Zapraszamy do lektury dzieła “Życie silniejsze niż śmierć. O nadziei chrześcijańskiej” autorstwa Gisberta Greshake’a.
Rozdział czwarty
POWÓD NADZIEI
Co uzasadnia taką nadzieję? Czy to w ogóle rzecz odpowiedzialna tak ufać? Z pewnością nie bez cienia słuszności mówi się: Nadzieja bazuje na swoistym „wrodzonym” pierwotnym zaufaniu do życia, w sensie słów Gabriela Marcela, wedle którego „u korzeni nadziei […] leży coś, co jest nam literalnie wrodzone”. Inne, niezwykle poruszające zdanie tego autora brzmi: Nadzieja to „materiał, z którego wykonano może naszą duszę”. W głębi naszego serca jest dziwna siła, która mówi „a mimo to”, która jest pewna, że nasze życie napiętnowane przez śmierć ma mimo wszystko sens. To siła sprzeciwiająca się wszystkiemu, co śmiertelne i bezsensowne w naszym życiu, i stawiająca na dobrą przyszłość. Z tego względu nie dziwi wcale, że tam gdzie żyją ludzie, zawsze rozkwita też nadzieja. Nie tylko nadzieja na to czy owo, lecz nadzieja o stateczna, nadzieja, że ostatecznie wszystko dobrze się skończy i że nawet śmierć i zagłada nie oznaczają kresu nadziei. uzasadnia taką nadzieję? Czy to w ogóle rzecz odpowiedzialna tak ufać? Z pewnością nie bez cienia słuszności mówi się:
W tym kontekście trzeba pomyśleć również o rzeczy następującej: Jak wiadomo, paleontolodzy wykorzystują różne kryteria pozwalające ocenić, czy w przypadku znalezisk starych kości mamy jeszcze do czynienia z małpami człekokształtnymi czy też już z istotami żywymi specyficznie ludzkimi. Obok takich kryteriów jak objętość mózgu albo używanie narzędzi i ognia jest jeszcze i inne, a mianowicie osobliwy fakt, że od samego początku, to znaczy odkąd da się wyróżnić ślady człowieka, człowiek grzebał swych zmarłych. Podczas gdy zwierzę zdychając, pozostaje na miejscu, gdzie padło, a inne zwierzęta tego samego gatunku je tam zostawiają, człowiek grzebie swych zmarłych. Da się to wyjaśnić ewidentnie tylko tak: Tam, gdzie zaczyna się życie specyficznie ludzkie, zawsze istnieje też nadzieja, że śmierć i bezsens nie powiedzą ostatniego słowa. Warto też pomyśleć dalej o tym, że człowiek w swej historii cierpiał już niewypowiedziane katusze, a mimo to posiadał niesamowitą zdolność przetrwania, intuicję, że rozpacz nie jest odpowiednią postawą. Rozpacz, aż po śmierć samobójczą, z pewnością istnieje, stanowi ona jednak wyjątek i większość ludzi odbiera ją jako coś, co nie powinno się zdarzyć. Gdy się zastanowić, jakie straszne sytuacje człowiek przetrwał, nie sięgając po samobójstwo jako broń ostateczną, pojawia się pytanie: Dlaczego właściwie nie? W sposób najoczywistszy właśnie dlatego nie, że w człowieku istnieje coś, co broni się przeciw temu, żeby zaakceptować, że bezsensowność ma ostatnie słowo i wyprowadzić z tego konsekwencję skrajnej rozpaczy. Krótko mówiąc, wszystkie te przesłanki pokazują, że istnieje nadzieja, związana z człowiekiem w ogóle. Nadzieja ta jest jednak dwuznaczna, musi bronić się ciągle przed rezygnacją i rozpaczą. Spytana o swoje uzasadnienie, musi przyznać, że patrząc na człowieka, ostatecznie nie da się rozstrzygnąć, czy doświadczenie życiowe nie domaga się jednak może bardziej zmęczonego i sfrustrowanego albo też przekornego i agresywnego przyzwolenia, by „rzeczy poszły własnym torem”. Ponadto nie można też nie dostrzec, że istnieją takie rodzaje nadziei, które są wręcz „perwersyjne”, jak na przykład, kiedy jakiś człowiek ma „nadzieję”, że umrze ktoś bliski, bo chciałby po nim dziedziczyć, albo gdy ktoś ze względu na własne korzyści ma „nadzieję” na niepowodzenie konkurenta. Nadzieja zatem nie tylko wymaga wystarczającego powodu, ale i kryterium.
Dlatego też Pismo Święte nie uzasadnia nadziei, wyrażonej w niezliczonych obrazach obietnicy i przyszłości, po prostu okolicznościami ludzkiego życia. Tak może postępować filozofia i fak tycznie czyni tak od zawsze. Wierzący natomiast uzasadniając swą nadzieję, wskazuje na to, że antycypuje już oczekiwaną z nadzieją przyszłość, oznacza to, że w sposób fragmentaryczny przyszłość ta już się rozpoczęła i nieśmiało ujawniła. Co to znaczy? W zasadzie to oczywista prawda: Z jakimś prawdopodobieństwem można powiedzieć coś o przyszłości tylko wtedy, gdy przyszłość ta zaistniała już w jakiś sposób, gdy coś już na nią wskazuje, albo gdy już się jakoś zapowiada, jeżeli już zaczęła się urzeczywistniać w określonych tendencjach czy procesach. Można to zobaczyć choćby w dziedzinie techniki. Naukowcy, którzy dzisiaj wypowiadają się na temat przyszłości techniki, na przykład w drugiej połowie naszego stulecia, mogą to robić jedynie dlatego, że już dzisiaj da się zaobserwować pewne tendencje rozwoju, które można niejako „przedłużyć” w przyszłość, na ich podstawie „prognozować”. Tak postępuje się nie tylko w dziedzinie techniki. Można to uogólnić: O przyszłości da się mówić w sposób odpowiedzialny wtedy i tylko wtedy, gdy w pewnym sensie już się ona zaczęła i już się realizuje. Temu „prawu” podporządkowuje się również nadzieja wiary w rzeczy przyszłe. Pewność nadziei — że jest przyszłość, która wszystkiemu nada ostateczny sens, ostateczne spełnienie i ostateczne zwieńczenie —wiara czerpie stąd, że ta oczekiwana przyszłość już zaczęła się w zaczątkach urzeczywistniać, a nawet, że w najgłębszej istocie już się urzeczywistniła.
Już Izrael doświadczył w swej historii Boga jako Żyjącego i Dającego Życie, Boga, który wszędzie tam, gdzie wszystko wydawało się dobiegać kresu, ofiarował nowy początek i w ten sposób jawił się jako moc, która wszystko, co po ludzku patrząc, było bezsensowne, ciemne, bez wyjścia, przełamywała ku nowej przyszłości i nowemu, uwalniającemu i będącemu spełnieniem sensowi. Stary Testament pozostał co prawda w pewnym sensie niezdecydowany i niepewny, czego z nadzieją ostatecznie i definitywnie można oczekiwać od przyszłej mocy Bożej już teraz skutecznej. Stawiał pytanie, czy Bóg ma też moc wykraczającą poza śmierć; czy Jego obietnica życia obejmuje naprawdę wszystkich ludzi, co więcej, cały świat? Na te kwestie jasnej i jednoznacznej odpowiedzi udziela dopiero Nowy Testament. We wskrzeszeniu Jezusa urzeczywistniło się już to, co nazywa się dopełnioną przyszłością Boga i dlatego przyszłość tę można tam również rozpoznać, wręcz odczytać. Albowiem zmartwychwstanie Jezusa oznacza więcej niż „tylko” rozerwanie więzów śmierci i i to tego Jedynego. Zmartwychwstanie jest odpowiedzią Boga na życie, które — patrząc czysto zewnętrznie — ugrzęzło w bezsensie. Kiedy bowiem Jezus jako ostatni i ostateczny posłaniec Boga zwiastuje „królestwo”, Izrael odrzucił Go i Jego Ewangelię; Jego uczniowie mylnie Go rozumieją, wypierają się Go f zdradzają, uciekają; zostaje skazany na śmierć krzyżową; Jego przesłanie o Bogu żywym i kochającym wydaje się być tym samym obalone. Czy wobec tego wszystko jest bezsensowne i skończone, wszystko było na próżno? Mroczne doświadczenie nieobecności Boga na krzyżu i bezsilny śmiertelny krzyk Jezusa wydają się skrajnymi znakami daremności, w której grzęźnie Jego życie. Gdy się nad tym zastanowić, to wyraźniej zarysuje się to, co nazywa się zmartwychwstaniem: zmartwychwstanie oznacza, że Bóg nie zostawia Jezusa pogrążonego w bezsensowności i daremności losu ludzkiego, lecz że dysponuje możliwościami otwarcia Go na zbawczą, dopełnioną przyszłość, nawet jeśli wszystko wydaje się skończone. On, którego śmierć przenosi do nicości, zostaje przyjęty do chwały Ojca, gdzie jako Ukrzyżowany, to znaczy wraz z całym swym ziemskim losem, na wieczność ma przyszłość w Bogu. Jego życie, na pozór daremne, potwierdzone zostaje przez Boga jako „droga” prowadząca do celu; Duch zmartwychwstania na nowo zbiera i scala krąg Jego uczniów, tworząc prakomórkę Kościoła, któremu nieodwołalnie obiecano życie. Mówiąc krótko, Ten, którego śmierć czyni bezimiennym, otrzymuje nowe imię: Jezus jest Panem, który teraz i na wieki wieków określa przyszłość świata jako przyszłość zbawienia, ostatecznego życia i niepomijającej nic pełni. W ten sposób we wskrzeszeniu Jezusa Bóg okazuje się być w ostatecznej konsekwencji Bogiem przyszłości: Jego przyszłość nie pomija niczego, pokonuje wszystkie moce ciemności i absurdu.
Wszystko to nie odnosi się jednak wyłącznie do Jezusa. On, który umarł za nas i z nami, również za nas i z nami zmartwychwstał; bierze nas ze sobą w drogę do Ojca i daruje nam udział w swej chwale. „I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni” (1 Kor 15,22)3. Tak więc w Jego wskrzeszeniu wszystkim bez wyjątku dana jest obietnica i przyrzeczenie dopełnionego, wiecznego, błogosławionego życia. To, co stało się z Nim, oczekuje i nas jako pewny cel nadziei.
Nie jest to jednak tylko cel obiecany i jeszcze niezrealizowany! Albowiem to, co przyszłe, działa już w sposób uprzedzający mocą Ducha Świętego. W sercu wierzącego zmartwychwstanie zostało zasiane niczym ziarno. Tak, to nawet więcej niż ziarno: D e c y d u j ą c a rzecz już się wydarzyła. „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, m a życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz z e ś m i er c i p r z e s z e d ł do ż y c i a” — mówi Jezus w Ewangelii św. Jana (J 5,24). Według Pawła rzecz ma się podobnie: Duch zmartwychwstania został nam już darowany (por. 2 Kor 1,22; 5,5 i inne). Jeżeli ktoś jest w Chrystusie, rozpoczęło się w nim już nowe stworzenie (por. 2 Kor 5,17), ponieważ już w chrzcie zostaliśmy wskrzeszeni wraz z Jezusem (por. Kol 2,11 i nast.), więcej jeszcze: zostaliśmy wzięci do nieba (por. Ef 2,5 i nast.). Oczekująca nas wszystkich śmierć cielesna tylko wydobędzie i dopełni to, co już teraz istnieje w wierzącym w sposób ukryty: nowe życie zmartwychwstania. „Obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy” (1 J 3,2). Przeto moc zmartwychwstania już w nas działa — w radości, miłości, nadziei, w woli i zdolności do naśladowania Chrystusa, w wytrwałości i czynnym zaangażowaniu na rzecz innych.
W ten sposób nadzieja chrześcijan zakorzeniona jest w zmartwychwstaniu Jezusa. Wydarzenie to antycypuje już naszą przyszłość. Celem, na który czekamy z nadzieją, jest wspólnota nas wszystkich ze zmartwychwstałym Panem. Również to wyraża słowo-obraz mówiące o ponownym przyjściu Chrystusa, o przyjściu Pana w chwale. Ponowne przyjście Chrystusa to Jego przyjście do nas i nasze przyjście do Niego, a więc nasza wspólnota z Jezusem u Ojca. Na to czekamy jako na ostateczną przyszłość. Stąd, jeżeli Chrystus nie zostałby wskrzeszony, istniałaby wprawdzie ludzka nadzieja, ale pozostawałaby ona nieskończenie niepewna i ostatecznie w sposób nierozstrzygalny stanowiłaby „opcję” obok opcji rozpaczy. Dlatego zmartwychwstanie Chrystusa jest uzasadnieniem, sednem i punktem zaczepienia wszelkiej nadziei chrześcijańskiej. Wyraża to Paweł, mówiąc: „jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara […]. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. […] Skoro zmarli nie zmartwychwstają, to jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy” (1 Kor 15,17.19.32). Ponieważ taka nadzieja stawia na Boga, a Bóg w swej istocie jest Niepojętym, Ukrytym i Zakrytym, to chrześcijanin oczywiście wie bardzo niewiele na temat przyszłości. Dużo mniej niż ci, którzy są zdania, że mogą sami wziąć w swe ręce przyszłość ludzkości, zaplanować ją i doprowadzić do pomyślnego zakończenia. Częścią chrześcijańskiej nauki o „rzeczach ostatecznych” jest dlatego w sposób istotny „ubóstwo wiedzy” (Johann Babtist Metz). Wierzący nie jest lepiej „poinformowany” co do przyszłych wydarzeń, miejsc czy stanów, jak często błędnie sugerowała tradycyjna eschatologia, częścią wiary chrześcijańskiej jest jednak uzasadniona nadzieja, że Bóg, który wskrzesił z martwych Jezusa, wszystko doprowadzi do pomyślnego zakończenia.
3 Cytaty biblijne za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. 4, Warszawa-Poznań 1991.