Zapraszamy do lektury dzieła “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” autorstwa Gisberta Greshake’a.
Rozdział piąty
NADZIEJA TEGO ŚWIATA —NADZIEJA TAMTEGO ŚWIATA
Dla wielu współczesnych, wierzących jak i niewierzących, odpowiedź, której udziela wiara chrześcijańska na pytanie o przyszłość człowieka, a mianowicie obietnica ostatecznego, wszechogarniającego spełnienia w Bogu „na tamtym świecie”, brzmi obco, a nawet dziwnie, nierealnie, „nie z tego świata”. Zdaje się stanowić część minionej wizji świata i nie do końca być na miejscu w dzisiejszej rzeczywistości. Czy chrześcijańskie przesłanie nadziei nie obstaje przy skostniałym mitycznym obrazie świata, który obowiązywał wprawdzie aż do czasów nowożytnych, następnie jednak w coraz większym stopniu ulegał przekształceniu w kierunku historyczno-zsekularyzowanego rozumienia rzeczywistości? Zbadajmy dokładniej transformację naszej wizji świata i co za tym idzie zmienione rozumienie przyszłości i nadziei.
Do czasów nowożytnych na rzeczywistość patrzono przez pryzmat dwóch światów, tego i tamtego świata. Ten świat pojmowano jako przestrzeń wyznaczoną człowiekowi przez Boga i uporządkowaną przez Niego, dlatego w swych istotnych strukturach niezmienną, „statyczną”. Wierzono, że w ramach tej przestrzeni historia ludzka dokonuje się jako nieustanne stawanie się i przemijanie, które samo w sobie nie ma ani sensu, ani celu, a sens historii realizuje się całkowicie w tym, że stanowi ona dla człowieka czas prób y, to znaczy oferuje mu warunki, ażeby przygotował się poprzez podejmowanie działań moralnie dobrych i religijnych do życia na tamtym świecie. Tamten świat wyobrażano sobie jako świat nadbudowany nad tym światem niczym druga kondygnacja. Wierzono, że dopiero tam cała rzeczywistość tego świata znajdzie swe spełnienie. Dlatego przyszłość, której oczekiwał człowiek, polegała zasadniczo na tym, że mocą swej nieśmiertelnej duchowej duszy, której ojczyzną i przeznaczeniem docelowym jest „tamten świat”, „wędrował” on z tego świata na tamten świat. Do tego obrazu świata przynależy ponadto przekonanie, że na tym świecie wszystko jest nietrwałe i będzie istnieć do momentu, kiedy w końcu czasów tamten świat zainterweniuje niejako odgórnie w ten świat, doprowadzając do jego końca (por. apokaliptyczne obrazy końca świata). A zatem dwa światy, ten świat i tamten świat, są ze sobą skonfrontowane. Choć istnieją między nimi pewne powiązania. I tak: po pierwsze, w rzeczywistości ziemskiej konieczna jest czujność wobec nadchodzącej rzeczywistości tamtego świata; p o drugie, łaska niebieska działa już w rzeczywistości ziemskiej, popychając do dobrego działania i do przekazywania wiary światu żyjącemu jeszcze w niewierze; i p o trzecie, sąd na tamtym świecie odbywać się będzie wedle miary życia na tym świecie, czyli nagroda niebieska odpowiada ziemskiej próbie. Mimo owego trzykrotnego wzajemnego zazębiania się, oba światy istnieją jednak jako zamknięte w sobie, żaden z nich nie jest uporządkowany wewnętrznie (!) w relacji do drugiego.
Nadzieja chrześcijańska wierna takiemu obrazowi świata nastawia się wyłącznie na wieczność, skierowana jest „ku górze”, transcendentnie do świata i do historii. W ten sposób stawia poza nawiasem wszystko, co nazwać by można wewnątrzdziejową przyszłością: indywidualne codzienne tęsknoty i marzenia, cele polityczne i społeczne, starania o pokój i sprawiedliwość. Wprawdzie chrześcijanie w każdych czasach starali się o to, by działać w świecie i świat zmieniać, ale owo działanie chrześcijan pojawiało się tylko jako zadanie i zobowiązanie do miłości i jako warunek konieczny do uzyskania nagrody niebieskiej. Nie dotyczyło jednak nadziei i nie było jej przedmiotem. Chrześcijańska nadzieja kierowała się tylko ku sprawom ostatecznym, ku tamtemu światu. W ten sposób chrześcijańskie oczekiwanie przyszłości stawało się coraz bardziej bez-światowe, ignorowało teraźniejszość życia i historii i nie było już w stanie nadawać kształtu światu. „Rzeczy ostateczne”, których oczekiwał chrześcijanin, tak bardzo były ostateczne, że na drugi plan wobec nich zeszło to, co przedostatnie — kształtowanie świata. Znana jest gorzka anegdota: Oto zaczyna tonąć okręt. Kapitan rozkazuje: „Wszyscy na pokład!”. A potem wydaje polecenie: „Chrześcijanie do modlitwy, ateiści do pomp!”. Można traktować tę historię jako niesprawiedliwą, przesadzoną i wypaczającą. Ale — jak w każdej karykaturze — w formie zniekształconej i przerysowanej wyrażono w niej jakąś prawdę o rzeczywistości, a mianowicie ową postawę niegdyś pośród chrześcijan wcale nie tak niepopularną, na którą w sposób istotny wpływ miało nastawienie do „rzeczy ostatecznych”: Nadzieja kieruje się ku tamtemu światu (dlatego: „do modlitwy!”), niewierzący musi natomiast wykonać brudną robotę historii (dlatego: „do pomp!”), ma sobie ubrudzić ręce, nadając kształt światu, społeczeństwu, polityce. Ludwig Feuerbach ubrał ten stan rzeczy w krótką formułę: „Wiara w tamten świat to rezygnacja z tego!”; zarzut, podjęty pod hasłem „religia — opium dla ludu” przede wszystkim przez marksistowską krytykę religii i powtarzany po dziś dzień. I tak na przykład Bertold Brecht napisał wiersz przeciw wszelkim formom „uwodzenia tamtym światem”:
PRZECIWKO ZWODZICIELOM
Nie bierzcie się na tanie pocieszenia!
Tak dużo czasu nie macie!
Zostawcie stęchliznę zbawionym!
Życie jest największe:
Już go nie ma.
Nie dajcie się zwieść
Do pańszczyzny i wycieńczenia
Jak może was jeszcze ruszać strach?
Umrzecie jak inne zwierzęta
A potem nie będzie nic!
(Gegen Verfiihrung, 1927).
Życie jest największe!” Czy ten, kto ma nadzieję na przyszłość na tamtym świecie, rezygnuje z życia? Trzeba zapytać: Jak można z rzeczywistym zaangażowaniem kształtować przyszłość tego świata, jeżeli ktoś jako chrześcijanin modli się o siłę, by „pogardzać tym, co ziemskie i kochać to, co niebieskie” (terrena despicere et amare caelestia), jak brzmiało sformułowanie zawarte w niektórych oracjach mszalnych aż do reformy liturgicznej po II Soborze Watykańskim4?
Z pojmowaniem świata wedle schematu „ten świat — tamten świat” zderzone jest nowożytne rozumienie rzeczywistości. Nie ma w nim już miejsca na konfrontację dwóch światów, tego i tamtego, gdzie ten świat w istocie był niezmienną przestrzenią, w której dla wierzącego historia dokonywała się jako religijno-moralna próba człowieka. Nowożytność rozumie sam świat jako historię, to znaczy jako wręcz nieograniczony potencjał i potężny materiał, przekazany człowiekowi, aby ten nadawał mu kształt wedle swoich celów i wyobrażeń, czynił go poddanym swojemu pragnieniu szczęścia i aby był w ten sposób twórcą zbawiennej przyszłości dla samego siebie. Przyszłość nie jawi się już jako druga kondygnacja, na którą człowiek dostaje się po pomyślnie zdanej ziemskiej próbie. Przyszłość staje się tym, co można dzięki ludzkiemu zaangażowaniu uczynić, zorganizować, osiągnąć, działając w świecie. Nawet jeśli owo nowożytne rozumienie świata w najradykalniejszej formie napotkać można było jedynie, i nadal jeszcze można, w marksizmie i w niektórych formach humanizmu i neopozytywizmu, to owo nastawienie jest dziś praktycznie rozpowszechnione wszędzie. Chodzi o przyszłość naszego świata, świata jedynego, tego świata; i tę przyszłość człowiek może i musi sam wziąć w swoje ręce. Kiedy dzisiaj stawia się pytanie o przyszłość — obojętnie, gdzie się je stawia, czy to w mediach, państwie, czy w społeczeństwie — nikt nie oczekuje odpowiedzi odnoszącej się do ostatecznej przyszłości „na tamtym świecie”, lecz wszyscy oczekują na odpowiedź dotyczącą obecnej historii. Dlatego doszło do pozornie nieuleczalnego pęknięcia między chrześcijańską nadzieją, stawiającą na ostateczną przyszłość w Bogu, a pytaniami współczesnego człowieka o przyszłość świata. Obie te sprawy wydają się nie mieć ze sobą już nic wspólnego. Nadzieja chrześcijańska nie jest już społecznie przekonująca, wyeliminowano ją ze społeczeństwa i z myślenia dużej części współczesnych ludzi, nawet jeśli od paru lat można zaobserwować pewną zmianę myślenia: optymizm zbawczego kształtowania świata ustępuje miejsca głębokiemu sceptycyzmowi i trosce o przyszłość naszej planety. Wielu współczesnych woli zamiast angażować się w sprawy świata, wycofać się do sfery prywatnej, możliwie komfortowej, gdzie z dala od wszelkich „wielkich kwestii” zadowalają się swym „małym szczęściem”, małą stabilizacją.
A problem pozostaje mimo to: Czy faktycznie nie ma żadnego związku między przyszłością —jak to się zwykło mówić — „na drugim świecie”, przyszłością w Bogu, której wierzący z nadzieją oczekuje, a przyszłością świata historycznego, którą człowiek kształtuje sam? Czy wizja ostatecznej przyszłości w Bogu tworzona przez nadzieję nie ma żadnego znaczenia dla kształtowania naszego świata? Czy trzeba wyeliminować tradycyjne wyobrażenia chrześcijańskie dotyczące przyszłości na tamtym świecie albo dokonać ich reinterpretacji na potrzeby współczesnego nowożytnego myślenia?
Pytaniem tym zajęło się kilka nowszych projektów teologicznych, rozwijanych od lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, które próbowały w różny sposób i z bardzo różnymi wynikami zinterpretować, względnie zaktualizować na potrzeby nowożytnej świadomości, tradycyjną chrześcijańską nadzieję przyszłości. Wymienić tutaj należy najpierw „teologię nadziei” (starającą się przede wszystkim przezwyciężyć podział na ten i tamten świat) i „teologie polityczne” (z nadziei chrześcijańskiej wyciągające konsekwencje polityczne, to znaczy konsekwencje odnoszące się do kształtowania ludzkiego społeczeństwa, niepoślednie miejsce zajmują tu południowoamerykańskie „teologie wyzwolenia”). Mimo wielu różnic istniejących w detalach między owymi nowszymi koncepcjami teologicznymi, zgodne są one co do jednego: Wszystkie próbują wykazać, że biblijne i dogmatyczne wypowiedzi o niebie, o tamtym świecie, obrazy nadziei mówiące o osiągnięciu przyszłości na tamtym świecie, w Bogu, na końcu historii życia i świata, nie anulują historii. Nie odnoszą się wyłącznie (jak to się zwykło uważać), do realnego nadejścia tamtego, innego świata i nieba, lecz są obrazowymi obietnicami odnoszącymi się do naszej historii, są utopiami, które dotyczą tego świata, naszego świata. Gdy w Biblii mówi się na przykład obrazowo o nowym mieście Boga, niebieskim Jeruzalem, gdzie panuje sprawiedliwość i pokój i przezwyciężone jest wszelkie cierpienie, gdy mowa jest o uczcie niebieskiej, która jednoczy wszystkich ludzi jako braci i siostry, gdy Pismo zapowiada uniwersalne panowanie Boga (co oznacza jednocześnie, że odebrana będzie władza wszystkim innym rodzajom panowania i w ten sposób skończą się również wszystkie formy panowania człowieka nad człowiekiem) — to wedle tych teorii wszystkie te i inne wyobrażenia należy rozumieć jako obietnice dla naszej historii. Jako obrazy nadziei zawierają one obietnicę i przyrzeczenie, że ten świat stanie się kiedyś ojczyzną dla nas, spełnieniem i dopełnieniem wszystkich pragnień i tęsknot.
Jak ma się to jednak dokonać? Odpowiedź: W ten sposób, że ludzie, zwłaszcza chrześcijanie, odpowiedzą na obietnice, które znalazły wyraz w utopijnych obrazach, i uczynią świat ojczyzną, angażując się zdecydowanie na rzecz sprawiedliwości, człowieczeństwa i pokoju. Będąc zatem wyzwaniem, obrazy nadziei tradycji chrześcijańskiej dodają odwagi, by podjąć działanie w kierunku obiecanej przyszłości. Bóg, dając wierzącym obietnice i napełniając ich Duchem Nadziei, sprawia, że słuchacze obietnicy czynnie dążą do obiecanej przyszłości. Bóg nie jest „całkiem Innym” ponad historią, i dlatego również przyszłość, której człowiek z nadzieją oczekuje od Boga, nie jest „całkiem czymś innym” po drugiej stronie historii, lecz Bóg jest tym, który „całkowicie zmienia” historię (Jiirgen Moltmann) i dlatego również nadzieja kieruje się ku temu światu, naszemu światu. W wymienionych nowszych koncepcjach teologicznych wykorzystuje się zatem już nie przestrzenny schemat tego i tamtego świata, lecz schemat czasowy „teraz” i „niebawem”. Ostateczna przyszłość jest według nich czymś, co musi zostać wykute w historii, i to przy współudziale i zaangażowaniu ludzi. To właśnie napełniony przez boskiego Ducha Nadziei chrześcijanin, którego motorem są obietnice i obrazy nadziei, jest uzdolniony do tego, by ze świata odbieranego jako obczyzna, z rzeczywistości w dużej mierze zdezintegrowanej, umęczonej, uczynić sobie ostatnią ojczyznę. Dlatego w tym ujęciu bardzo istotną część wiary chrześcijańskiej i teologii, która tę wiarę formułuje, stanowi udział w ruchach wyzwoleńczych narodów i ras, zaangażowanie na rzecz humanizacji ludzkości i wkład na rzecz kształtowania lepszego świata. Według tej koncepcji, właściwie to nie człowiek w swojej wolności bierze przyszłość we własne ręce, lecz w kierunku obiecanej przez Boga przyszłości zmierza człowiek zaangażowany przez Niego na służbę i przez Niego umocowany. Tam zaś, gdzie ludzie angażują się na tym świecie i w odniesieniu do tego świata, tam Bóg sam, Duch Boży, działa, tworząc za ich pośrednictwem obiecaną przez siebie przyszłość. Dlatego nasze działanie skierowane ku przyszłości stanowi część Bożego planu zbawienia: Bóg przy naszym zaangażowaniu chce doprowadzić świat do ostatecznej doskonałości, chce z naszą pomocą stworzyć z tego świata ostateczną i definitywną ojczyznę. Dlatego nie okazało się jeszcze bynajmniej, co człowiek, uzdolniony przez Boga, jest w stanie osiągnąć. Dopiero działając, krystalizuje on coraz bardziej siebie i ostateczną, uszczęśliwiającą przyszłość: Ostatecznie przyszłość jest zatem wewnątrzdziejowa osiągalna.
Taka koncepcja rzeczy ostatecznych i definitywnych, reprezentowana przez niektórych nowszych teologów, nawet jeśli nie zawsze w tak radykalnej postaci, to jednak w niejednej tendencji i odcieniu odpowiada naturalnie w wielu aspektach sporemu wycinkowi współczesnego myślenia. Potrafi się obyć bez wyobrażeń tamtego świata, które są dla wielu nie do końca zrozumiałe, albo zrelatywizować je. W ten sposób koncepcja ta odpowiada również pozytywistycznej i empirystycznej postawie naszych czasów.
Czy zatem chrześcijańska nadzieja może, a chyba nawet musi, pożegnać się z pełnym wiary oczekiwaniem ostatecznej przyszłości u Boga, która leży poza wszelkimi ludzkimi możliwościami i z tego powodu nie może być uczyniona przez człowieka w historii, lecz może być wyłącznie przyjęta jako czysty dar? Czy chrześcijańska wiara musi zrezygnować z pełnego nadziei oczekiwania na „ojczyznę w niebie” (por. Flp 3,20)?
4 Po posoborowej reformie liturgicznej wygładzono wersję łacińską, nadając jej brzmienie: „terrena sapienter perpendere et coelestibus inhaerere”, a w przekładzie na język niemiecki jeszcze bardziej ją złagodzono. [W języku polskim: „[…] abyśmy pod Twoimi rządami i Twoim przewodnictwem dobrze używali rzeczy przemijających i nieustannie ubiegali się o dobra wieczne”. — Mszał Rzymski dla diecezji polskich, Poznań 1986, s. 258.