Korona Polskich Gór – Skrzyczne

Relacja ze zdobywania szóstego szczytu w ramach projektu Korona Polskich Gór realizowanego pod Patronatem Krakowskiego Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera – Skrzyczne – 1257 – m.n.p.m.

Wyjechaliśmy wcześnie rano. Dziadkowie z radością zaopiekowali się Józefem i Tymkiem. Szkoda, że Tymcia opuścił entuzjazm z Turbacza, lecz był dosyć nieprzekupny. Może następnym razem – na niższą górę uda się go wyciągnąć. Gabryś zaspany wyrażał podziw, że himalaiści wyruszają na atak szczytowy przed północą. Jeszcze wszystko przed nim.

Samochód hospicyjny był jednym z pierwszych, jakie stanęły na parkingu tego poranka. Przed nami była tylko grupa kobiet, która wchodziła na Skrzyczne cieszyć się wschodem słońca. Sprawnie parliśmy naprzód ciesząc się widokami wśród dobrej pogody. Przez minutę z niewielkiej wysokości obserwował nas jakiś ciemny drapieżny ptak wydając odgłosy, jakich jeszcze nie słyszeliśmy na żywo.  Z wyglądu orzeł, ale nie udało mi się odnaleźć orła o takich odgłosach. Z daleka brzmiał jak głos małego dziecka. Na próżno jednak próbowałem go identyfikować, kiedy nad nami krążył, a później w internecie szukałem podobnych odgłosów, jednak pozostał tajemnicą. On też pewnie nas nie zidentyfikował, a przecież logo Hospicjum na białych koszulkach było wyraźnie widoczne.

Nie zrażeni wzajemną ignorancją dotarliśmy na szczyt i podest widokowy. O dziwo podest widokowy nie znajduje się na szczycie, widoki jednak są faktycznie lepsze z podestu. W pobliżu schroniska odpoczęliśmy, zakupiliśmy magnesy na lodówkę (co czynimy z prawie każdego szczytu) oraz zakleiliśmy obtarcia na stopach Gabrysia. Nie narzekał bardzo na nie, ale widać było, że dziwnie stawia stopy.

Aby wyrobić się w założonym czasie zaczęliśmy niespiesznie schodzić. Tą samą drogą, co uprzednio, lecz o ile pod górę minęliśmy tylko wspomniane już panie oraz dwóch biegaczy, o tyle na drodze w dół spotkaliśmy chyba parę setek osób. Za to nie minęliśmy osobliwości flory, która w Polsce występuje dopiero od kilkunastu lat. Z początku nie wiedziałem, czy ośmiornice zaczęły chodzić po górach, czy ki czort. Z tym czortem nawet dobrze trafiłem, gdyż potoczna nazwa grzyba to „palce diabła”. Okratek australijski faktycznie w naszym regionie wygląda osobliwie. Pachnie jeszcze gorzej. W trakcie zejścia Gabryś najpierw twierdził, że schodzenie dodaje energii i on ma nieskończoność energii, jednak potrzebował kilku postojów. Widocznie za dużo energii skumulowało się w mięśniach nóg i potrzeba było jej trochę uwolnić. Potem samochód, oscypki dla dziadków i z powrotem przygotowywać kolejne zdobywanie szczytu pod patronatem Krakowskiego Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera. Dziękujemy!