Gisbert Greshake “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” cz. XV

Zapraszamy do lektury dzieła “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” autorstwa Gisberta Greshake’a.

 

Rozdział siódmy
NAUKA O REINKARNACJI ALTERNATYWĄ DLA WIARY W ZMARTWYCHWSTANIE?

 

Obok zasadniczej negacji życia po śmierci i chrześcijańskiego przekonania o zmartwychwstaniu w ciągu ostatnich dwudzie­stu lat począł się szerzyć inny pogląd (wśród Niemców mówi się o może nawet trzydziestu procentach sympatyków): przeświadczenie o wędrówce dusz po śmierci względnie o wielokrotnej reinkarnacji („ponowne wcielenie”) ducha po śmierci. Obecna aktualność tego przekonania może mieć trzy różne powody:

W ostatnich dziesięcioleciach w świecie zachodnim można było zaobserwować – jako nurt przeciwny do jednowymiarowej my­śli postępowej – zwrócenie się ku medytacji, ciszy i autorefleksji, trend, który objął szerokie kręgi. W ramach owej „nowej duchowo­ści” nawiązywano nierzadko do dalekowschodnich praktyk medyta­cyjnych i tamtejszych doświadczeń. W ten sposób zapoznano się też z azjatycką ideą wędrówki dusz, która dzięki temu również na Za­chodzie zaczęła się cieszyć ponownym zainteresowaniem. Owa da­lekowschodnia idea – jak jeszcze zobaczymy – uległa jednak w roz­strzygającym miejscu reinterpretacji. Obok zasadniczej negacji życia po śmierci i chrześcijańskiego przekonania o zmartwychwstaniu w ciągu ostatnich dwudzie­stu lat począł się szerzyć inny pogląd (wśród Niemców mówi się o może nawet trzydziestu procentach sympatyków): przeświadczenie o wędrówce dusz po śmierci względnie o wielokrotnej reinkarnacji („ponowne wcielenie”) ducha po śmierci. Obecna aktualność tego przekonania może mieć trzy różne powody:

Mniej więcej jednocześnie ze zwrotem ku medytacji i ducho­wości zaobserwować można było odnowę zainteresowania kwestia­mi religijnymi w ogóle. Zainteresowanie to wszakże nie zwraca­ło się w kierunku tradycyjnych, zinstytucjonalizowanych wspólnot wyznaniowych albo zwracało się tylko w niewielkim stopniu, na­tomiast skłaniało się albo ku nowym formom praktyk religijnych w ogóle, albo ku synkretycznym ruchom religijnym (antropozofii i innym), albo ku szerokim wodom ezoteryki i okultyzmu, albo ku zbudowanym samodzielnie „składankom religijnym”. W każdym z tych nowych religijnych „nurtów” – które swe prymarne uzasad­nienie mają zapewne w niespełnionej przez nowoczesność obietni­cy zapanowania nad światem i poprowadzenia go ku coraz to no­wym horyzontom – występuje nauka o reinkarnacji. Podpiera się ją – przynajmniej w okultyzmie, ale także u niektórych psychoanali­tyków – empirycznymi argumentami. Dowodu dla rzekomych po­nownych narodzin upatruje się w fakcie, że istnieją ludzie, którzy podobno pamiętają swoje poprzednie życie albo są do tej pamięci przywiedzeni na drodze praktyk psychoterapeutycznych („protoko­ły powrotu”) (pewne rzeczywiście potwierdzone fenomeny empi­ryczne, takie jak na przykład tak zwane dejavu, można zinterpre­tować również całkiem inaczej). W każdym razie zainteresowanie reinkarnacją dobrze komponuje się ze współczesnym zaciekawie­niem informacjami dotyczącymi życia po śmierci. Imponująco duża jest wysokość nakładów książek, które próbują rzucić okiem poza zasłonę śmierci; literatura ezoteryczna i okultystyczna cieszy się na rynku księgarskim zainteresowaniem, jak nigdy dotąd.

Najważniejszy motyw ponownego zainteresowania się naukami o reinkarnacji leży raczej jednak gdzie indziej. Żyjemy w czasach, które charakteryzują się tym, że ludzie stają się coraz bardziej nie­zdolni do nawiązywania jakichkolwiek więzi. Diametralnie spadła na przykład gotowość i zdolność do zawierania trwałych małżeństw. Również w odniesieniu do innych decyzji życiowych można zaob­serwować podobne tendencje. Wielu ludzi nie jest już po prostu w stanie zdecydować się na formy życia o wyrazistym kształcie, nie potrafi przyrzec trwałej wierności, czy też w wolności zwią­zać się, podejmując zobowiązanie w obliczu niedającej się przewi­dzieć przyszłości. Zamiast nawiązywać więzi i składać obietnice wierności wielu woli rozwiązania tymczasowe, eksperymentowa­nie i wypróbowanie, czasowość, byle tylko nie musieć brać odpo­wiedzialności i decydować się na definitywny związek. Określenie Friedricha Nietzschego, że człowiek to zwierzę zdolne do obietni­cy, współcześnie jest nieustannie dementowane. Nie dostrzega się tej głębokiej prawdy, że człowiek w rzeczy samej jest istotą, która jako jedyna mocą swej wolności może w czasie podejmować defi­nitywne decyzje i tym samym również składać obietnicę wierności. Właśnie na tym polega wielkość i godność człowieka, że zdolny jest on w obliczu upływającego czasu do takich definitywnych kroków i że potrafi dłużej niż przez chwilę dochować wierności przyjętym w wolności formom życia, więziom i odpowiedzialnościom.

Istnieje zapewne ścisły związek między tak szeroko dziś rozpo­wszechnioną niezdolnością do nawiązywania więzi i podejmowa­nia odpowiedzialności a przekonaniem o wędrówce dusz bądź też tylko sympatyzowaniem z wędrówką dusz. Tam, gdzie czas i dzie­je przestano pojmować jako „wymiar”, w którym i z którego po­wstać musi pewna definitywność, gdzie czas i historia traktowane są jako poligon dla ciągle nowych, niezobowiązujących prób i eks­perymentów, tam całe życie jawi się jako coś tak bardzo tymczaso­wego, że wniosek nasuwa się sam: Dlaczego nie miałaby się udać druga, trzecia, czwarta … próba, gdy pierwsza odsłona mego ży­cia zakończyła się fiaskiem? Cykl reinkarnacji zmienia się w po­zbawiony ryzyka proces, pozwalający na stopniowe „dopracowanie się” w kolejnych, jakże różnych próbach i eksperymentach życio­wych prawdziwej dojrzałości. Exercitium ludzkiej wolności staje się – w ostatecznej konsekwencji – „grą”, którą można zawsze podjąć na nowo, gdy poprzednia skończy się częściową albo całkowitą kla­pą, podobnie jak dzisiaj zawiera się nowe małżeństwo albo wcho­dzi w związek partnerski, gdy pierwszy się nie uda. Również w tym aspekcie należy – owo „również” trzeba dobitnie podkreślić – po­strzegać aktualność doktryny o wędrówce dusz. Wspaniale i bardzo przekonująco wkomponowuje się ona w rozpowszechniony, pozba­wiony zobowiązań styl życia, otwierając w zasadzie bezpowrotnie utraconą teraźniejszość na przyszłe „powracające teraźniejszości”. Podkreślmy zdecydowanie, że niniejsza diagnoza nie odnosi się do dalekowschodniej pobożności ani do co niektórych zachodnich nur­tów humanistycznych, w których wierzy się w wędrówkę dusz.

Jednakże na przykładzie owej „wulgaryzacji” doktryny o rein­karnacji uwypukla się głęboka reorientacja, której nauka ta, ukształ­towana pierwotnie przez dalekowschodnią religijność, doznała na Zachodzie. W hinduizmie (a częściowo również w buddyzmie) „wędrówki duszy” podejmowane wciąż na nowo, aż do osiągnięcia ostatecznego oczyszczenia i dojrzałości są czymś „straszliwym”, karą i przekleństwem, które wywołują strach i grozę, i o których ustanie człowiek modli się i walczy. W modlitwie Tukarama (1598— 1650) padają takie słowa:

 

Jakież cierpienia w cyklu życia.
Przed poczęciem w łonie matki urodzono mnie już
8400000 razy. A teraz jestem tutaj, żebrakiem, bez środków.
Suma moich żyć więzi mnie niczym sieci.
Plon moich czynów,
karman nakłada mi pęta.
Cierpię pod biczem jego władzy…
Kto poniesie moje nieszczęście?
Kto weźmie na siebie mój ciężar?…
Czas już, byś przybył.
Jestem ubogim w potrzebie.
Nie patrz na me błędy;
Tuka prosi o Twe zmiłowanie.

 

Całkiem inaczej wygląda to u wielu zachodnich reprezentantów omawianej doktryny. Wielu nam współczesnych wita możliwość reinkarnacji jako nową szansę dla życia nieudanego, przegranego, tylko popróbowanego. Owa fundamentalna różnica między daleko­wschodnią a zachodnią ideą wędrówki dusz powinna dać do my­ślenia. Moim zdaniem stanowi ona potwierdzenie tego, że zainte­resowanie reinkarnacją na Zachodzie u wielu – nie u wszystkich! – wiąże się ze spłaszczeniem wolności i niezdolnością nadania swe­mu życiu definitywnego kierunku.

Dlaczego w świecie ukształtowanym przez Biblię nigdy nie do­szło do sformułowania nauki o reinkarnacji?8 Właśnie, dlaczego sprzeciwia się ona w sposób istotny i radykalny wierze chrześcijań­skiej opartej na Biblii? I to tak bardzo, że w przypadku jej przyję­cia nie chodzi jedynie o „dodanie” jakiegoś nowego przekonania do chrześcijaństwa, „ale o nowy czynnik, zmieniający całe równanie” (Helmut Zander). Na poparcie tego przytoczymy tutaj tylko dwa aspekty (z całego katalogu).

  1. Każdy rodzaj doktryny o wędrówce dusz musi zakładać, że właściwość człowieka ufundowana jest w duszy (duchu, iskrze du­cha itp.), ciało natomiast jest czymś przygodnym, przypadkowym, co w każdej chwili można wymienić, czymś niższym, właśnie, cza­sami nawet – czymś wręcz negatywnym, co trzeba przezwyciężyć. Taki obraz człowieka jest bardzo stary. Już Platon, sięgając do tra­dycji orfickich, użył sformułowania: „soma – sema”, tzn. „ciało jest grobem (duszy)”. Zbawienie polega zatem na uwolnieniu od ciała; stąd należy go oczekiwać dopiero w momencie śmierci, kiedy to du­sza opuszcza całkowicie ciało. Teorie reinkarnacji podchwytują taki albo podobnie dualistyczny obraz człowieka. Pierwotnie bezcieles­na, preegzystentna dusza zostaje „wrzucona” w ciało; w momen­cie śmierci opuszcza dotychczasowe ciało i wchodzi, jeżeli jeszcze w ogóle nie dojrzała albo dojrzała niewystarczająco, do nowego ciała (albo do wielu nowych ciał). Jako przykład tego rodzaju po­glądów przytoczmy trzy teksty z dawniejszych i nowszych czasów: „Tak jak ludzie cieszą się, ubierając po starej świeżą suknię, tak du­sza zawsze wymienia stare ciała na nowe” (Gita 2,22). – W liturgii chrzcielnej antropozoficznej Wspólnoty Chrześcijan mówi się: „Peł­nym mądrości anielskim dziełem sztuki jest świątynia ciała, a mimo to jest ona jednocześnie jaskinią i grobem duszy”. – A u Hansa Torwestena przeczytać można: „Duch przebiera się w coraz to nowe po­włoki [!], przechodzi przez coraz to nowe doświadczenia, szuka coraz lepszych możliwości wyrazu, aż w końcu wyrasta [!] ze wszystkich powłok, odkrywając swą nieskończoność”. Ciało zatem jawi się jako „suknia”, „powłoka”, „grób”. Ciąg reinkarnacji jako nieustanna prze­bieranka, której towarzyszy wyrastanie z powłoki cielesnej! Nośni­kiem właściwego ,ja” jest zatem duch. Człowiek ma ciało (albo sukcesywnie wiele ciał), ale nie jest ciałem.

Ponieważ ciało w cyklu reinkarnacji ciągle jest zrzucane, tożsa­mość jednego i tego samego człowieka może zagwarantować tyl­ko ciągłość ducha. Trzeba przy tym założyć, że duch „zabierze ze sobą” do nowej konkretnej formy życia „wyniki” wcześniejszych procesów życiowych, gdyż tylko tak owo jedno i to samo ,ja”, któ­re wykształciło się we wcześniejszych formach życia i w kontakcie z nimi, może oczyścić się i dojrzeć w szeregu wielu inkarnacji. Czy jednak to założenie da się konsekwentnie utrzymać? Ażeby z powo­dzeniem przepracować, zrewidować minione, chybione życie albo wznieść na wyższy poziom życie udane, „człowiekowi żyjącemu obecnie musiałaby towarzyszyć wystarczająca świadomość tego wszystkiego, czym był i co uczynił przed tym życiem; musiałby mieć wiedzę na temat swej tożsamości. Tak długo, jak nie ma takiej świadomości, działa zawsze w ciemno, tym bardziej rozmijając się tym sposobem ze swym wcześniejszym życiem. Problem tożsamo­ści zaostrza się, jeżeli pomyśli się o nim w kontekście zakładanego dualizmu; kim jest »ja« – jeżeli mogę być także Napoleonem albo Friedrichem Hörderlinem? Duszą? Ciałem?” (Gottfried Bachl). Je­żeli duch – bądź co bądź zasada odpowiedzialnego działania, auto­refleksji i pamięci – ma gwarantować ludzką tożsamość, musiałby zasadniczo (a nie tylko – jak sądzą niektórzy – w wyjątkowych przy­padkach) mieć świadomość swej wcześniejszej egzystencji. Inaczej nie dochodzi tak naprawdę do rewizji, do przepracowania minione­go życia. Dojrzewanie pozostaje czymś przypadkowym, czymś, co nie opiera się na zrozumieniu i celowej woli; porównywalne z grą hazardową, pozostaje czymś subpersonalnym.

Tak samo spojrzenie na ciało jako każdorazowo zmieniające się miejsce inkarnacji ducha rodzi poważne pytania. Czy ciało stanowi tylko powłokę „właściwej tożsamości” mogącą się stale zmieniać? Czy nie jest wtedy rodzajem kostiumu, który aktor dziś zakłada, aby odegrać jakąś określoną rolę, a jutro zmienia na występ w innej roli? Taki albo podobny dualizm duchowo-cielesny obcy jest z gruntu chrześcijańsko-biblijnemu obrazowi człowieka. Nawet jeśli obraz ten – ulegając prapokusie człowieka, by pojmować siebie w spo­sób dualistyczny – w ciągu wieków zawierał większe lub mniejsze kompromisy, to ani Pismo Święte, ani główny nurt przekazu tra­dycji wiary Kościoła nie zna takiego dualizmu. W chrześcijańskim rozumieniu wiary rzeczywisty jest tylko jeden konkretny człowiek, który cały jest duszą i cały jest ciałem. Na pewno trzeba patrzeć na człowieka pod różnymi, biegunowo odmiennymi kątami, ale z tego powodu nie rozpada się on na dwie części składowe, które można by od siebie oddzielić. Ciało jest – jak widzieliśmy – środkiem komu­nikacji. Jest ono tym, co nas, ludzi, łączy ze sobą i ze światem jako całością, i przez co nawiązujemy ze sobą relacje. Jest dla człowieka istotne, przynależy niezbywalnie do jego tożsamości.

Ażeby to zobaczyć i zrozumieć, nie potrzeba skomplikowanej refleksji filozoficznej; jest to kwestia czystego doświadczenia. Trze­ba tylko zapytać: Dlaczego jestem tym, kim jestem; dlaczego jestem taki, jaki jestem? Natychmiast też narzuca się odpowiedź: Bo mam takich, a nie innych rodziców, którzy dali mi taki, a nie inny zestaw chromosomów (z takim, a nie innym charakterem, taką a nie inną zapadalnością na określone choroby), którzy spłodzili mnie i uro­dzili w określonym punkcie czasowo-przestrzennym historii (w tej rasie, w tej strefie przyrodniczej i kulturowej świata, w tym społe­czeństwie), którzy dali mi określone wychowanie. Stałem się taki dzięki mej edukacji szkolnej, dzięki spotkaniom i doświadczeniom, dzięki mojemu współmałżonkowi i zawodowi. Wszystko to przyna­leży do mojej tożsamości, którą otrzymałem wprawdzie nie tylko, ale w sposób istotny za pośrednictwem swego cielesnego usytuo­wania i cielesnej komunikacji. Rezygnacja z ciała i rozpoczęcie po­nownej inkarnacji w nowym ciele (co oznacza również: w nowych warunkach biologicznych i biograficznych, w nowej przestrzeni, w innych warunkach społecznych) niszczy tożsamość człowieka.

Takich wniosków nie obala następujące obrazowe wyjaśnienie antropozofów: Tak jak człowiek idąc spać, bierze rezultaty swych czynów ze sobą do łóżka i rano budzi się jako ten sam, aby roz­począć działanie w tym samym miejscu, gdzie zaprzestał wieczo­rem, a mimo to pozostaje jednym i tym samym człowiekiem, z tą samą biografią, która obejmuje dzień wczorajszy, dzisiaj i jutro, tak w kolejne inkarnacje człowiek zabiera ze sobą wszystko to, co było wcześniej. Ten obraz rozmija się jednak o włos z faktycznym prob­lemem: Ten, kto budzi się rano, wstaje znowu w tych samych wa­runkach tożsamości (ukształtowanie cielesne, charakter, usytuowa­nie społeczne i tym podobne), w których wieczorem zasnął. Właśnie to jednak nie ma miejsca w przypadku nowej inkarnacji. Tożsamość w doktrynach o wędrówce dusz staje się subpersonalnym postula­tem, bez pokrycia i uzasadnienia przez jakikolwiek fenomen faktu cielesnego doświadczenia. To nie pozostaje, jak sądzę, bez skutków dla stosunków międzyludzkich. Kogo albo co kocham właściwie, kochając jakiegoś człowieka? Czy niepowtarzalne cielesne „ty” czy zasadę człowieka, która prezentuje się w tym „ty” „epizodycznie”, „poza” wszelką możliwością doświadczenia? Czy ta ostatnia moż­liwość może jeszcze uzasadnić miłość? Czy częścią miłości nie jest właśnie konkretność i niepowtarzalność cielesnego „ty”?

Nauki o inkarnacji rozrywają zatem w sposób dualistyczny jed­ność człowieka, zaświadczoną przez Pismo Święte, potwierdzoną również przez doświadczenie. Według zwolenników reinkarna­cji duch zrzuca w momencie śmierci ciało jako rzecz mu w zasa­dzie obcą albo obojętną, albo w swej niepowtarzalności zapoznaną i otrzymuje inne ciało jako nowy „poligon” duchowego dojrzewania życiowego. W ten sposób jednocześnie dochodzi do rozbicia poję­cia dopełnienia człowieka: wymiar cielesno-konkretny, stanowiąc jedynie etap przejściowy, „poligon” dla ducha, nie bierze udziału w uzyskaniu przez niego pełni. Temu także sprzeciwia się biblijno-chrześcijańskie przekonanie o jedności ciała i duszy. Przekonanie owo było od samego początku „rozstrzygającym signum, za pomo­cą którego chrześcijanie dystansowali się od doktryny o reinkarna­cji” (Zander), wierząc w osiągnięcie pełni jednego i całego człowie­ka wraz z jego ciałem i światem (będącym niczym „wielkie ciało” człowieka). Właśnie to przekazuje biblijny obraz nadziei o zmar­twychwstaniu ciała. Jak zobaczyliśmy, wydarzenie pełni ma tam po pierwsze wymiar wspólnotowy, a po drugie obraz ten wyraża, że do pełni Bożej wnosimy „nasz świat”. Dopełnienie odnosi się przeto nie tylko do pierwiastka duchowego i psychicznego w człowieku, lecz do całej ludzkiej osoby i wszystkich jej przeznaczeń. Krótko mó­wiąc, wiara w zmartwychwstanie ciała/ducha sprzeciwia się indywi­dualizacji wydarzenia dopełnienia, integrując osiągnięcie celu przez jednostkę z przyszłością obiecaną całej – jednej – historii ludzkości. Wiara biblijno-chrześcijańska sprzeciwia się tym samym w sposób najostrzejszy indywidualistycznemu i dualistycznemu pojmowaniu człowieka, stąd doktryna o reinkarnacji jest jej z gruntu obca. Zmar­twychwstanie jako cel nadziei broni zarówno jedności człowieka, jak i całości jego dopełnienia, zarówno już teraz, jak i na wieki wieków.

  1. Za każdą formą doktryny o wędrówce dusz skrywa się – w spo­sób wypowiedziany bądź nie – idea, że człowiek sam musi zadbać o własny rozwój i samorealizację, dojrzałość i budowę swej osobo­wości, by stać się godnym ostatecznego celu i osiągnąć pełnię włas­nego życia. Właśnie dlatego, że normalnie życie ludzkie jest na to za krótkie, postuluje się cykl ponownych narodzin, które umożliwić mają stopniowe dopracowanie człowieka. Co się nie udało w pierw­szym wcieleniu, trzeba nadrobić w drugim, co się nie udało w drugim, musi udać się w trzecim, i tak dalej. Zasada karmy, to znaczy odpła­ty za zaistniałe czyny, działająca ściśle na zasadzie prawa przyczy­nowo-skutkowego, stanowi o życiu w nowym wcieleniu, aż w koń­cu człowiek zdoła stać się tym, kim ma być. Również ten kontekst wyobrażeniowy i ideowy jest całkowicie obcy wierze chrześcijan. Zamiast bowiem prawa przyczynowo-skutkowego – prawa, które w sposób niemiłosierny żąda od człowieka osiągnięć – w chrześci­jaństwie panuje „prawo łaski”, a to oznacza, że to nie człowiek musi dokonać tego, że stanie się człowiekiem; wszystko jest prezentem i darem Boga. Złożone w człowieku możliwości osiągnięcia peł­ni ludzkiej dojrzałości i spełnienia życia nie urzeczywistniają się mocą samego człowieka na jakimkolwiek poziomie ziemskiej „inkarnacji”, lecz mocą Boga i w Bogu. „Dopiero w Bogu cały będę człowiekiem”, stwierdził już Ignacy z Antiochii. Bez wątpienia, człowiek wraz z danymi mu możliwościami włączony jest w proces własnego „wcielania”, czyli stawania się człowiekiem. Jego zada­niem jest odpowiedzieć na dar Boga, na Jego miłość i otworzyć się na działanie Jego łaski. Mówiąc obrazowo: Czas życia dany nam jest po to, żebyśmy stali się „naczyniem”, które ON napełnić może swym nieskończonym życiem! Jeżeli przyjmiemy to zadanie, to w „skończonym” materiale świata ziemskiego odciśnie się coś „nie­skończonego”. W skrajnym przypadku wystarczy może nawet ma­lutkie i bardzo niepozorne „tak” skierowane do Boga i Jego miłości. Mówiąc inaczej: jedno życie na ziemi w tym celu wystarczy. To nie mnogość reinkarnacji, pozwalających pomnożyć czas i oferujących nowe szanse, daje możliwość „przeskoczenia” z wymiaru życia w skończoności do wymiaru nieskończonej pełni – przecież także wielość żyć skończonych pozostaje skończona. „Skok w nieskoń­czoność” umożliwia jedynie dar miłości Boga ku człowiekowi, ze względu na który człowiek, wypowiadając w wolności „tak”, zwra­ca się ku Bogu i pozwala, aby Bóg ofiarował mu życie dopełnione.

Oczywiście nie wolno w zbytnim uproszczeniu, w tonacji czar­no-białej, sprowadzać różnic między wiarą chrześcijańską a dok­trynami o wędrówce dusz do alternatywy: łaska – zasługa; zbawie­nie przez kogoś [Fremderldsung] – samozbawienie. Również nauki o reinkarnacji podkreślają, że łaska Boża jest im znana i potrzebu­ją jej o tyle, o ile Bóg musi umożliwić człowiekowi dojrzewanie w procesie ponownych narodzin i uzdolnić go do tego. Jednakże podnosi się tutaj jedynie pewien określony aspekt łaski: ową łaskę, która wprawia człowieka w ruch i popycha do celu. Natomiast inne formy łaski, centralne dla chrześcijaństwa, nie dochodzą do głosu: miłosierdzie Boże, odpuszczenie grzechów, obdarowywanie nas przez Boga, choć nic nam nie jest dłużny, Jego miłość, ofiarująca się człowiekowi w sposób uprzedzający. „Wystarczy ci mojej ła­ski. Moc bowiem w słabości się doskonali”, usłyszał Paweł od Pana (2 Kor 12,9). Nawet jeśli łaska Boża „uaktywnia” człowieka, rodząc w nim, i przy jego udziale, owoce Ducha, to jednak – przynajmniej u Pawła – ostro skontrastowana jest ona z „prawem”, które popycha człowieka do zasług i mierzy go wedle normy tego, co udało mu się dokonać. Dlatego z chrześcijańskim porządkiem łaski nie da się po­godzić surowego przymusu prawa karmy.

Na poparcie „zasady łaski” można by zacytować całe mnó­stwo wypowiedzi Pisma. Wskażmy jedynie na wręcz skandaliczną przypowieść o robotnikach w winnicy (Mt 20,1 i nast.). Właściciel winnicy wychodzi co godzinę szukać robotników i wysyła ich do swej winnicy. Pod koniec dnia, krótko przed końcem pracy, znajdu­je ostatnich i najmuje ich również. Założywszy, że winnice leżały w sporym oddaleniu od miasta, można przypuszczać, że ci ostatni przybyli do winnicy w momencie, kiedy inni właśnie kończyli pra­cę. Mimo to otrzymują tę samą zapłatę: denara. Dlaczego? Bo – jak to mówi przypowieść – Bóg jest „dobry”. Również ostatni odpowie­dzieli na zaoferowaną im miłość. W ten sposób otworzyli się na to, by otrzymać „zapłatę”. Ale – z oburzeniem można zarzucić – czyż w takim razie pierwsi robotnicy nie pracowali na darmo, czy nie wy­silali się na nic, czy nie znosili na próżno upału i trudu dnia? Odpo­wiedź: każdego Bóg powołuje inaczej. Przy tym od tego czy tamte­go oczekuje się większego zaangażowania. Ale również ci, których powołano do „więcej”, wobec przemożnej łaski Bożej spełniają tylko swój obowiązek i powinność (por. Łk 17,10). Owa „zasada łaski” jest wręcz decydująca dla wiary chrześcijańskiej. Dlatego obcy jej jest w swej istocie postulat, by poprzez serię wielu reinkarnacji do­pracowywać się dojrzałości i pełni życia.

Kontrast między doktryną o wędrówce dusz a chrześcijańskim poj­mowaniem łaski uwidacznia się po raz kolejny na przykładzie stworzo­nej w Kościele katolickim doktryny o „czyśćcu” (por. część 3 rozdz. 4). Z jednej strony między wiarą w „ogień oczyszczający” a nauką o reinkarnacji istnieją o tyle ścisłe ideowe powiązania, że również katolickie przekonanie o oczyszczeniu po śmierci wychodzi z zało­żenia, że w człowieku jest wiele rzeczy nieudanych, co więcej, że istnieją nieudane życia, które potrzebują oczyszczenia, ażeby mogły uczestniczyć w nieskończonym życiu Boga. Lecz ze względu na to oczyszczenie człowiek nie jest wrzucany ponownie w ziemską eg­zystencję, lecz otrzymuje życie wieczne jako czysty dar Boga.

 

Zobacz pozostałe rozdziały

 


8 Niedorzeczność prób interpretacji niektórych miejsc Biblii w duchu reinkar­nacji, podejmowanych przez określone, na przykład antropozoficzne kręgi, wyka­zuje szczegółowo niezwykle obszerne, liczące 869 stron, dzieło Helmuta ZanderaGeschichte der Seelenwanderung in Europa [Historia wędrówki dusz w Europie}, Darmstadt 1999, (zob. s. 119-125). To samo odnosi się do błędnej interpretacji Orygenesa i Drugiego Soboru Konstantynopolitańskiego (569) dokonywanej przez antropozofów. Nawet jeśli u Orygenesa istnieją pewne niejasności (choćby ze względu na trudności z przekazem źródeł), zataja się — raczej bez świadomej intencji — jego odnośne całkowicie jednoznaczne wypowiedzi jak na przykład:,,[…]mówię tak, aby nie popaść w obcy Kościołowi Bożemu pogląd o wędrówce dusz, którego nie przekazali ani Apostołowie, ani nie podało nigdzie Pismo […]” —Komentarz do Ewangelii według św. Mateusza, przeł. K. Augustyniak, Kraków 1998, s. 157).Nauka ta jest „herezją” (pseudodokia), bliska jest „głupim i bezbożnym baśniom” (Komentarz do Listu świętego Pawła do Rzymian, przeł. S. Kalinkowski, Warszawa 1994, cz. 1, s. 257). Dlatego najnowszym czasom pozostało „załatwienie interesu ówczesnych wrogów Orygenesa [szczególnie jego zagorzałego wroga, młodego Hieronima] i insynuowanie Orygenesowi wędrówki dusz” (s. 145). W książce Zandera (s. 570 i nast.) znaleźć można również cenne wskazówki dotyczące problematyczności psychoanalitycznych „powrotów”.