Zapraszamy do lektury eseju ks. Józefa Tischnera pt. “Chochoł sarmackiej melancholii”, otwierającego jego pierwszą książkę „Świat ludzkiej nadziei”. Esej powstał w 1970 r., prawdopodobnie pod wpływem „Wesela” Wyspiańskiego wystawionego w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego. Fragmenty, które utworzą całość tekstu poniżej.
Czytajmy Tischnera!
Czasowość melancholii: przyszłość i przeszłość
W dramacie Wyspiańskiego chochoł rozpoczął swą destrukcyjną działalność dopiero wtedy, gdy zgubiono złoty róg. Wprawdzie pojawił się już przedtem, ale tylko jako złowroga potencjalność. Zgubienie złotego rogu, klęska najbardziej prozaiczna z prozaicznych, zatrzasnęło drzwi zrealizowaniu się wielkiej, kolorowej Utopii. Doświadczenie przyszłości, jakie w tej chwili budzi się w ludziach, jest ambiwalentne: wiek kolorowej Utopii jeszcze nie nadszedł, natomiast powtarza się nadal i będzie się powtarzał czas codziennej prozy. Jest chwila czasu zatrzymanego. Brzmią jeszcze echa zatrzaśnięcia drzwi ku przyszłości, człowiek jeszcze się nią fascynuje, ale już przeczuwać zaczyna, że uchwyci go za sekundę w swe macki czas codziennego banału. Trwając w takiej teraźniejszości, usiłuje jakoś oddalać tę sekundę od siebie.
Jeszcze niedługo przedtem, gdy porażki nikt nie przewidywał, przyszłość odsłaniała się przez pryzmat radykalnego „albo-albo”. Dziś twój tryumf albo zgon. W chwili porażki okazało się, że ani zgon, ani tryumf, lecz prozaiczny ciąg dalszy przeżytego już częściowo banału. Ale to trzecie prozaiczne wyjście nie zostaje, jakby się mogło wydawać, zupełnie odrzucone. Przeciwnie, już się w nim żyje i już się nim żyje. Mówi się: jest, jak jest. Jeżeli się już w czymś żyje, to okazuje się wtedy, że to, w czym się żyje, nie jest ostatecznie radykalnie złe. Byt-istnienie pokrywa się z dobrem2. Istnienie należy akceptować przede wszystkim.
Przyszłość, która za chwilę nadejdzie, posiada charakter kontynuacji przeszłości. Dla ilustracji zacytujmy tutaj Gombrowicza: „Może i nie jestem komunistą, może jestem tylko — wojującym pacyfistą. Wałęsałem się po świecie, żeglując po tej otchłani niezrozumiałych idiosynkrazji i gdziekolwiek zobaczę jakieś tajemnicze uczucie, czy to będzie cnota, czy rodzina, wiara czy ojczyzna, tam zawsze popełnić muszę jakieś łajdactwo. Oto moja tajemnica, którą ze swej strony narzucam wielkiej zagadce bytu. Nie mogę po prostu przejść spokojnie obok szczęśliwych narzeczonych, obok matki z dzieckiem lub zacnego staruszka, lecz czasem żal mnie chwyta za Wami, drodzy moi, Ojcze i Matko, i za tobą święte dzieciństwo moje”3. Podstawowa sytuacja strukturalna zostaje zachowana: dwuwarstwowy aksjologicznie świat (Ojciec, Matka, święte dzieciństwo) i porażka, z której wyłania się „żal, co chwyta”. Uwypukla się również podstawowa sytuacja kontynuacji czasowej: przeszłość powtarza się znowu. Nie wiadomo dlaczego, ale nie mogę nie popełniać tych łajdactw. Jest w tym ukryta, może trochę zrezygnowana, zgoda na siebie i własny winą przeniknięty mały los.
Fundamentalna afirmacja własnego bytu, rezygnacja z protestów przeciwko kontynuowaniu się wczorajszego banału, afirmacja czasu powtarzającego się i… dana w wyobraźni świadomość istnienia świata Utopii, który w każdej chwili może wystrzelić nową okazją — to wszystko stanowi w melancholii czynnik ważny, bo nie pozwala wtargnąć w głąb człowieka uczuciu rozpaczy, które zawsze zagraża zwyciężonym. Rozpacz pojawiłaby się wtedy, gdyby alternatywą nieziszczenia się Utopii była nicość. Ale tak nie jest. W momencie, gdy zaczyna zagrażać rozpacz, odzywa się w głębi świadomości chochoła jakiś irracjonalny instynkt trwania i afirmacji siebie wbrew wszystkiemu. W wyniku jego działania rozpacz przekształca się w melancholię. Melancholia jest rozpaczą, która nie zdążyła dojrzeć. Różnica wynika z czasowości. Czas rozpaczy jest czasem bez jutra. Czas melancholii jest czasem degradującego się jutra.
Świadomość, że moje jutro zostanie zdegradowane, ma jednak jeszcze inną rolę do spełnienia. Ona nie pozwala narodzić się prawdziwie pełnej radości życia, której ustępuje miejsca cofająca się rozpacz. Melancholia od tej strony oglądana jest stanem niedojrzałej radości. Kryje ona w sobie radość doprowadzoną do połowy i w połowie skazaną na przeistoczenie w egzystencjalny smutek.
Tak więc melancholia oglądana przez pryzmat fundamentalnej czasowości odsłania się nam jako mieszanina wzajemnie się zwalczających nastrojów egzystencjalnej goryczy i egzystencjalnej uciechy z życia, w której żaden z nich nie ma prawa dominacji.