku­mencie rzymskim sformułowanie może wybrzmiewać zatem również dualistycznie. Zinterpretowane jednak na tle nowoczesnej antropolo­gii, przekazuje nam coś bardzo ważnego: zmartwychwstanie rozpo­czynające się w momencie śmierci człowieka osiąga dopiero wtedy pełnię, kiedy pełna cielesność (tj. suma wszystkich światowych rela­cji człowieka) ocalona jest w Bogu i Bóg prawdziwie jest „wszyst­kim we wszystkich”. O tyle faktycznie istnieje „międzystan” między śmiercią jednostki a osiągnięciem pełni przez stworzenie. Ale ów „międzystan” nie charakteryzuje się „antropologiczną” różnicą (naj­pierw w momencie śmierci tylko osiągnięcie pełni przez bezcielesną duszę, a potem na końcu również osiągnięcie pełni przez wskrzeszo­ne ciało), lecz różnicą— jeśli się chce — „kosmologiczną” (w momen­cie śmierci tylko osiągnięcie pełni przez „część” świata moich relacji, a potem na końcu osiągnięcie pełni przez cały kosmos).

Ad (3): Tym samym jasne się chyba stało, że nie musimy wcale żegnać się z pojęciem duszy. Zgodnie z koncepcją Tomasza z Akwi­nu można rzec krótko i zwięźle: Człowiek jako jedność i całość jest duszą, o ile jest obrazem Boga, adresatem Jego słowa i vis-a-vis Jego miłości, czyli krótko, o ile stoi on „przed Bogiem”, wznosząc się w ten sposób ponad wszelkie więzi doczesne i odnajdując swą pełnię jedynie w Stwórcy. Człowiek jako jedność i całość jest cia­łem, jeżeli nie realizuje istotowo go określającej relacji do Boga (swego „bycia duszą”), jeżeli istnieje w sposób indywidualnie uwe­wnętrzniony („w sobie”), niezapośredniczony („w innym”), zato­piony w świecie, w sieci ziemsko-światowych relacji. Właśnie tym jest „ciało”, to znaczy, że jest czymś więcej niż tylko „indywidualną fizycznością”. Stanowi ono raczej warunek tego, że człowiek we wszystkich swych życiowych aktach „przekłada się” na świat i „wy­raża poprzez świat”, w tym wyrazie samego siebie zawsze zarówno kształtując cząstkę świata, jak i będąc przez niego kształtowanym. Ciało jest zatem tym, co w sposób niezbywalny wiąże człowieka via „wielkie ciało świata” z pozostałymi ludźmi, braćmi i siostrami. Sprawia ono, że człowiek tylko w ten sposób może stać „przed Bo­giem” (może być duszą), że „ucieleśni” ten swój stosunek do Boga (pozytywnie bądź negatywnie), to znaczy przełoży na świat, na kompleksową sieć relacji ludzkich, urzeczywistniając właśnie w ten sposób siebie i swój stosunek do Boga w byciu-z i byciu-dla, to jest dla innych i z innymi.

Owo ludzkie „bycie-duszą”, ludzkie „stanie przed Bogiem” jest — bo tak chciał tego Stwórca — niezniszczalne. Jednakże owa nie­przemijalność staje się o tyle momentem w samym wydarzeniu zmartwychwstania, że — jak mówi Georg Scherer — Bóg jest tym, który

przenosi duszę także przez przepaść niebytu możliwego z jej per­spektywy [!]. [.. .] Nieśmiertelność i zmartwychwstanie nie są już wtedy skonfrontowane ze sobą jako dwa różne modele nadziei czło­wieka na transcendencję śmierci. Nie jest to model z jednej strony bardziej biblijny (zmartwychwstanie), z drugiej bardziej grecko-fi­lozoficzny (nieśmiertelność). Uderzają raczej w to samo.

Zmartwychwstanie w śmierci stanowi wtedy zarówno potwier­dzenie chcianej przez Boga niezniszczalności duszy, jak również danie człowiekowi udziału w zmartwychwstaniu Chrystusa. Obie rzeczywistości dzieją się jednocześnie. Gdyż jeszcze raz przywo­łajmy Scherera:

Jeżeli Bóg pragnie duszy jako „ty”, ale jako takiego „ty”, które ukonstytuowane jest cieleśnie, to trudno sobie wyobrazić, ażeby po­nowne zjednoczenie z ciałem, a zatem osiągnięcie pełni najskrajniej pojętego indywidualnego bytu ducha-duszy jako cielesnego „ty” Boga, oznaczało, że dusza przebywająca w chwale Bożej zostanie dodana później.

Tym samym według mnie nic nie przemawia przeciwko kon­cepcji „zmartwychwstania w śmierci”. Ten sposób mówienia odpo­wiada również bardziej biblijnie umotywowanemu językowi wiary i przepowiadania. Albowiem w Biblii (i bez tego obrazowe) pojęcie „zmartwychwstania” ma wielką różnorodność znaczeń. Jako śmierć i zmartwychwstanie z Chrystusem można na przykład rozumieć chrzest, jak również chrześcijańskie życie i śmierć. Zmar­twychwstanie oznacza współumieranie z Chrystusem w chrzcie i darowane w chrzcie nowe życie (por. np. Rz 6). W pismach Janowych zmartwychwstaniem nazywa się również urzeczywistnie­nie wiary i miłości (por. 1 J 3,14). Dlatego zmartwychwstanie staje się rysem charakterystycznym całej drogi wiary. Tak samo wydaje się, że przynajmniej 2 List do Koryntian 5,8 rozumie indywidualne przebywanie z Chrystusem po śmierci jako zmartwychwstanie. Nie do pomyślenia byłoby, gdyby odmówić określenia zmartwychwsta­nie „wewnętrznej stronie” wydarzenia śmierci, a zatem owej chwili, kiedy człowiek cieleśnie postawiony jest w sytuacji współumiera­nia z Chrystusem i wezwany do porzucenia wszelkich prób samo­stanowienia i do osunięcia się tak samo jak Jezus z wiarą, nadzie­ją i miłością na ręce Ojca. Ponieważ chrześcijańskie umieranie jest ostatnim potwierdzeniem chrztu, również tutaj w sposób najbardziej dosadny dokonuje się zmartwychwstanie, nie zaś tylko oddzielenie nieśmiertelnej duszy czy ducha, egzystującej dalej w „stanie”, któ­ry oznacza wprawdzie przebywanie z Chrystusem w chwale, ale nie bycie zmartwychwstałym, nie uczestnictwo w Jego zmartwychwstaniu. Natomiast zastrzeżenie Josepha Ratzingera, iż: „»Zmar­twychwstanie w śmierci« Jezusowi jest nieznane”, sformułowane w jego książce o Jezusie, nie będzie miało raczej trwałej racji bytu, gdyż gdyby to miało być argumentem, trzeba by było wyelimino­wać mnóstwo obowiązujących chrześcijańskich prawd wiary, bo należałoby w ogóle i w szczególe powiedzieć o nich, że są one „Jezusowi nieznane”.

Teologiczne rozważania mają wszakże zawsze również charak­ter „regulacji językowych”. Gdyby zadekretować definicję: Pod pojęciem zmartwychwstania należy rozumieć wyłącznie uniwersal­ne osiągnięcie pełni na końcu świata i dziejów, wtedy — naturalnie! — w myśl takiej definicji indywidualne — wszakże nigdy tylko in­dywidualne! — wydarzenie w momencie śmierci nie stanowi zmar­twychwstania. Jednakże, ściśle biorąc, nie można by wtedy również mówić o zmartwychwstaniu Jezusa. Jeżeli jest ono jednak „antycy­pacją, uprzedzeniem uniwersalnego zmartwychwstania na końcu, dlaczego wtedy nie rozumieć — naturalnie z mniejszym prawdopo­dobieństwem — również naszego własnego zmartwychwstania jako uczestnictwa w Jego zmartwychwstaniu?

 

Zobacz pozostałe rozdziały

 


7W tym miejscu autor wprowadza trzecie pojęcie Köper, którego odpowiedni­kiem w polszczyźnie jest również ciało w sensie: «tkanka mięsna, tłuszczowa, łączna i skórna obrastająca szkielet człowieka lub zwierzęcia» (SJP). Czwarte znaczenie w polszczyźnie to zwłoki, niem. Leichnam, także tłumaczone w tekście jako ciało, np. w zdaniu powyżej — przyp. tłum.