Dzieci z trzema ojcami i bez matek, czyli o przezwyciężeniu dyskryminacji z powodów matematycznych

Do bezprecedensowej sytuacji doszło niedawno w Kalifornii. Po raz pierwszy na świecie wpisano do aktu urodzenia dziecka aż trzech ojców i żadnej matki. Ian Jenkins, Alan Mayfield i Jeremy Allen Hodges – trójka homoseksualistów żyjących wspólnie w związku poliamorycznym – zafundowała sobie dwójkę dzieci z surogacji: dziewczynkę o imieniu Piper i chłopca o imieniu Parker. Gejowskie trio przekonało sędziego, by w majestacie prawa uznał ojcostwo całego tercetu. Chociaż do pojawienia się dziecka przyczyniły się dwie kobiety (pierwsza, która przekazała materiał genetyczny, czyli komórki jajowe, a druga, która nosiła dziecko w swym łonie przez dziewięć miesięcy), to jednak żadna z nich nie została zapisana w akcie urodzenia.

Decyzja kalifornijskiego sądu jest w sumie logiczną konsekwencją zanegowania związku mężczyzny i kobiety jako jedynej dopuszczalnej formy małżeństwa. Jeżeli raz przekreślimy tę normę, to nie ma powodu, byśmy nie mieli przekraczać jej także w innych przypadkach.

Koronnym argumentem na rzecz obdarzenia par jednopłciowych przywilejami małżeńskimi było stwierdzenie, że nieważna jest płeć, ważne jest uczucie. Miłość małżeńska – jak przekonywano – może przekraczać dotychczasowe ograniczenia związane z płcią. Jeśli tak jest, to dlaczego miłość małżeńska nie miałaby przekraczać ograniczeń związanych z liczbą partnerów w związku? Jeżeli najważniejsze jest uczucie – a może być ono ukierunkowane ku większej liczbie osób – to w imię czego mu się przeciwstawiać? Jeżeli nie można dyskryminować nikogo z powodu orientacji seksualnej, to tym bardziej niedopuszczalna jest dyskryminacja z przyczyn matematycznych. Jeżeli jest legalne „kochanie” osoby tej samej płci, to dlaczego nie można „kochać” więcej niż jednej osoby w tym samym czasie?

Nawet prawo kalifornijskie nie przewiduje instytucji trzyosobowego małżeństwa. Droga do zalegalizowania takiej możliwości prowadzi jednak przez prawne uznanie ojcostwa trójki mężczyzn. Skoro sędziego przekonał argument, że dla dziecka jest lepiej, gdy ma więcej rodziców niż mniej (tak jakby ilość przechodziła w jakość), to dlaczego to samo twierdzenie nie miałoby obowiązywać w odniesieniu do liczby partnerów w związkach? Nieważna jest przecież ilość, ważne jest uczucie.

Tego typu związki są już zresztą rejestrowane w niektórych krajach świata, na razie najczęściej na zasadzie umów notarialnych. W 2012 roku w Kanadzie trzech homoseksualistów – Adam Grant, Shayne Curran i Sebastian Tran – rozpoczęło oficjalnie wspólne życie w trójkącie. W 2017 roku w Kolumbii inne gejowskie trio – Manuel Bermúdez, Víctor Hugo Prada i Alejandro Rodríguez – zalegalizowało swój związek jako wspólnotę majątkową z prawami i obowiązkami analogicznymi do tych, jakie istnieją w małżeństwie między mężczyzną i kobietą. Podobnie stało się w Brazylii, gdzie notariusz usankcjonował związek trzech lesbijek, przenosząc do umowy między nimi całe pasusy z prawa rodzinnego.

Jak zwykle w takich sytuacjach pojawia się problem językowy. Jak dzieci nazywać będą rodziców? Ojciec 1, ojciec 2, ojciec 3? Czy kolejność numeracji nie będzie jednak formą dyskryminacji? Jenkins, Mayfield i Hodges rozwiązali problem w ten sposób, że Piper i Parker nazywają każdego z nich inaczej: „tata”, „tatko” i „tatuś”.

A jak nazwać takie „trójczłonowe małżeństwo”? Trio, tercet, triada, trójkąt, trójca? Ostatecznie zdecydowano stworzyć nowe określenie. Po angielsku: „trouple”, po hiszpańsku „trieja”, po włosku „troppia”. Jak to będzie po polsku? Być może przekonamy się o tym już wkrótce. Wszystko zależy od tego, jakich wyborów dokonamy przy urnach.

 

 


Grzegorz Górny, W polityce