Józef Tischner – Człowiek wewnętrzny

Człowiek wewnętrzny

Najwłaściwiej będzie, jeśli na samym początku przedstawię siebie i ujawnię moje zamiary. Nie jestem lekarzem i nie należę do ludzi doświadczonych chorobą. Tak więc nie staję przy was jak ci, którzy dzięki wiedzy i doświadczeniu walczą bezpośrednio z waszymi niemocami, ani też nie przychodzę jako znawca cierpień, aby udzielać wam porad, jak należy znieczulać się na cierpienia, Kimże zatem jestem? Otóż od wielu lat, a zaczęło się to jeszcze w czasach licealnych, z wielkim zamiłowaniem oddaję się studiowaniu filozofii, tej bardzo dziwnej, zdawałoby się nikomu niepotrzebnej, a tak wielu interesującej wiedzy o człowieku, o świecie, o sensie i bezsensie życia. Jeżeli więc pozwolicie, będę rozmawiał z wami jako człowiek głęboko zaprzyjaźniony z filozofią. Wiemy wszyscy, że nie jest rzeczą zwyczajną, aby jakiś filozof towarzyszył choremu na drogach jego utrapień. Obok filozofa gromadzą się zazwyczaj ludzie młodzi, zdrowi, tacy, którzy chcą reformować świat, a i filozof raczej młodym i zdrowym powierza swoje przemyślenia. Alę właśnie dzisiaj będzie nieco inaczej, Czy słusznie? Czy filozofia nie będzie naszym nieproszonym gościem? Sprawa jest nader poważna. Musimy się przez chwilę zastanowić. Przede wszystkim trzeba, abyśmy sobie uświadomili prawdę oczywistą, o której jednak nie zawsze pamiętamy: nie jesteśmy ma tym świecie pierwszymi ludźmi nawiedzonymi chorobą i cierpieniem. Wielu ludzi chorowało i cierpiało przed nami. Idziemy drogą, którą już ktoś przeszedł, drogą wydeptaną przez ludzkość, drogą wielokrotnie przetartą. Gdy cierpienie i choroba wmawiają człowiekowi, że tylko on cierpi, to wtedy okłamują człowieka. To nieprawda. Gdyby tylko jeden człowiek chorował i cierpiał, nie byłoby nauki o chorobach. Nauka bowiem powstaje tam, gdzie jakieś zjawisko powtarza się wielokrotnie.

Tak więc drogą, którą kroczymy, idą już ludzie. Niektórzy idą w głębokim milczeniu. Ale są i tacy, którzy mówią, a mowa ich nie jest żadną skargą. Ich mowa jest wyrazem jakiegoś zrozumienia. Człowiek ma rozum, który chce zrozumieć, ma oczy, które nawet w ciemności chcą widzieć. Choroba nie zwalnia człowieka spod obowiązku nałożonego mu przez rozum i nie uwalnia z pragnień zobaczenia światła nawet w środku ciemności. Nie każdemu udaje się zrozumieć, A nawet jeśli zrozumie, nie każdemu udaje się przekazać innym swe zrozumienie i swą mądrość. Są jednak i tacy, którym w jakimś stopniu to się powiodło: zobaczyli w mroku jakieś światło, zrozumieli jakąś prostą prawdę. To, co osiągnęli, zamienili w słowo, a słowo trafiło do innych. Ich słowa mają szczególne znaczenie. Może nie przez to, że są wielkie, ale przez to, że dokonały się w tak trudnych chwilach ich życia.

Jakież są imiona tych ludzi? Skąd się wzięli? — Ale czy te pytania są takie ważne? Czy warto obciążać sobie pamięć imionami? Czy nie lepiej skupić uwagę na tym, co odkryli?

Tak więc postaramy się wsłuchać w głos tych, którzy cierpieli myśląc i myśleli cierpiąc. Będziemy dążyć do tego, by poznać świat, który sobie w chorobie budowali. Gdyby to było możliwe, postaramy się również zrozumieć ich nadzieję. Kto wie, może uda się nam tamtą nadzieją podtrzymać naszą zachwianą nadzieję.

I do tego właśnie potrzebna nam jest filozofia. Bo czym jest filozofia? Dosłownie znaczy to: „miłość mądrości”. Filozofia to pośredniczka między mądrością jednego człowieka a mądrością drugiego człowieka. W naszym przypadku: między mądrością naszą a mądrością tych, którzy na tej samej, co my drodze są o krok przed nami.

Oczywiście nie będziemy się łudzić. Choroba nadal pozostanie dla nas głęboką tajemnicą. Ostateczny sens choroby musi każdy człowiek odkryć sam dla siebie w samotności. Inni ludzie mogą go tylko podprowadzić ku temu odkryciu, przybliżyć do jego prawdy. Choroba jest naszą głęboką tajemnicą.

Nigdy nie jest tak, aby człowiek chorując, c a ł y chorował. Zawsze choruje tylko jakaś część człowieka. Chociaż choroba odbija się na całym organizmie, to jednak naprawdę chora jest tylko część, Tak więc natura choroby przypomina naturę cienia: cień nie ma bytu samoistnego, cień żyje życiem słońca, choroba żyje życiem samego życia. Do człowieka, który jest w swoim wnętrzu prawdziwym życiem, choroba przychodzi od zewnątrz. Odczuwamy, że jest to coś różnego od nas, obcego nam, jak nieproszony gość w naszym domu. Im bardziej wyraźną staje się nasza choroba, tym wyraźniej możemy zobaczyć granicę między tym, co znajduje się na powierzchni naszej osobowości i co podlega chorobom, a tym, co nie choruje, to chorować nie może, a co jest w samym środku nas. Choroba jest szczególną okazją do odkrycia w naszym łonie jakiegoś jakby „wewnętrznego człowieka”. Jest to człowiek, który myśli, który ma nadzieję, który walczy, który potrafi skupić się na samym sobie i w samym sobie. Człowiekiem tym jestem ja sam.

I oto cały paradoks naszej tajemnicy: z jednej strony choroba chce nas zniszczyć, z drugiej ożywia w nas naszą wewnętrzną rzeczywistość.

Choroba wyostrzyła nasz wzrok. Być może na zewnątrz widzimy gorzej, ale do wewnątrz, w zakamarki naszego serca widzimy lepiej. Być może dopiero teraz naprawdę spotykamy się sami ze sobą.

 


Wszystkie opublikowane fragmenty rozważań księdza Tischnera: