Zapraszamy do lektury dzieła “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” autorstwa Gisberta Greshake’a.
Rozdział siódmy
NADZIEJA A ZAANGAŻOWANIE W ŚWIAT
Nadzieja chrześcijańska nie tylko uwalnia ku zaangażowaniu w ten świat, również je wyzwala. Da się to udowodnić w oparciu o Pismo Święte, które w niezliczonych wariacjach wielokrotnie pokazuje, że nadzieja nie koncentruje się wyłącznie na rzeczach ostatecznych, lecz obliguje do podjęcia kolejnego kroku, który należy uczynić tu i teraz. Już w Starym Testamencie jeden z wielkich tematów historii zbawienia stanowią obietnice, które Bóg czyni człowiekowi. Obietnice te nawiązują do fundamentalnych ludzkich pragnień. Pada obietnica spełnionego życia, ziemi, potomstwa, stabilnych stosunków społecznych, pokoju, wolności, jednym słowem: schalom — pełnia szczęścia. Rzeczą istotną jest przy tym, że człowiek z jednej strony sam nie jest w stanie sprawić, by obietnice te się ziściły, z drugiej strony nie spełniają się one jednak również, jeśli sam się nie zaangażuje. Bóg wybiera wprawdzie ludzi w sposób suwerennie wolny i obiecuje im w darze dobre, szczęśliwe życie we wspólnocie ze sobą (w przymierzu); ale to, co dane, jest jednocześnie zadane. Wybranie i obietnica wiążą się bowiem zawsze z jakimś wymaganiem, sięgającym w przyszłość obiecanego zbawienia; ze względu na nie człowiek musi wyruszyć i działać, tu i teraz. Dopiero kiedy wypełni zadanie, także dar się dopełnia. Aby podać tylko jeden z tysiąca przykładów: Bóg uwalnia naród Izraela z niewoli egipskiej, wolność to Jego dar. Aby jednak dotrzeć do kraju wolności, Izrael musi udać się w uciążliwą drogę przez pustynię. W ten sposób dar wolności staje się zadaniem. Przed Izraelem jest przyszłość, on sam musi się jednak przyczynić do jej realizacji. Dar, zawierając w sobie za każdym razem nakaz, zawsze stanowi również obietnicę. Dlatego człowiek nie otrzymuje przyszłości wyłącznie w formie daru. Otrzymuje ją również jako zadanie do zrobienia. Albo lepiej: Częścią daru jest to, że wolno mu uczestniczyć w urzeczywistnianiu obietnicy. Nadzieja to nie po prostu bierne czekanie, aż nastanie obiecana przyszłość, nadzieja to jednocześnie dynamiczne wyruszenie w kierunku celu, realizowanego przy współudziale ludzkiego zaangażowania.
Mimo, że, jak okazuje się wyraźniej szczególnie w późniejszych pismach Starego Testamentu, ów cel obiecany przez Boga rozsadza wymiary i możliwości świata i w tym sensie jest „spoza” niego, nie przytłacza on jednak człowieka, lecz wyzwala jego działanie.
W Nowym Testamencie staje się to jeszcze wyraźniejsze i bardziej konkretne. Nawet jeśli z początku mogłoby się wydawać, że właśnie zmartwychwstanie Chrystusa stanowi niezbity dowód na ekskluzywny, to znaczy wykluczający wszelkie ludzkie współdziałanie, charakter daru przyszłości Boga — w końcu to Ukrzyżowanemu, absolutnie Bezsilnemu i Przegranemu, Ojciec ofiaruje dar zmartwychwstania — to jednak przy bliższym przyjrzeniu myśl ta okazuje się błędnym wnioskiem. Jezus nie szukał i nie chciał krzyża, bierności, przegranej. Krzyż był konsekwencją Jego działalności i przepowiadania, że w Nim, tu i teraz, nastaje przyszłość królestwa Bożego i przyszłość ta wzywa ludzi do podjęcia współdziałania. Jest to wezwanie do nawrócenia, pojednania z drugim człowiekiem; do wspólnoty bratersko-siostrzanej, która nie wyklucza nikogo; do zwrócenia ku najuboższym i najbardziej opuszczonym; do czynnej, niezaniedbującej niczego miłości wbrew legalistycznym zabezpieczeniom. Jezus zostaje przybity do krzyża dlatego, że sam oddaje się radykalnie na służbę królestwa Bożego, żyje przykładnie i ukazuje człowiekowi odwagę i możliwości działania, odpowiadające panowaniu Bożemu. Wbrew pozornej bezskuteczności i daremności swego działania i mimo doświadczenia ewidentnego oddalenia Boga, również tutaj Jezus wierny jest temu, że Ojciec Go posłał, żyje z ufnością i z nadzieją, że Ojciec Go nie opuści. Na tym tle zmartwychwstanie Jezusa oznacza także potwierdzenie Jego posłannictwa, które otrzymał od Ojca, i potwierdzenie Jego życia w czynnej służbie na rzecz dziejącej się już przyszłości Boga. Właśnie w ten sposób jest On „drogą, prawdą i życiem” również dla nas.
Zrozumiał to młody Kościół. Nowe życie, podarowane w zmartwychwstaniu Jezusa, staje się w nas i między nami i „czeka”, ażeby móc dzięki wierzącym zwyciężyć we wszystkich wymiarach świata i historii. Szczególnie Paweł pokazuje wyraźnie, że przez życie i działanie gminy Jezus Chrystus pragnie dotrzeć do świata, który nie uznaje jeszcze Jego panowania przynoszącego zbawienie. Jego królestwo jest jeszcze w fazie stawania się (por. 1 Kor 15,24). Jako „ciało Chrystusa” gmina ma za zadanie oddać się służbie na rzecz tego ruchu w kierunku dopełnienia. Dlatego na tym świecie, we wszystkich obszarach rzeczywistości, potrzeba „przemiany” (por. Rz 12,2). Nadzieja chrześcijańska ma realizować się tu i teraz w zbawczym przekształcaniu świata: w miłości siostrzanej i braterskiej, w uwolnieniu od wyobcowujących przymusów, w pokoju, sprawiedliwości i prawdzie. Owo działanie nie ma wszakże nic wspólnego z naiwną wiarą w postęp. Albowiem fundamentem nadziei chrześcijańskiej jest zmartwychwstanie Ukrzyżowanego. Nowe życie obiecane jest tym, którzy umarli wraz z Chrystusem (por. Rz 6,3 i nast.) i naśladując Go noszą w sobie nieustannie Jego konanie (por. 2 Kor 4,10). Dlatego nadzieja urzeczywistnia się przez wrastanie w krzyż naśladowania Chrystusa (por. Ga 4,19; Flp 3,10). Moce dziejowych nieszczęść w swoich podstawach opierają się na egocentryzmie i samowoli człowieka, wyciskając swe piętno na różnorakich strukturach społecznych. Tak rodzi się przemoc, ucisk, wyzysk, brak pokoju i niesprawiedliwość. Dlatego ze złem ostatecznie zwyciężyć może jedynie postawa sprzeciwu, postawa Chrystusa, to znaczy radykalna miłość, która idzie aż na krzyż.
Dlatego nadzieja chrześcijańska nie jest tożsama z programem progresywnej humanizacji rzeczywistości znanym zsekularyzowanym społeczeństwom. Jest ona przyszłością przez krzyż, stąd w przyszłości, na którą z nadzieją czeka chrześcijanin, definitywnie nie ma miejsca na wizje i utopie przyszłości mieszczące się w ramach tego świata. A mimo to prawdą było i będzie: „w nadziei […] jesteśmy już zbawieni” (Rz 8,24). Oznacza to, jak komentuje Wilhelm Thüsing, że darowana jest nam siła nadziei i nosimy w sobie stwórczą dynamikę Boga przynaglającą nas do ostatecznego dopełnienia. Dlatego nadzieja nie oznacza jedynie biernego oczekiwania na świat, który nadejdzie po drugiej stronie, lecz w sposób istotny jest postulatem misji i służby na rzecz przyszłego królestwa Jezusa Chrystusa tu i teraz, na tym świecie.
Zatem ktoś, kto rzeczywiście ma nadzieję na wieczną, uszczęśliwiającą przyszłość w Bogu, na przyszłość, w której przezwyciężony będzie cały bezsens i ciemność, nie może pozostawiać odpowiedzialności za świat niewierzącym, siedząc po prostu z założonymi rękoma, uskuteczniając tylko sursum corda i kierując wzrok ku górze. Ten, kto ma nadzieję, nie godzi się ot tak z tym, co jest i jak jest. Człowiek nadziei posiada energię, by utrzymać wszystko w ruchu; jest pomysłowy i ufa, że znajdzie drogi do pokonania tego, co złe i zastałe, i że nimi pójdzie. Potwierdza to codzienne doświadczenie.
Czekając na jakieś radosne wydarzenie albo na kogoś bardzo ważnego i znaczącego, nie czekamy biernie, aż wydarzenie to się ziści albo ten ktoś przybędzie, lecz wychodzimy naprzeciw, zrywamy się, otwieramy drzwi, czynimy przygotowania. Oczekiwanie nadchodzącego wyzwala procesy, w których wychodzi się naprzeciw oczekiwanemu. To odnosi się również w sposób zwielokrotniony do czekania na nadchodzącą „ostateczną przyszłość”. Poprzez czynną nadzieję człowieka, której sprawcą jest Duch Boży, Boża przyszłość już teraz pragnie się urzeczywistniać, prowadząc ku sobie historię. Ktoś, kto ma nadzieję na ostateczną sprawiedliwość i pokój, na szczęście i radość życia w Bogu, ponaglany przez Ducha będzie się z całych sił trudzić, by teraźniejszości dać przedsmak rzeczy przyszłych. Jedynie tak może w sposób odpowiedzialny urzeczywistniać się wiara w Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela całej rzeczywistości. Wynaturzeniem wiary chrześcijańskiej byłoby przekonanie, że Jezus Chrystus miałby okazać się zbawczym spełnieniem osobistego życia i historii ludzkości dopiero na końcu czasów i wyłącznie wtedy.
Przeciwnie, integralną częścią wiary chrześcijańskiej jest doświadczenie i wyznanie, że Chrystus jako cel i sens całej rzeczywistości już teraz stanowi skuteczną normę i sensowny kształt udanego i szczęśliwego życia. Ten, kto wierzy, zrobi wszystko, by — aktywnie kształtując swe życie i świat — odcisnąć na historii obraz Chrystusa jako już teraz doświadczane „spełniające się spełnienie” całej rzeczywistości i w ten sposób będzie się starał, kształtując po chrześcijańsku rzeczywistość, żeby w zarysach urzeczywistnić obiecane dopełnienie.
Drugi Sobór Watykański sformułował tę myśl bardzo wyraźnie. W Lumen gentium mowa jest, że chrześcijanie mają za zadanie dać wyraz swej nadziei „w strukturach życia w świecie”. W historii ma „w realny sposób dokonać się odnowa świata”. Historia jest tym samym jednocześnie i „przedsionkiem” — w którym przez nas i przy naszym współudziale ma urzeczywistnić się „w zarysach wyobrażenie przyszłego świata — »materiałem«, który człowiek powinien przygotować, aby wnieść go do królestwa niebieskiego na drugim świecie” (Gaudium et spes). Tak więc, dzięki czynnej nadziei chrześcijan na nasz świat powinien paść przebłysk nadchodzącej rzeczywistości. W myśl tego już Dietrich Bonhoeffer pisał: „Niewykluczone, że Dzień Ostateczny nastanie jutro. Wtedy z chęcią odłożymy na bok pracę na rzecz lepszej przyszłości, wcześniej jednak nie”. Aż do tego momentu trzeba kształtować rzeczywistość „przedostatnią”, rzeczywistość historii, by upodabniała się do tego, co „ostateczne”. Tego człowiek nie może wszakże uczynić sam, to musi być dar Boga. I dlatego: Tam, gdzie chrześcijanie biorą na siebie trud zaprowadzenia na świecie, fragmentarycznie i w zarysach, ostatecznej przyszłości, nie działają z własnych sił, lecz mocą nadziei darowanej przez Ducha Świętego, która działa przez nich.
Ostatni aspekt warty poruszenia rozważa Karl Barth w KirchlicheDogmatik [Dogmatyka kościelna]. Wskazuje on na fakt, że tylko ten, kto zna „małe nadzieje”, jest w stanie urzeczywistnić również „wielką nadzieję” na cel ostateczny.
Kto, nim nastanie cel i koniec (a zatem czyniąc kolejny krok z teraźniejszości w przyszłość, która nie stanowi jeszcze celu i końca), sądzi, że może, powinien i że wolno mu mieć nadzieję jedynie na to, co ostateczne, nie zaś na to, co przedostatnie, ten niech uważa, żeby się gruntownie nie pomylił.
Chrześcijanin musi oczekiwać z nadzieją tego, co przedostatnie, musi pielęgnować „małe nadzieje” i angażować się na ich rzecz właśnie ze względu na tę ostateczną wielką nadzieję i nigdy nie być wolny od niej. Barth formułuje ważną obserwację: Jeżeli ktoś nie widzi sensowności nadziei tu i teraz, we własnych życiu i w tym świecie, nadzieja wyłącznie na ostateczne dopełnienie ma w sobie coś „nieludzkiego”. Jedynie ten, kto doświadcza, że nadzieja się opłaca, że nadzieja jest postawą ludzką, więcej, postawą fundamentalną, wypełniającą po brzegi, może zaryzykować i wytrzymać także nadzieję radykalną, nadzieję na to, co ostateczne. Innymi słowy, tylko jeżeli człowiek doświadczy, że świat bywa piękny, sprawiedliwy i uszczęśliwiający, nawet jeśli doświadczenie to będzie fragmentaryczne, prowizoryczne i przemijające, będzie potrafił zaryzykować także nadzieję ostateczną. Rzecz ma się tu podobnie jak z miłością do Boga. Ogólnie można powiedzieć: Tylko ktoś, kto doświadcza miłości ludzkiej, może kochać również Boga.
Ludzkie doświadczenie miłości jest pomostem do Boga, i na odwrót — miłość Boga do nas urzeczywistnia się i ukonkretnia w ludzkim doświadczeniu miłości. Dochodzi tutaj do głosu podstawowa zasada wiary chrześcijańskiej, działająca bez wyjątku: Nie można po prostu przeskoczyć ludzkich „horyzontalnych” wymiarów i żyć zamiast tego w czystym wymiarze wertykalnym, to znaczy w bezpośredniości do Boga. Jeżeli prawdą jest fakt, że Bóg przychodzi do ludzi w historii, to znaczy w stworzonej rzeczywistości i przez nią, a co więcej, jeżeli fakt ten stanowi centrum chrześcijańskiego przesłania, to także nasza relacja do Boga zapośredniczona jest zawsze przez rzeczywistość świata. W odniesieniu do naszego tematu oznacza to: Tylko ten, kto zna „małe nadzieje” i angażuje się na ich rzec, może być też człowiekiem „wielkiej nadziei” i może żyć zorientowany na tę ostateczną wielką nadzieję. Z tego wynika ważne zadanie dla chrześcijan. Chrześcijanie dają bowiem wiarygodne świadectwo nadziei, czyniąc jej małe znaki na tym świecie, przede wszystkim wobec tych, którzy cierpią, znajdują się w rozpaczy, samotności i nędzy. Dlatego również w tym aspekcie nadzieja na ostateczną przyszłość w Bogu wiąże się z uwalniającym, ludzkim działaniem w świecie.
Ten i tamten świat nie są dwiema oddzielonymi od siebie sferami, lecz są ze sobą w sposób nierozerwalny związane. Chrześcijańską nadzieję dobrze rozumie tylko ten, kto cierpliwie oczekując nadchodzącej przyszłości Boga, nierozdzielnie łączy to oczekiwanie z pełnym nadziei działaniem przemieniającym świat tu i teraz. Cytując LudgeraSchulte:
Niebo i ziemia są ze sobą powiązane, albo mówiąc inaczej — wiara zna jutro. Dlatego też wiara zawsze dotyczy dnia dzisiejszego, czerpiąc pewność z nadziei, która potwierdza się w historii. Być może tamten świat jest dużo bliższy tego świata, a ten świat dużo bliższy tamtego świata. […] Trzeba uwolnić wiarę w zmartwychwstanie od czystej wiary w tamten świat, ponieważ zmartwychwstanie dane jest ziemi codziennie. […] Wiara w ten świat musi znowu otworzyć się na niebo, żeby każdy dzień mógł oddychać nadzieją. W myśli tej tkwi przekonanie o tym, że kto straci niebo, straci też ziemię. Prawdą jest jednak też to, że kto chce tylko nieba, dozna wielkiego rozczarownia5.
5 L. Schulte, Der Weg der Erkisurig.