W heroicznym świadectwie świętej z Ferriere na szczególną uwagę zasługuje fakt przebaczenia przez nią swemu zabójcy i pragnienie, aby spotkać go pewnego dnia w Raju.
Męczeństwo
Sobota 5 lipca 1902 r. w Ferriere di Conca k. Nettuno we Włoszech była niezwykle pięknym i słonecznym dniem. Wczesnym rankiem wszyscy wyszli do pracy, w domu została tylko Maria z najmłodszym rodzeństwem. Jak zawsze, i tego dnia ze łzami w oczach prosiła mamę, by także mogła pójść na pole, żeby nie zostawać w domu sama. Jeszcze nigdy tak usilnie o to nie błagała. Jej mama Assunta nie widziała jednak żadnego powodu, by spełnić tę prośbę i zabrać córkę ze sobą. Tym bardziej że Maria nie chciała powiedzieć, dlaczego chce iść ze wszystkimi, zamiast wykonywać swe codzienne obowiązki. Assunta domyślała się, co prawda, że może to mieć związek z synem sąsiada Alessandrem, na którego Maria wielokrotnie się skarżyła, nie wierzyła jednak, nie potrafiła sobie nawet tego wyobrazić, by on mógł chcieć zrobić coś złego takiemu dziecku jak jej córka. Tak więc, jak zawsze, dała Marii wskazówki odnośnie do obiadu.
Po posiłku i krótkim odpoczynku wszyscy wrócili do pracy na polu. Wcześniej Alessandro nakazał Marii pozszywanie swojej koszuli. Chciał, by robiła to w jego pokoju. Miał już dokładnie zaplanowane, co i jak zrobić. Obmyślił nawet w najdrobniejszych szczegółach wszystko, co mogło się wydarzyć. Maria jednak, świadoma niebezpieczeństwa, usiadła na schodach tak, żeby była przez wszystkich widziana. Widziała też, że mama z nieodległego pola od czasu do czasu spogląda na nią, czuła się więc bezpieczniej i pewniej.
Alessandro natomiast, pracujący z innymi na polu, zorientował się, że obmyślony przez niego plan okazał się nieskuteczny. Mimo to nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować. Jeszcze bardziej zdecydowany i rozzłoszczony powiedział nagle do Assunty: „Zapomniałem noża, zostawiłem go w swoim pokoju, zaraz wracam”. I pobiegł w stronę domu. Bez słowa przeszedł obok Marii, wszedł do swojej sypialni i wziął nóż, który wcześniej przygotował. Po chwili stanął w drzwiach i zawołał: „Maria, chodź tu!”. Nie zareagowała. Raz jeszcze krzyknął: „Chodź tu! Masz mnie słuchać!”. Nie poruszyła się nawet, dalej szyła. Alessandro, rozejrzawszy się, upewnił się, że nikt nie patrzy w stronę domu, chwycił dziewczynkę za ramię i wciągnąwszy ją siłą do kuchni, natychmiast zamknął za sobą drzwi.
Byli zupełnie sami. On – dwudziestoletni, silny mężczyzna, ona – słaba dziewczynka, dziecko jeszcze, niemające ukończonych dwunastu lat. Była bez najmniejszych szans, nie miała możliwości ucieczki. Gdy tylko zamknął drzwi, natychmiast zaczęła krzyczeć, jednak nikt nie mógł jej usłyszeć – wszyscy byli zbyt daleko. Zdawała sobie z tego sprawę. Próbując wyzwolić się z jego rąk, głośno płakała i rozpaczliwie błagała: „Alessandro, zostaw mnie, pozwól mi iść! Nie rób mi nic, pozwól wyjść!”. Ani przez chwilę nie miała wątpliwości, co chce jej zrobić, do czego próbuje zmusić. Widziała też długi nóż w jego ręku.
Ona też była zdecydowana: będzie się bronić do samego końca. Będzie bronić siebie i jego przed śmiertelnym grzechem.
Podczas próby ucieczki nagle potknęła się i upadła. Alessandro natychmiast ją pochwycił i trzymał już o wiele silniej niż poprzednio. Broniła się ze wszystkich sił, walczyła i wołała: „Nie, nie! Co robisz, Alessandro! Nie dotykaj mnie! Bóg tego nie chce! To jest grzech, jeśli to zrobisz, pójdziesz do piekła! Tak, pójdziesz do piekła, jak to zrobisz! Nie dotykaj mnie, nie rób mi tego! Przecież pójdziesz do piekła…”. Te słowa najbardziej go rozwścieczyły. Po chwili zaciętej walki, widząc, że nie da rady, wbił w nią nóż, całe ostrze zanurzył w jej piersi. Potem, w ślepej furii, zaczął zadawać jej nożem głębokie rany na całym ciele. Maria, wijąc się z bólu, ciągle powtarzała: „Co robisz, przecież pójdziesz do piekła…”. W końcu umilkła.
Alessandro, myśląc, że dziewczynka nie żyje, zamknął się w swoim pokoju. Nagle znów usłyszał jej krzyk, więc wrócił i jeszcze kilka razy wbił w jej ciało całe ostrze. Teraz nie miał już wątpliwości, że Maria nie żyje. Usatysfakcjonowany, położył się na swoim łóżku i zaryglował drzwi.
Wbrew prawom natury Maria ocknęła się i doczołgała do drzwi. Zobaczył ją ojciec Alessandra i zawołał Assuntę. Mama dziewczynki pytała ją: „Mariettino, co ci się stało? Kto ci to zrobił?! – To Alessandro… Spójrz, mamo, co on ze mną zrobił… – Ale dlaczego?! – Bo on chciał mnie zmusić do brzydkiego grzechu, ale mu nie pozwoliłam. Chciał popełnić straszny grzech, ale nie pozwoliłam, powiedziałam mu: Nie! Nie!”.
Wkrótce dziewczynkę ułożono na wozie konnym i zaczęła się długa droga do szpitala w Nettuno. Po kilku godzinach funkcjonariusze i karabinierzy wyprowadzili degenerata z domu i, broniąc go przed tłumem miotanym żądzą zemsty, doprowadzili na komisariat.
Przebaczenie
Późnym wieczorem Maria dotarła do szpitala. Następnego dnia bez żadnego znieczulenia przeprowadzono operację. Na nic jednak to się zdało, nikt nie był w stanie jej pomóc.
Wkrótce przybył do Marii arcybiskup. Po krótkiej rozmowie o Panu Jezusie zapytał ją: „Marietto, czy zechcesz przebaczyć Alessandrowi, tak jak Pan Jezus przebaczył tym, którzy Go ukrzyżowali?”. Zamyśliła się, po czym z całą stanowczością odpowiedziała: „Tak! Przebaczam mu z całego serca! Przebaczam i chcę, by był ze mną w Raju!”. Było to w pełni świadome, wspaniałomyślne przebaczenie swemu zabójcy – najważniejszy powód, dla którego Maria Goretti została później kanonizowana.
Niedługo po tych słowach spokojnie zamknęła oczy i zasnęła. Odeszła do Pana, narodziła się dla Nieba na całą wieczność. Był to 6 lipca 1902 r., pierwsza niedziela miesiąca, godzina 15.45. Maria Goretti miała 11 lat, 8 miesięcy i 21 dni.
Owoce przebaczenia
Morderca Marii Goretti został skazany przez sąd na 30 lat więzienia. W 1903 r. przeniesiono go do najsurowszego zakładu karnego w całej Italii, 3 lata był trzymany w ścisłej izolatce. Podczas procesu beatyfikacyjnego swej ofiary opowiadał:
„Był to ostatni rok mojego ciężkiego więzienia – odosobnienia – myślałem, że oszaleję i umrę. Rozpacz targała moje myśli coraz gwałtowniej, kiedy pewnej nocy miałem sen. Widziałem przed sobą ogród. W zakątku pełnym białych kwiatów zobaczyłem Mariettinę przepięknie ubraną w białe, długie szaty. Zrywała lilie i dawała mi je, mówiąc: «Weź!». Uśmiechała się przy tym do mnie jak anioł. A ja na ten uśmiech, na ten gest pełen życzliwości przyklęknąłem, błagałem o przebaczenie za to moje okrutne przestępstwo i przyjmowałem te lilie, jedna po drugiej, aż miałem pełne naręcze. Lecz spostrzegłem zaraz, że lilie w moich rękach przemieniają się w płomienie. Marietta uśmiechnęła się po raz drugi i zniknęła. Obudziłem się. Teraz jestem ocalony – pomyślałem – bo ona modli się za mnie. Ona przyszła, znalazła mnie, aby dać mi przebaczenie. I od tego dnia nie czuję tej odrazy, tego przerażenia jak poprzednio. Było to pod koniec 1906 r.”. Miesiąc później przybył do więzienia biskup tamtejszej diecezji Noto zainteresowany losem zabójcy dziewczynki, której sława męczeństwa rozprzestrzeniała się po całych Włoszech i która przebaczyła swemu oprawcy. Alessandro prosił go – jako reprezentanta Boga i ludzi – o przebaczenie i błagał o rozgrzeszenie.
Alessandro Serenelli został wypuszczony z więzienia w 1929 r. Po kilku latach nadzoru policyjnego przygarnęli go ojcowie kapucyni. Do końca życia przebywał w zakonie jako świecki. W 1956 r. przeniesiono go do klasztoru w Maceracie k. Ankony, gdzie zmarł 6 maja 1970 r. w wieku 88 lat.
W 2007 r. doczesne szczątki Alessandra zostały złożone wewnątrz sanktuarium św. Marii Goretti w Corinaldo, w mieście narodzin świętej. Złożenie szczątków zabójcy Marii Goretti przy relikwiach jego ofiary jest dla wszystkich wezwaniem do uznania autentycznej wartości przebaczenia oraz do ufności w dobroć Pana Boga, który nie chce śmierci grzesznika, lecz jego nawrócenia i życia.
Źródło: niedziela.pl