Gisbert Greshake “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” cz. X

Zapraszamy do lektury dzieła “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” autorstwa Gisberta Greshake’a.

 

Rozdział drugi
ŚMIERĆ – SKUTEK GRZECHU?

Z tego powodu tradycja biblijno-chrześcijańska wierzyła, że śmierć nie pochodzi z dobrych rąk Boga-Stwórcy, lecz stanowi rodzaj kary, będącej skutkiem grzechu. Intencja, która skrywa się za tym przekonaniem, leży jak na dłoni: Bóg, będący Życiem i Źródłem Życia, nie może być autorem zła i rzeczywistości wrogiej życiu. Nawet jeśli tezy o śmierci jako skutku grzechu dziś już nie da się utrzymać bez zastrzeżeń, tę intuicję trzeba koniecznie z całym przekonaniem zachować. Wiemy dziś bowiem, że śmierć w sposób konieczny wpisana jest w konstrukcję świata ewolucyjnego, z którego wywodzi się też człowiek i którego jest częścią. W stworzeniu, które dokonuje się na drodze ewolucyjnej, życie bez śmierci jest zgoła nie do pomyślenia. W procesie ewolucji przemijalność tego, co powstało w wyniku ewolucji, stanowi wręcz warunek konieczny nowego życia i nowych jego form. Dlatego skutkiem grzechu nie może być śmierć człowieka, o ile oznacza ona ograniczenie w czasie życia ziemskiego. Za to jak najbardziej sposób, w jaki człowiek doświadcza śmierci, może być skutkiem grzechu.

Dzieje się tak, ponieważ przez grzech człowiek zmienia swe życie w jego przeciwieństwo. Zamiast przyjmować je jako dar Boży, wieść je w odpowiedzialności przed Bogiem i w miłości do bliźnich, grzesznik żyje tylko „dla siebie” (por. 2 Kor 5,15). Pragnąc spełnionego, szczęśliwego życia bez Boga albo wbrew Niemu, grzesznik traci swe życie: Bóg wydaje go na pastwę jego własnych „samowładnych” możliwości. Korzystając z nich, człowiek mniema, że „żyje”, jednakże w perspektywie końca okazuje się, że możliwości te to nic innego jak uwikłanie we własną bezsilność, uzurpacja i przecenianie własnych sił. Okazuje się, że życie odcięte od Boga jako swego praźródła to „byt ku śmierci”, sfera pełna nieszczęsnych i śmiertelnych mocy. Człowiek staje się zabiegany i niespokojny, szukając życia, które sam pragnie sobie zapewnić, a które przecież nie gasi jego tęsknoty. Sądząc, że żyje się pełnią życia, włada życiem samolubnie, a zawładnięcie to może przerodzić się nawet w targnięcie się na ład, prawo, sprawiedliwość. Ostatecznie całe to niespokojne rozbijanie się na prawo i lewo kończy bezsens śmierci, która wszelkie ludzkie dążenia do spełnienia dezawuuje jako passion inutile, jako bezsensowne „uniesienie” (Jean-Paul Sartre). To bowiem, w czym grzesznik upatruje swe „życie” (użycie, bogactwo, sukces, kariera, władza), nie jest w stanie uratować go od przepaści śmierci. Tam bowiem, gdzie życie realizuje się w myśl dewizy przywłaszczenia, zawładnięcia, zagarnięcia, posiadania (zamiast w duchu bycia obdarowanym, otwartości, przyjmowania i dawania), również goła egzystencja staje się posiadaniem, którego należy kurczowo się trzymać jak długo się tylko da, niezależnie od okoliczności, ponieważ jego utrata niszczy wręcz własną tożsamość, która ukonstytuowała się jako „koniecznie-chcę-mieć”. W ten sposób rodzi się strach przed śmiercią. „Doświadczenie pustki życia na tym świecie, rodzi strach przed pustką po tamtej stronie” (Robert Leuenberger). W mrokach śmierci Bóg, na którego człowiek zamknął się w życiu albo niedostatecznie otworzył, nie jest już przeżywany jako pełna świadomość bliskości, lecz jako Bóg wymykający się człowiekowi, daleki, odpychający, a nawet „martwy”.

Takie jest doświadczenie śmierci grzesznika, to znaczy konkretne doświadczenie śmierci każdego z nas, jeśli zostanie całkowicie określone przez grzech. Śmierci nie doświadcza się wtedy wyłącznie „neutralnie”, to znaczy tylko jako czasowego zakończenia życia na ziemi i jako zwykłego przejścia do błogosławionego życia z Bogiem, lecz jako czegoś zagrażającego i zatrważającego. Śmierć oznacza przy tym nie tylko przerwanie życia osobistego, lecz jednocześnie „koniec świata”, zerwanie relacji ze wszystkim innym. Nawet jeżeli pewnego dnia skończy się cały świat, kosmos, jako wielkość ukonstytuowana czasowo i ograniczona w czasie (czy to z powodu entropicznego zużycia wszelkiej energii, czy to na skutek katastrofy kosmicznej, czy też dlatego, że człowiek cofnie się w rozwoju do poziomu „inteligentnego ssaka” [Karl Rahner] i w ten sposób zostanie przerwana przynajmniej historia ludzkości), koniec świata decydujący dla mnie dokonuje się w momencie śmierci. Wszystko zatem, moje własne życie, jak i świat, zbudowane jest na kruchym fundamencie. I tego właśnie grzesznik nie potrafi już scalić i połączyć z „oczywistą” i ocalającą relacją do Boga. Doświadczając końca swego życia i końca świata, pozbawiony jest niekwestionowanego bezpieczeństwa wiary, nadziei i miłości; przeświadczenia, że umierając wchodzi w nieskończenie większe życie Boga. W tym sensie doświadczenie śmierci może byś skutkiem grzechu; przeżywane jest bowiem jako bezsensowne, ciemne przerwanie życia, jako podejrzana, przerażająca, podszyta strachem rzeczywistość.

Istnieje wszakże także inna postać śmierci. Tam, gdzie człowiek przez całe swe życie ćwiczy się w postawie „Ojcze, w Twe ręce składam życie moje”, gdzie w posłuszeństwie Bogu i ufając Jego słowu, przyjmuje życie jako dane z zadane, żyjąc w służbie braciom i siostrom, tam śmierć przestaje być „antagonistą”, „bramą ku lepszemu” (Franciszek z Asyżu), miejscem nadziei, błogosławionym przejściem do chwały Bożej. To „nowe” doświadczenie śmierci jest jednakże owocem wiary, nadziei i miłości, przede wszystkim zaś nadziei, że śmierć nie jest „ostatecznością”.

 

Zobacz pozostałe rozdziały