Gisbert Greshake “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” cz. XVIII

Zapraszamy do lektury dzieła “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” autorstwa Gisberta Greshake’a.

 

Rozdział drugi
NIEBO – „COMMUNIO SANCTORUM IN COMMUNIONS TRINITATIS”

 

Do najbardziej fundamentalnych doświadczeń naszego życia tu i teraz należy z pewnością takie, w którym człowiek znajduje spełnienie jako człowiek tylko wtedy, gdy nie zatrzymuje się na sobie, lecz wychodzi z siebie i nawiązuje komunikację z innymi, gdy nie wykorzystuje swej wolności dla własnych korzyści, lecz angażuje ją na służbę dla innych ludzi, krótko: gdy kocha. Jeżeli jednak już teraz doświadczamy spełnienia w byciu człowiekiem tylko wtedy, gdy nasze człowieczeństwo rozumiemy i urzeczywistniamy jako bycie-z, to można wyciągnąć wniosek, że niebo jako spełnienie życia ludzkiego polega w najgłębszej mierze na pełni miłości i wspólnoty z Bogiem i wieloma ludźmi, braćmi i siostrami. Inaczej mówiąc: Niebo to w istocie rzecz „społeczna”, wspólnotowa, nie prywatne tête-à-tête człowieka z Bogiem. Odpowiada to też obrazom Pisma Świętego mówiącym o niebie, a szczególnie przesłaniu Jezusa. Z literatury rabinistycznej z czasów Jezusa wiadomo, że ówczesny judaizm dysponował niesamowicie barwnymi wyobrażeniami świa­ta niebieskiego. W zestawieniu z nimi rzuca się w oczy niezwykła koncentracja, z jaką Jezus mówi o niebie. Przywołuje On tylko jeden obraz, obraz wspólnej uczty (uczty weselnej). Niebo to zatem jedna wielka wieczna wspólna uczta, na której będziemy się mogli znowu spotkać i paść sobie w objęcia! Już prorocy Starego Testamentu oraz Apokalipsa św. Jana przedstawiają niebo, sięgając po obraz Miasta Bożego, czyli widzą w nim rzeczywistość społeczną. W Apokalip­sie św. Jana na pełnię patrzy się przez pryzmat wspólnej liturgii. Wszystkie te obrazy wskazują zatem na to, że wspólnota jest dla nieba istotna. Jeżeli już obecne życie wiary polega na tym, by stawać się coraz bardziej i bardziej ciałem Chrystusa, to znaczy upodabniać się do Chrystusa i stawać się jedno z innymi członkami Jego „ciała”, to niebo polega na tym, że będziemy wszyscy na wskroś ciałem Chry­stusa, maksymalnie do Niego podobni i z Nim związani, ale również zjednoczeni z innymi w bezwarunkowej wymianie miłości.

I dalej: Ponieważ niebo jest partycypacją w życiu Boga, jak to wyraźnie mówi 2 List św. Piotra (2 P 1,4), możemy oczekiwać, że w niebie w sposób niewyobrażalnie spotęgowany będą istnieć wszystkie te rzeczy, w których już w tym życiu doświadczamy „rzeczywistości boskiej” i „dotknięcia wieczności”. Mam na my­śli „momenty dogłębnie doświadczanej miłości, pojednania i przy­jaźni, najbardziej fascynujące chwile naszej kreatywności i potencji twórczej, doświadczenia piękna w sztuce i doświadczenia szczęścia w naturze” (Ottmar Fuchs).

Temu wszystkiemu towarzyszy też, że niebo zaczyna się już tam, gdzie Chrystus kształtuje się w ludziach, gdzie ludzie są dla siebie nawzajem i gdzie się kochają, pozwalając się obdarowywać uszczęśliwiającymi darami i obdarowując innych. Niebo zatem nie jest całkowicie inną, obcą rzeczywistością, która zacznie się dopiero kiedyś, tam, później. Również tutaj trzeba pożegnać się z dualistycz­nym myśleniem dwukondygnacyjnym. Również do nieba odnosi się to, co powiedzieliśmy o stosunku przyszłości na tym i tamtym świę­cie. Niebo zapowiada się już teraz, już teraz się zaczyna, stopniowo powstaje za życia na ziemi tam, gdzie praktykuje się wiarę, nadzieję i miłość, a ludzie są sobie nawzajem przychylni w miłości.

Otóż z tego wynika również, że niebo, wieczna szczęśliwość u Boga we wspólnocie z licznymi braćmi i siostrami, nie jest jeszcze „gotowe” tak po prostu, jak sugerowałby to obraz nieba jako „prze­strzeni”, w którą się wchodzi. Niebo ma historię. Dopiero wtedy będzie całkowicie ukończone, kiedy my wszyscy, kiedy cała ludz­kość, osiągnie pełnię.  Obecnie niebo jest jeszcze w fazie stawania się, aż Bóg będzie „wszystkim we wszystkich”. Dopiero wtedy bo­wiem każdy osiągnie swój cel i będzie zakończone wznoszenie cia­ła Chrystusa. A to zakłada, że nastąpi zjednoczenie wszystkich ludzi z Bogiem i w ten sposób koniec historii. W tym sensie można i trzeba powiedzieć, że również Chrystus, „głowa” ciała, nie jest jeszcze ukończony, ale „czeka” wraz z błogosławionymi nieba na osiągnięcie pełni przez wszystkie swe członki. Istnieje na ten temat piękny i niezwykle przejmujący wywód wielkiego starożytnego te­ologa Orygenesa:

[Pełnej] radości nie otrzymali jeszcze nawet Apostołowie, lecz cze­kają oni, aż ja będę miał w niej udział. Gdyż również święci [uświę­ceni] odchodzący z tego świata nie otrzymują od razu całej zapłaty za swe zasługi, lecz czekają na nas, […] aby wraz z nami dotrzeć do pełnej szczęśliwości. […] Zmartwychwstanie bowiem […] Jed­no ciało”. „Nawet jeśli jest wiele członków, to jedno ciało”. Zatem oko nie może powiedzieć do dłoni: nie potrzebuję cię. Nawet jeżeli oko jest zdrowe i zdolne widzieć, to przecież brak mu pozostałych członków. Gdzie wtedy radość oka? […] Z pewnością będziesz się cieszył, opuszczając ziemię jako święty; twoja radość będzie jed­nak dopiero wtedy pełna, kiedy nie będzie ci już brakowało żad­nego członka. Sam bowiem będziesz czekał, tak samo jak czekają już na ciebie. Jeśli jednak dla ciebie, który sam jesteś członkiem, radość tak długo nie będzie pełna, jak długo brak będzie choćby jed­nego członka, to o ileż bardziej Pan nasz i Zbawiciel, będący głową i twórcą tegoż ciała, nie będzie cieszył się pełnią radości tak dłu­go, jak długo brakować Mu będzie jeszcze jakichś członków cia­ła? […] On bez ciebie nie chce otrzymać pełni chwały, to znaczy nie chce jej bez swego ludu, stanowiącego „Jego ciało” i „Jego członki”.

Słowa te jeszcze raz wyraźnie pokazują, że niebo jest rzeczy­wistością „społeczną”, „wspólnotową”. Pełnię osiągniemy tylko wspólnie. Tylko jako wspólnota i we wspólnocie dotrzemy do osta­tecznego celu.

Pytając o ostateczne uzasadnienie tego stanu rzeczy, natrafiamy na chyba najbardziej centralne przekonanie wiary chrześcijańskiej: Bóg sam jako Bóg w Trójcy Jedyny, jako jedność Ojca, Syna i Du­cha Świętego, stanowi wspólnotę (communio) i dlatego również i my możemy osiągnąć pełnię w Nim jako wspólnota i we wspólno­cie. Zdanie „Bóg jest wspólnotą” brzmi może trochę obco i mogło­by zostać też całkowicie błędnie zrozumiane, jeżeli zinterpretowano by je triteistycznie, to znaczy po linii „doktryny o trzech Bogach”, czyli tak, jak gdyby Bóg był „wspólnotą Bogów” trzech samodziel­nych osób. Otóż Bóg jest w inny sposób wspólnotą, niż wspólno­ty, które znamy z doświadczenia. U nas wspólnota powstaje, kiedy osoby dotąd niezależne nawiązują ze sobą relacje, realizując wspól­notę, pozostają one jednak nadal odrębnymi osobami. Tak w Bogu być nie może. W Bogu nie ma najpierw jakichś trzech, którzy wy­chodząc ze swej samoistności, nawiązują ze sobą relację. Jedność Boga to raczej wykraczająca poza wszelkie pojęcie pierwotna jedność relacji miłości, w której trzy Osoby wzajemnie przekazują sobie jedno boskie życie i w tej wymianie okazują się być zarówno na wskroś różne, jak i w najwyższej mierze jednością.

Wiara chrześcijańska, a także judaizm i islam, obstaje zatem z całą jasnością i wyrazistością za jednym i jedynym Życiem Bożym, za jed­nym i jedynym Bóstwem, ale Bóstwo to realizuje się i urzeczywistnia konkretnie poprzez wymianę życia i miłości trzech Osób. A Osoby te są – tak formułuje to teologia – czystą relacją, czystym byciem-od-siebie ku-sobie-nawzajem. Właśnie dlatego są sobą, że znajdują się w re­lacji i w ten sposób nierozerwalnie tworzą jedno Bóstwo. Wśród nas, ludzi, zachodzi nieustanna różnica między byciem mną samym a by­ciem dla innych, między byciem substancją a byciem relacją. W Bogu natomiast każda osoba jest przez to, że jest w relacji. Gdy patrzymy na Boga Trójjedynego, bycie w relacji z drugim okazuje się najwyż­szą formą jedności. Albo inaczej: Najwyższą formą jedności jest ko­munikacja wielu, jest jedność, która realizuje się we wzajemnych relacjach, i odmienność, która urzeczywistnia się w jednej sieci relacji, we wspólnym zgraniu. Dopiero z tej perspektywy centralne zdanie Nowego Testamentu, iż „Bóg jest miłością” (1 J 4,16), jawi się w pełnym świetle. Jeżeli jeden Bóg jest miłością, to trzy Osoby stanowią jakoby „węzły”, między którymi realizuje się rytm miło­ści: dawanie – przyjmowanie – oddawanie. Wszystkie trzy Osoby są dlatego – jak trafnie formułuje to Hans Urs von Balthasar – , jedną i tą samą miłością w trzech sposobach istnienia, koniecznych, aby w Bogu mogła istnieć w ogóle miłość i to […] miłość najwyższa, najbardziej bezinteresowna”. Jeden Bóg jest wspólnotą, albo – jak to się dzisiaj często mówi – komunią, jedną miłosną grą, która wy­darza się między trzema osobami: jest miłowaniem, byciem umiło­wanym i współumiłowaniem.

Ten mały „ekskurs” trynitamo-teologiczny pozwala zrozumieć, dlaczego niebo jest wspólnotą i nasza tam droga musi zwać się – „wspólnota”. Ponieważ sam Bóg stanowi wspólnotę i stworzył człowieka na swój obraz, także nasze właściwe docelowe i osta­teczne przeznaczenie może polegać tylko na tym, ażeby dalej rozwi­jać to, czym w początkach jesteśmy, czyli „obraz Boga”, i zarazem coraz bardziej stawać się tym, czym jest sam Bóg: wspólnotą, ko­munią.

Jednocześnie dotykamy również naszego właściwego, central­nego zadania życiowego, więcej nawet, najgłębszego sensu czasu i historii: Jesteśmy posłani i uzdolnieni, aby w procesie naszego ży­cia ziemskiego, odrzucić pierwotny narcyzm grzechu i stać się czło­wiekiem wspólnotowym i zdolnym do życia we wspólnocie. Tyl­ko, gdy staniemy się „komunialni”, będziemy mogli na wieczność współuczestniczyć w życiu „komunialnego” Boga. Inaczej pozosta­niemy niejako ciałem obcym w obiecanym nam życiu. Po to zatem dano nam czas, czas życia i historii, żebyśmy rozumieli nie tylko pa­sywnie – to znaczy przez zwykłe przyjmowanie i bierną akceptację działania Bożego wobec nas – czym jest Boża praktyka życia, ko­munia, którą Bóg stwarza ze źródła i pełni swej istoty, lecz żebyśmy zrozumieli ją również ze źródła nas samych, to znaczy w aktyw­nym czynie dokonanym mocą osobistej wolności. Jeśli będzie nam wolno – mówiąc obrazowo – współuczestniczyć w niebie w życiu trynitamego Boga, to nie mamy czynić tego jak marionetki, które nie potrafią inaczej, jak tylko działać poruszani przez inscenizatora; także nie jak żebracy, którym wszystko przypada niezasłużenie; lecz jak ci, którzy podczas życia na ziemi mogli w wolności, to znaczy ze swego własnego źródła, być „współtwórcami” swego spełnione­go życia, w ten sposób upodabniając się jeszcze bardziej do Boga, który ze swej istoty jest komunią, wspólnotą.

Perspektywa ta pogłębia ponadto raz jeszcze kwestię relacji ży­cia na tym świecie, na ziemi, i życia na tamtym świecie, w niebie (zob. cz. 1, rozdz. 5). Życie ziemskie to nie po prostu czas próby w tym sensie, że człowiek poprzez podejmowanie odpowiednich działań moralno-religijnych okazuje się godnym nieba i otrzymu­je je następnie jako „zapłatę” od Boga. Gdyby tak było, nie istnia­łaby jakakolwiek wewnętrzna relacja między życiem doczesnym a wiecznym. To byłoby tak, jakby jakiś robotnik przez cały rok ciężko „harował”, aby następnie podczas urlopu na Majorce móc do woli korzystać z owoców swej pracy. Między codzienną pra­cą a przyjemnościami na urlopie nie ma wtedy żadnej wewnętrz­nej relacji. Praca i uzyskiwane z niej zarobki stanowią jedynie warunek materialny urlopu. Rzecz ma się natomiast zupełnie ina­czej, jeśli chodzi o naszą ziemską egzystencję w obliczu wiecznej przyszłości! Zadanie postawione nam przez Boga w życiu, byśmy się stali ludźmi wspólnotowymi i zdolnymi do wspólnoty albo – mówiąc inaczej – żebyśmy stali się kochającymi ludźmi, jest we­wnętrznym istotnym warunkiem możliwości otrzymania życia Boga Trójjedynego. Możemy i powinniśmy stać się tym, czym jest Bóg – komunią, ażeby nasze życie osiągnęło prawdziwą peł­nię. I właśnie to jest niebem: comniunio Sanctorum in communione Trinitatis — „wspólnota świętych we wspólnocie Boga Trójje­dynego”.

Wspólnota ta nie jest niczym „statycznym”, tak jakby wszel­ka dynamika i ruch, wszelkie bycie w drodze i każde spojrzenie do przodu miały się zakończyć, kiedy zostanie osiągnięta i kiedy wszyscy znajdą w niej pełnię. Również w niebie, uczestnicząc w ży­ciu Boga, pozostaniemy stworzeniami skończonymi, które nigdy, przenigdy nie zdołają wyczerpać nieskończonego życia Trójjedynego Boga. Dlatego życie to będzie nam oferowało coraz to nowe niespodzianki, będzie nam udzielone jako coś stale nowego, do­tąd niedoświadczanego; Boża miłość i przyjaźń będzie nas prowa­dzić coraz głębiej i intensywniej do wspólnoty ze sobą. Życie Boże to życie, a nie spokój, choćby najbardziej uszczęśliwiający. Fa­scynacja nieustannymi nowymi przeżyciami nie będzie miała nigdy końca.

Niebo to – jak powiedzieliśmy – staje się już teraz, już zaryso­wuje się w cichych znakach tam, gdzie urzeczywistniana jest wiara, nadzieja i miłość, gdzie ludzi łączy miłość wzajemna i gdzie starają się oni bardziej jeszcze upodobnić do „Boga wspólnotowego”, na którego obraz zostali przecież stworzeni. I na odwrót: Tam, gdzie człowiek zatrzymuje się na sobie samym, gdzie dusi się w ego­izmie, gdzie odrzuca innych i odmawia wspólnoty, tam życie ludz­kie już teraz ulega destrukcji, tam – innymi słowy – zaczyna się już to, co Pismo i tradycja nazywa „piekłem”. Mądrość ludowa rozpo­znała to prawdziwie, formułując powiedzenie: „tam jest prawdziwe piekło”. Tam, gdzie na przykład cała rodzina jest ze sobą skłócona i zwaśniona, gdzie ciągle dochodzi do scysji i kłótni, gdzie nie ma porządku i sprawiedliwości, tam faktycznie jest piekło. Zaczyna się tam coś, co pomyślane do końca i przedłużone w przyszłość ozna­cza, że życie ludzkie całkowicie mija się z celem. To właśnie piekło. Piekło nie jest karą, obmyślaną przez Boga, pragnącego na koniec jeszcze „wyładować się” na grzeszniku: Piekło i niebo to poniekąd immanentna logika samego życia ludzkiego, absolutne zwieńczenie – pozytywne bądź negatywne – ludzkiej egzystencji, w formie roz­poczynającej się obecnie. Niebo i piekło rozwijają się i dojrzewa­ją w naszym życiu poniekąd już teraz; już teraz niebo bądź piekło może się „rozpętać”.

Niebo bądź piekło! Owo „bądź” wskazuje na krisis (rozróżnie­nie, rozstrzygnięcie), określające już teraz w najgłębszym stopniu nasze obecne życie, a co dopiero nasze życie przyszłe, ostateczne. Krisis tradycja biblijna i kościelna wiązała z instancją sądu. Sąd Ostateczny na końcu świata i czasów i (lub) sąd szczegółowy po śmierci to nazwy wydarzenia, które poddaje badaniu, „rewizji” i no­wemu zaklasyfikowaniu „żniwo (albo anty-żniwo) czasu” i przez to rozstrzyga o naszym wiecznym losie.

 

Zobacz pozostałe rozdziały