Gisbert Greshake “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” cz. IX

Zapraszamy do lektury dzieła “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” autorstwa Gisberta Greshake’a.

 

Część druga
ŚMIERĆ – A POTEM?

Rozdział pierwszy
DOŚWIADCZENIA ŚMIERCI

“Pośród życia ogarnia nas śmierć” — tak zaczyna się jedna z naj­starszych chrześcijańskich pieśni na temat śmierci. Sformuło­wanie to wyraża bardzo głębokie doświadczenie, a mianowicie, że śmierć nie jest tylko końcem, zakończeniem życia, lecz stale w nie ingeruje. „Pośród życia ogarnia nas śmierć”. Śmierć nieustannie chwyta nasze życie w swe „szpony”, w ten sposób stawiając je pod radykalnym znakiem zapytania: Co to znaczy żyć, jaki sens ma życie w obliczu końca, który jest tak pewny, jak sama „śmierć”? Czy bycie człowiekiem to tylko krótki przebłysk między „jeszcze nie byciem” a „obróceniem się znowu w niwecz”? Czy nasze życie to produkt przypadku? Czy przemija niczym życie efemerydy, niewzbudzającej wiele emocji, niezależnie, czy rodzi się czy umiera? Tak oto śmierć sprawia, że życie staje w obliczu fundamentalnego kryzysu.

W obliczu zagrożenia przez śmierć nie da się uniknąć pytania o sens życia. Dlatego dzisiejsze zsekularyzowane społeczeństwo, nie posiadając już odpowiedzi na owo radykalne zakwestionowa­nie życia, eliminuje rzeczywistość śmierci ze świadomości. Ponie­waż śmierć napiera na życie, zostaje wyparta. Kiedyś śmierć była w dużej mierze przeżywana publicznie, w rodzinie, pośród sąsia­dów i innych parafian, dzisiaj umiera się w domach opieki i szpi­talach, w odgrodzonych salach-umieralniach. Kostnice troszczą się o to, żeby domy żyjących mogły zamknąć przed zmarłymi podwoje. Kiedyś kościoły były otoczone cmentarzami. Każdy, kto przycho­dził na Eucharystię żyjących, zawsze nawiązywał kontakt również ze zmarłymi. Dziś wielkie nekropolie znajdują się poza miastem. Dlatego kiedyś dużo bardziej intensywnie obcowano ze zmarłymi i z rzeczywistością śmierci. Ponad trzydzieści lat temu czytałem, że czterdziestolatek styka się ze śmiercią przeciętnie tyle samo razy, ile jeszcze przed dwoma pokoleniami doświadczał tego faktu czterna­stolatek. Relacja ta dziś wypada zapewne znacznie gorzej. Wypie­ranie śmierci już przed laty doprowadziło w Ameryce do powstania nowej dziedziny wiedzy: mortuary science. Wykorzystując różnora­kie poglądy z dziedziny psychologii, socjologii i estetyki oraz ma­nipulując nimi, pragnie ona uchronić rodzinę i przyjaciół zmarłe­go przed rzeczywistym doświadczeniem śmierci, co przyczynia się jeszcze bardziej do jej wypierania. Zarówno coraz bardziej popular­ne obecnie anonimowe „pozbywanie się” zwłok (pogrzeb w morzu, rozsypanie popiołów i tym podobne), jak i przeciwnie, bardzo dziś rozpowszechnione „wyczerpujące wspomnienie o zmarłym połą­czone z coraz dłuższym celebrowaniem pogrzebu, rozbudowanymi rytuałami i coraz cenniejszymi pożegnalnymi darami służy”, jak się wydaje, „innej potrzebie: potrzebie ubrania śmierci w maskę znoś­ności” (Friedrich Wilhelm Graf).

Czy jednak rzeczywiście prawdą jest, że śmierć się dzisiaj wy­piera? Przeciw takiemu poglądowi przemawia, jak się zdaje, fakt, że człowiek współczesny wręcz przyzwyczaił się do śmier­ci: media codziennie przynoszą wieści o ofiarach wojny i terroru, zamachowcach-samobójcach, ofiarach katastrof i głodu. Toczą się dyskusje na temat biernej i czynnej eutanazji oraz śmierci na ży­czenie. Co więcej: śmierć stała się najważniejszym składnikiem przemysłu rozrywkowego, jest wszechobecna w kryminałach, fil­mach sensacyjnych i grach internetowych, w których króluje obok przemocy. Krótko mówiąc: Czy ze śmiercią nie jesteśmy nieustanie skonfrontowani? Wszystkie te argumenty nie są jednak argumenta­mi przeciwko wypieraniu! Wyprzeć śmierć nie oznacza pozwolić jej zniknąć! Śmierć napotykana w mediach to śmierć „zapośredniczona”, „zobiektywizowana”, „zde-egzystencjalizowana”. Słowa te oznaczają: Właściwie nie doświadcza się już śmierci jako realnej możliwości dla mnie. Wprawdzie jest obecna pośród nas dzię­ki mediom, ale pozbawiona brutalności osobiście przeżytego bycia ­– przy, pozbawiona bólu nie do zniesienia, który dotyka nas samych. To oglądana z niebywałą przyjemnością „zabawna” śmierć innych ludzi jako forma rozrywki, przedmiot „gry”, którą można w każdej chwili powtórzyć, bo jest zapisana w formie elektronicznej.

Nawet jeśli przyjemność czerpana z oglądania miesza się ze stra­chem, idzie nie tyle o samo oglądanie, co o towarzyszące mu pod­niecenie. Widz uchodząc z życiem, bierze na swój sposób udział we frywolności, która wszystko pozbawia wagi, w bezwstydnej rozko­szy nieśmiertelności w patrzeniu na śmierć innych. […] Zabawiamy się śmiercią. […] Można wejść w ulewę i pozostać mimo to przyjem­nie suchym (Norbert Schneider).

To mam na myśli, stawiając tezę o „wypieraniu śmierci”. Nie znając i już właściwie „normalnej”, „realnej” śmierci, odsuwamy ją od siebie jako rzeczywistość dotyczącą mnie osobiście, a śmierć jawi nam się w zasadzie wyłącznie „jako wydarzenie medialne” i w dziwny sposób „fascynuje”. Rainer M. Kiesow puentuje to następująco:

 

Jedenasty września wzmocnił jeszcze pozytywne i negatywne zafascynowanie wirtualnego świata mamony, rozrywki i techniki archa­icznym, realnym zabijaniem. Realna śmierć wkroczyła gwałtem do najbardziej spektakularnego symbolu hipernowoczesnego świata. Znajduje się obecnie w strefie Ground Zero.

 

Ale czy z tego powodu śmierć ta naprawdę głęboko nas poruszy­ła? Mimo całej retoryki, „że tak nami to wstrząsnęło”, śmiem wątpić. Natomiast na pewno tam, gdzie śmierć bezpośrednio,  a zatem bez pośrednictwa mediów wtargnie w życie, (czy to poprzez śmierć ukochanej osoby, czy to przez szczególną bliskość terytorialną — wypadek, w którym się samemu uczestniczyło, samobójstwo bliskiej osoby i tym podobne), rezultatem jest panika, załamanie psychiczne, niepohamowana rozpacz i totalna bezradność. Reakcje te to jednak znowu znak, jak bardzo w innych przypadkach, czyli abstra­hując od sytuacji wyjątkowych, śmierć „realna” jest wypierana.

Czy jednak da się całkowicie wyprzeć śmierć z życia? Czy w praktyce nie przenika ona stale naszego życia? Samo życie to za­wsze już po trochu umieranie; śmierć wkracza w nie w różnorakiej formie: choroby, cierpienie, porażki, starzenie się, przejście na eme­ryturę, konieczność zaprzestania, zostawienia czegoś, pożegnania — to wszystko to nie tylko znaki i jaskółki śmierci, lecz rzeczywistość śmierci pośród życia. Życie, pełnia możliwości życiowych, ulega na skutek tego ograniczeniu. Życie nie obumiera za jednym zama­chem, człowiek musi je oddawać stopniowo, kawałek po kawałecz­ku. Dlatego człowiek w opisanych fenomenach w sposób rzeczywi­sty doświadcza śmierci. Śmierć jest zatem w życiu stale obecna. Żyć oznacza zawsze także umierać.

Nie tylko jednak śmierć w życiu, także życie jest obecne w śmierci, nawet jeśli brzmi to z początku na pozór absurdalnie. Wiemy jednak, że to ostatnie dźwięki utworu albo tematu muzycz­nego aktualizują go dopiero w pełni, nadając mu doskonałą for­mę. Tak samo dopiero śmierć stanowi zwieńczenie życia, czyni je czymś spełnionym. Zanim wkroczy w nie śmierć, życie ma zawsze tylko kształt tymczasowy, można je zrewidować, jeszcze ukształ­tować, jeszcze jest otwarte. Dopiero w śmierci całe życie przybie­ra ostateczną formę. Śmierć łączy je w sobie, zbiera całość życia. Dlatego życie nabiera ostatecznego kształtu tylko z perspektywy śmierci. Śmierć nadaje też życiu dynamikę, ponagla i rzuca wyzwa­nie. Gdyby nie było śmierci, życie składałoby się z okropnej nudy, wszystko byłoby równie ważne, więc obojętne, bo zawsze moż­na by było to nadrobić bądź w nieskończoność (ad finitum) odsu­wać. Warto się zastanowić nad refleksją filozofa Wilhelma Kaufmanna:

Dla większości z nas śmierć nie przychodzi wystarczająco wcześnie. Na skutek poczucia, że śmierć jest odległa i bez znaczenia, nasze życia stają się bylejakie i jałowe. […] Człowiek wiedzie lepsze życie, gdy umówi się ze śmiercią na rychłe spotkanie. Gdy ktoś żyje w ocze­kiwaniu nadchodzącej śmierci, nie tylko miłość może stać się głębsza, bardziej zażyła i pełna pasji. Całe życie ulega ubogaceniu.

Innymi słowy: bliskość śmierci nadaje życiu głębię. Stąd wielce wątpliwe jest, czy człowiek staje się rzeczywiście bardziej ludz­ki na skutek tego, że nauki medyczne starają się wyrwać śmierci coraz większy szmat czasu i odsunąć ją w latach do coraz bardziej zaawansowanego wieku. Abstrahując już całkiem od fatalnych skutków społecznych starzenia się społeczeństwa i wzrastających kosz­tów opieki, jeżeli życie traci sprzed oczu granicę śmierci, staje się powierzchowne. Gubi kierunek. Patrząc na to w ten sposób, rację ma Saren Kierkegaard, mówiąc: „Śmierć jest nauczycielem powa­gi”. Bez niej ginie poczucie odpowiedzialności. Tak. Gdyby w ogó­le nie było śmierci, można by było zawsze wszystko rozpocząć od początku. Nic nie podlegałoby prawu jednorazowości i w ten spo­sób koniecznej odpowiedzialności.

Simone de Beauvoir w swej powieści Tous les hommes sont morteles [Wszyscy ludzie są śmiertelni] próbuje wyobrazić sobie możli­wości człowieka, który jest nieśmiertelny i nie oczekuje go śmierć. Fosca, bohater powieści, skazany jest na skutek wypicia eliksiru ży­cia na wieczne bytowanie na tej ziemi. Na jego przykładzie autorka pokazuje, że tam, gdzie śmierć nie stanowi kresu życia, znika cała radość życia, wszelka możliwość przeżywania, wszelkie więzi społeczne i odpowiedzialność. Wszystko pozbawione jest wagi. Cier­pienia i radości nigdy nie są dla bohatera definitywne, stąd traktuje je też mniej poważnie, bardziej powierzchownie, bardziej zabawo­wo. Ani ofiara, którą Fosca składa, ani oddanie, którego świadectwo daje ani opowiedzenie się za ideałami nie mają dla niego tego samego sensu i tego samego znaczenia, co dla innych ludzi, którym przyjdzie umrzeć. Jest tak, bo człowiek śmiertelny — to de Beauvoir pokazuje wyraźnie — cokolwiek robi w życiu, oddaje kawałek siebie, i nawet jeśli to bardzo niewielka cząstka, to i tak oddaje więcej niż nieśmiertelny, który nie oddaje nic. Dlatego w życiu bez śmier­ci wszystko jest niezobowiązujące, powierzchowne, jak gra, którą można zawsze cofnąć. Na przykładzie owych powieściowych roz­ważań jasnym się staje, co to znaczy, że śmierć jest po to częścią naszej egzystencji, ażeby stała się ona prawdziwie ludzka. Śmierć uzmysławia nam, że mamy ograniczoną ilość czasu do dyspozycji i że dlatego wyznaczamy sobie priorytety i właśnie z tego powodu musimy nadawać swemu życiu wyraźny kształt. Stąd w zasadzie* niewiele daje przedłużanie przy pomocy medycyny życia ludzkie­go ad infinitum i odsuwanie śmierci w odległą przyszłość: życie nie staje się w ten sposób bardziej spełnione, lecz uboższe. Prawdzi­we przezwyciężenie śmierci nie dokonuje się poprzez eliminację jej z naszego życia (co ostatecznie nie jest przecież w ogóle możliwe), lecz tylko poprzez przekraczającą śmierć nadzieję.

Zastanawiając się nad znaczeniem śmierci w odniesieniu do na­szego życia, trzeba przemyśleć jeszcze na koniec jedną kwestię: Do­piero w kontekście śmierci doświadczamy, że życie nie jest oczy­wistością., ale prezentem i darem. Ponieważ życie stale narażone jest na śmierć, doświadczamy go jako czegoś niezmiernie cennego, jako niepowtarzalne ryzyko i przygodę. W ten sposób życie i śmierć przenikają się wzajemnie, przynależąc do siebie w sposób nieod­wracalny. Natomiast w owym splocie życia i śmierci to śmierć ma przede wszystkim ostatnie i najbardziej ważkie słowo. A słowo to oznacza kres, przerwanie czegoś, zniszczenie. To śmierć wydaje się zwyciężać w owej pierwotnie nierozdzielnej jedności życia i śmier­ci, doprowadzając w ten sposób życie do absurdu. Krótko mówiąc, w przeciwieństwie do swego pozytywnego znaczenia dla samego życia, śmierć zdaje się jawić jako największy tegoż życia wróg.

 

Zobacz pozostałe rozdziały